Korespondencja z Polski
Zwierzają się naszej gazecie: Adam Palma, wirtuoz gitary, którego album jest wśród 10 wyróżnionych przez „Chicago Tribune”, Paulina Brzozowska „Brzózka”, wokalistka tworząca własne piosenki oraz Cezary Majewski, dyrektor artystyczny Cygańskiego Zespołu Pieśni i Tańca ROMA. Każda z tych trzech historii to zapis zmagań z chorobą. Zapis bólu, niemocy, niepewności, lęku, ale też i odradzania się. Bo im się udało. Dlatego przestrzegają: COVID-19 to nie żart!
Adam Palma: – Prawdopodobnie zaraziłem się od żony, ponieważ to ona miała pierwsze objawy w rodzinie. Ale nie ma możliwości ustalenia tego. Gdy pandemia zawitała na Wyspy, tutejsze przychodnie i szpitale zostały zamknięte. Chorzy ludzie mogli szukać pomocy tylko w aptekach, a te nie były przygotowane na przyjmowanie chorych ludzi. W aptekach nie było ani szyb odgradzających od pacjentów, ani maseczek, ani rękawiczek. Żona miała dość ciężkie objawy przez tydzień (bóle mięśni, wysoka temperatura, kaszel) i jak już zaczynała z tego wychodzić, to ja po prostu padłem. Przez kilka dni leżałem na plecach, bo ledwo mogłem się ruszać, a przewrót na bok był bardzo bolesny. Po kilku dniach wezwaliśmy karetkę, przeprowadzono badania i okazało się, że poziom natlenienia był w granicach normy, więc zalecono mi odpoczywać i pić dużo wody. Po dwóch dniach nastąpiły już spore problemy z wydolnością płuc i spłyconym oddechem. Kolejne wezwanie karetki i tym razem wylądowałem już na oddziale intensywnej terapii. Po dwóch godzinach miałem już zrobionych kilka badań, wszedł lekarz i powiedział mi, że obejrzał zdjęcia moich płuc i są zdewastowane. Powiedział mi, że to nowa choroba i jedyne, co mogą zrobić, to podać mi maksymalną dawkę tlenu, podłączyć pod respirator i wprowadzić w śpiączkę farmakologiczną. Zapytałem lekarza, ile to potrwa, myślałem, że powie 2-3 dni, a on spojrzał mi w oczy. Zrozumiałem, że jest bardzo źle i będę walczył o życie. Odpowiedział, że między dziesięcioma a dwudziestoma dniami. Spojrzeliśmy na siebie i powiedział mi wówczas: „I am really sorry this is happening to you, best of luck…” Jak się później okazało, otworzyłem oczy dopiero po 44 dniach, a przez te wszystkie dni trwała walka organizmu o przetrwanie, podobno po każdym kroku do przodu i polepszeniu się mojego stanu następowały dwa kroki w tył i pogorszenie, taka huśtawka trwała przez cały ten okres. Po miesiącu od wyjścia ze szpitala wróciłem na badania kontrolne. Lekarz, który mnie wówczas prowadził powiedział, że to cud, że przeżyłem i cud, że tak szybko dochodzę do siebie. Z kolei jeden z pielęgniarzy powiedział mi, że pobiłem rekord i byłem pacjentem, którego aż 18 razy zespół ICU musiał obracać na brzuch podczas śpiączki. Przy COVID-zie pacjenci są układani na brzuchu z prawą ręką uniesioną do góry – nazywają to pozycją supermana, taka pozycja gwarantuje większy dopływ tlenu do płuc.
– Jak wygląda moje życie teraz, po przejściu COVID-u i powrót do zdrowia? Czuję radość, że nadal żyję, radość z tego, że dochodzę do siebie i mogę wykonywać wszystkie czynności życiowe oraz grać na gitarze, tak jak grałem przed chorobą, jest ona niezmierna. Psychicznie jestem osobą silną i odporną, ale świadomość tego, że to ja przeżyłem, a inni pacjenci na oddziale nie mieli tyle szczęścia, dała mi sporo do myślenia. Po ostatnich badaniach płuc, wyniki są bardzo optymistyczne, nadal widać małe zmiany, ale lekarze mówią, że są postcovidowe i powinny zniknąć w ciągu 4-6 miesięcy. Po wyjściu ze szpitala byłem jak warzywo, ledwo chodziłem i wyłącznie z balkonem, bezwład w prawej ręce, w lewej trzęsawka, nogi jak z waty, utrata tkanki mięśniowej we wszystkich kończynach. Głowa ciągle opadała, schudłem 16 kilogramów, czyli blisko jedną czwartą mojej masy, oczywiście nie mogłem mówić, struny głosowe zostały podrażnione od respiratora. Wyglądałem jak cień człowieka. Pierwsze 2-3 tygodnie po powrocie do domu byłem karmiony, bo nie byłem w stanie sam jeść. Ogromne zmęczenie, oczy mi ciągle łzawiły, powieki opadały, nadal musiałem przyjmować leki. Na rehabilitację wydałem fortunę, ale, jak się okazało, była skuteczna. Pracowało ze mną trzech rehabilitantów. Prawie cały czas pobytu w szpitalu i nadal po wypisie mój powrót wspierany był metodami niekonwencjonalnymi: bioenergoterapią, energią reiki i pracą z podświadomością. Po 6 miesiącach od opuszczenia szpitala pozostały mi blizny na ustach i szyi, po tych wszystkich rurach, które utrzymywały mnie przy życiu. Na prawym ramieniu i udzie mam jeszcze obszary, w których brak czucia. Prawe ramię i obręcz barkowa najbardziej „oberwały”, ale mięśnie już się już odbudowują.
– Wiem, że niektórzy uważają, że COVID to czyjś wymysł, spiskowa teoria dziejów. Zdaję sobie sprawę, że takie ekstremalne przypadki jak mój, są rzadkie i ktoś, kto czyta o mnie, pomyśli: „Facet po prostu nie miał szczęścia, mnie do dzisiaj nic nie dolega”. Otóż chodzi o to, że ja to szczęście właśnie miałem, bo przeżyłem uderzenie koronawirusa. COVID-19 to loteria, ja nie spełniałem żadnych warunków, o których mówiło się, że przyczyniają się do łatwiejszego zachorowania na COVID-19. Nie byłem otyły, chodziłem dwa razy w tygodniu na siłownię i codziennie na spacery po 5-10 km, nie miałem żadnych pobocznych chorób. Nie przekroczyłem pięćdziesiątki. A jednak w tym roku straciłem cztery miesiące życia, a rodzinie zafundowałem traumatyczne przeżycia – lekarze dzwonili do mojej żony i syna po dwóch tygodniach i powiedzieli, żeby przyjechać się ze mną pożegnać, ponieważ uważają, że nie przeżyję kolejnej nocy. Żyli w zawieszeniu i niepewności przez prawie dwa miesiące. Od momentu wybudzenia, oprócz ogromnej wdzięczności, że żyję, nie opuszczał mnie lęk, jak będzie wyglądać moja przyszłość. Nikt nie mógł mi udzielić jasnej odpowiedzi, ani dać gwarancji, że będę jeszcze kiedykolwiek samodzielnie chodził, jadł, mówił, grał na gitarze.
– Dzisiaj żyjemy w erze fake newsów i anonimowych fachowców facebookowych, którzy są ekspertami w każdej dziedzinie oraz like’owym guru dla rzeszy swoich fanów. Walka z nimi to jak walka z wiatrakami. Wolność słowa to broń o sile rażenia, o której chyba nie mieliśmy nigdy wcześniej pojęcia. Mnie już posądzono o to, że zmyśliłem to wszystko dla pieniędzy, niektórzy wręcz domagają się, żebym im pokazał swoją całą dokumentację szpitalną, a są też tacy, którzy wystawiają mi własne diagnozy i uważają, że zespół 30 lekarzy i pielęgniarek, który walczył o moje życie przez 50 dni mylił się i ja nie miałem koronawirusa. Wtedy odpowiadam tym osobom, że życzę im dużo zdrowia, bo ja już wiem z własnego doświadczenia, że mogą go wkrótce potrzebować.
Adam Palma, wirtuoz gitary, doktor sztuk muzycznych, pochodzi z Włocławka, mieszka w Manchesterze. Koncertował z najwybitniejszymi gitarzystami akustycznymi na świecie takimi jak: Al Di Meola, Tommy Emmanuel czy Bireli Lagrene, a w Polsce współpracował właściwie ze wszystkimi najważniejszymi artystami naszej rodzimej sceny muzycznej, takimi jak Ewa Bem, Edyta Górniak, Krzesimir Dębski, Leszek Możdżer, Kuba Badach i inni. Choć od wielu lat mieszka w Wielkiej Brytanii, gdzie jest wykładowcą w klasie gitary na Uniwersytecie w Salford, został uhonorowany tytułem Najlepszego Polskiego Gitarzysty Akustycznego podczas gali GUITAR AWARDS w Warszawie. Najnowsza płyta artysty „Adam Palma Meets Chopin” to pierwsze na świecie nagranie muzyki Fryderyka Chopina na gitarze akustycznej, które przyniosło artyście uznanie krytyków i recenzentów na całym świecie oraz przydomek „Gitarzysty Chopina”. „Chicago Tribune” umieściło album „Adam Palma Meets Chopin” wśród 10 najlepszych nagrań jazzowych 2020 roku. Artysta został uhonorowany medalem Gloria Artis za swój wkład w kulturę polską, a w tym roku powalczy o nominację do nagrody Grammy.
Paulina Brzozowska „Brzózka”: – U mnie objawy początkowo wyglądały jak grypa. Silne dreszcze, gorączka, katar, kaszel i potworny ból głowy. Po kilku dniach pojawiły się brak węchu i smaku. Potem zaczęło się to zmieniać, gorączka i dreszcze ustąpiły, była jakby poprawa, ale pojawiły się bóle w klatce piersiowej i totalny brak sił. Jakby ktoś wyjął baterie.
– Po kilku dniach wydawało mi się, że to już minęło i przeszłam wirusa całkiem ok, natomiast kiedy pojawiły się bóle w klatce piersiowej, ciężki oddech, kaszel, zaczęłam się martwić. Bolało pod żebrami, bolało serce przez dobrych kilka dni, a każde słowo to był okropny wysiłek. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, co dzieje się pod żebrami. Całe szczęście byłam zdalnie pod opieką lekarza, u którego leczę się od lat i cały czas byliśmy w kontakcie. To mi bardzo pomogło psychicznie. Jestem mu bardzo wdzięczna. Jeśli chodzi o wskazówki, to warto mierzyć parametry, np. pulsoksymetrem. Mierzy saturację i puls. To ważna informacja dla lekarza, ciśnienie – wiadomo, temperatura, mierzyłam też ilość oddechów na minutę w gorszych dniach.
– Dziesiąty i jedenasty dzień były najtrudniejsze, mimo że większość objawów minęła, ale bóle w klatce były najsilniejsze i duszność… Parametry też bardzo różne… Wtedy już odwiedziłam szpital na kilka godzin – zrobiono mi badania. Po trzynastu dniach coś pękło, zaczęły powoli wracać siły, bóle z dnia na dzień były mniejsze. Jeszcze jest tak, że każda czynność to spory wysiłek, ale jest coraz lepiej z dnia na dzień. Minęło ponad 20 dni zanim wybrałam się na kilka minut spaceru. Bardzo się cieszę, że miałam dużo szczęścia i że przeszłam to w taki, a nie gorszy sposób.
– Czy boję się o powrót do formy w zawodzie? Tak, ale chyba coraz mniej. Wiem, że to potrwa i nie ma co na siłę czegoś przyspieszać. Jeszcze kilka dni temu bardzo się o to bałam, męcząc się przy każdym słowie. Przed wirusem miałam wejść do studia, dosłownie na dniach i nagrywać wokale na nowy album. Jak widać wszystko się sporo przesunie, ale jestem wdzięczna, że wracam do zdrowia. To jest najważniejsze.
– Co bym powiedziała osobom, które twierdzą że COVID to nie COVID? Chyba że życzę im dużo zdrowia. Wizyta w oddziale zakaźnym zmieniłaby ich zdanie w sekundę, ale nie życzę nikomu tych wizyt.
Paulina Brzozowska, wokalistka, autorka tekstów i muzyki. Miłośniczka pięknego słowa, wychowana na klasykach polskiej piosenki. Brzózka, czyli prywatnie Paulina Brzozowska, pochodzi z Ziemi Dobrzyńskiej. Ukończyła liceum w Skępem oraz Akademię Muzyczną w Bydgoszczy na kierunku Jazz i Muzyka Estradowa. Jest również absolwentką Państwowej Szkoły Muzycznej II st. „Na Bednarskiej”. Artystka poza działaniem autorskim udzielała swojego głosu, współtworząc chórki podczas występów wielu gwiazd polskiej sceny muzycznej. Na stałe współtworzy chórek ikony polskiej piosenki – Stana Borysa. Pierwszy solowy album wydała w roku 2016.
Cezary Majewski: – W moim przypadku choroba zaczęła się od słabości. Codziennie modlę się z żoną w domu. Któregoś dnia zauważyłem, że wstaję z klęczek z coraz większym trudem. Było coraz gorzej, więc zadzwoniliśmy do lekarza. Kazał czekać i brać jakieś lekarstwo, validol. Ale słabłem coraz bardziej. Zacząłem się dusić. W końcu zjawiło się pogotowie. Gdy zobaczyłem ratowników, poczułem, że z tego nie wyjdę. Spojrzałem na żonę, dzieci, wszyscy płakaliśmy. Wieziono mnie z Włocławka, gdzie mieszkam, do Torunia. W trakcie jazdy auto się zepsuło… Ratownicy byli w kombinezonach, ale ja wyszedłem z domu dosłownie w klapkach. Wymarzłem.
– W końcu trafiłem do szpitala w Grudziądzu. To było ciężkie przeżycie. Byłem sam w sali, czarne kafle na ścianach, czarne myśli w głowie… Kazali mi wówczas coś podpisać, ale nie chciałem bez porozumienia z rodziną. Żona tak to przeżywała, że gdy już nie mogła mówić, dała telefon mojemu synowi, Wici. Rozmawiałem z nim. Powiedziałem, że boję się respiratora. Ale w końcu przekonały mnie słowa kogoś z personelu szpitalnego: „Nie mamy czasu na rozmowę”. Podpisałem i nic więcej nie pamiętam.
– Pierwsze słowa po przebudzeniu usłyszałem od żony: „Czarek, dzięki Bogu, że cię słyszę” – mówiła przez telefon. Od niej też dowiedziałem się, że byłem w śpiączce 21 dni. Przez ten czas, który, jak mi się wydawało, był snem na jawie, miałem wiele religijnych wizji. Miałem też cały czas w głowie moją Mamę. Były też jakieś horrory, koszmary związane z rodziną, bardzo realne, bardzo autentyczne. Gdy opowiadałem o nich w szczegółach, nie wierzono mi. Nawet mój syn Wicia zaczął przekonywać mnie, że to nieprawda. Cały osiwiałem… W szpitalu dla ozdrowieńców, gdzie teraz jestem, leży około 70 osób. Żadna z nich nie miała takich przykrych, a nawet przerażających doświadczeń sennych. Wciąż mam problemy z chodzeniem i inne pokoronawirusowe dolegliwości.
– Zdrowiejąc, obiecałem sobie, że gdy przyjadą do mnie wszystkie moje dzieci z Anglii i z Kanady, nagramy teledysk. Pewnie można go będzie zobaczyć na YouTube. Na pewno też powrócimy do koncertów. Ale najgorszemu nawet wrogowi nie życzę tego, co ja przeszedłem i powiem wam – chrońcie się przed tą chorobą.
Cezary Majewski, Rom, wokalista, od 16 roku życia na scenie. Romski wokalista, uczył się w Szkole Muzycznej we Włocławku. Przez kilka lat przebywał w Anglii. Jest dyrektorem artystycznym Cygańskiego Zespołu Pieśni i Tańca ROMA.
Renata Kudeł[email protected]