Pisząc „kolęda” mam na myśli tradycyjne odwiedziny duszpasterskie księży w domach i mieszkaniach ich parafian. Temat, który z roku na rok, zwłaszcza w Polsce staje się coraz bardziej kontrowersyjny do tego stopnia, że dla niemałej grupy księży, zwłaszcza młodszych, czas kolędy był bardzo stresujący i trudny. Nie jest to miłe, kiedy ksiądz puka do mieszkania i słyszy wulgarne słowa na swój temat i Kościoła albo zostaje przegoniony, czy nawet poszczuty psem. Niestety tak bywa. Inną sprawą, jeszcze bardziej aktualną dzisiaj jest fakt, że w Polsce coraz więcej katolików, w tym duży procent młodych, odchodzi z Kościoła katolickiego. Rozpowszechniane przez różne środowiska zachęty do dokonania aktu apostazji, czyli odstąpienia, wystąpienia z Kościoła, stają się zachętą i pomocą, by „uwolnić się” spod „hegemonii kościelnej hierarchii” i wybrać sobie taką wiarę, która jest najwygodniejsza. Jest to wszystko trudne. Zmienia się bardzo obraz wspólnoty katolickiej w naszej Ojczyźnie, która według statystyk jest jednym z najszybciej sekularyzujących się, czyli zeświecczałych współcześnie krajów Europy. Polska katolicka jest już coraz bardziej reliktem przeszłości. Podobne zjawiska można zaobserwować także wśród Polonii. Jedno jest też pewne, że choć umiera katolicyzm tradycyjny, to jest czas na to, by pogłębiając świadomość wiary i Kościoła, stawać się katolicyzmem ewangelicznym i ewangelizującym.
Wracając jednak do tradycyjnej kolędy, która w tym roku, z racji wciąż panującej pandemii, przybrała inną postać albo też zupełnie została zawieszona, warto przypomnieć sobie jej prawdziwe znaczenie. W kolędzie nie chodzi o to, żeby dać księdzu „kopertkę” z ofiarą, choć i ona ma swoje znaczenie, ale o to, żeby przyjąć Boże błogosławieństwo na cały nowy rok dla siebie, swoich bliskich, mieszkania, domu. Błogosławieństwo zawsze ma moc. W wymiarze religijnym wierzymy, że żyjąc z Bożym błogosławieństwem, jesteśmy chronieni i wspierani mocą Bożej Opatrzności i dobroci. W wymiarze relacji międzyludzkich błogosławieństwo, czyli dobre słowo lub życzenie, „niesie na skrzydłach”, dodając otuchy, pewności siebie, radości, wzmacniając relację. Już w Starym Testamencie Bóg mówił: „Błogosławcie, a nie złorzeczcie”. Takie błogosławieństwo przynosi nam tradycyjna kolęda. Sam, każdego roku, jeśli nie ma formy zorganizowanej, proszę drugiego księdza, żeby pomodlił się w moim mieszkaniu, pobłogosławił, pokropił je wodą święconą. Mieszkanie i mnie, który w nim żyje, pracuje, przeżywa chwile radości i zmagania.
Zdarza się, że ludzie, zwłaszcza po przeprowadzce do nowego mieszkania, które było już przez kogoś zamieszkane wcześniej, doświadczają jakiegoś niepokoju, dzieje się coś pechowego lub twierdzą nawet, że słyszą dziwne ruchy. Przychodzą wtedy prosić księdza o poświęcenie, po którym wszystko się zmienia na lepsze. Są to oczywiście ekstremalne przypadki, zdarzają się jednak.
Przy okazji kolędowego błogosławieństwa oznacza się drzwi wejściowe poświęconą kredą, pisząc na nich literki C+M+B i rok bieżący. Ten napis, według łacińskiego zdania: „Christus Mansionem Benedicat” („Niech Chrystus pobłogosławi to miejsce”), tłumaczone czasami, że to na pamiątkę imion Trzech Króli, którzy przyszli do nowonarodzonego Pana Jezusa, by oddać Mu pokłon (ich imiona według tradycji to Kacper, Melchior i Baltazar). To oznaczenie mieszkania jest pewnym rodzajem świadectwa dla innych, które pokazuje, że tutaj żyją katolicy. Taka forma oznaczania domów znana była powszechnie na Wschodzie, a w Starym Testamencie, kiedy Pan Bóg zesłał plagi na Egipcjan, nieszczęście omijało domy Izraelitów, których drzwi były pokropione krwią baranka.
Jest też tradycja zapalenia kadzidła. Jego woń napełnia całe mieszkanie i przypomina o tym, że życie ludzi jest ofiarowane Bogu i jest w Jego rękach. Paląc żywiczno-ziołowe kadzidło, rozprowadzamy jego zapach po domu, wypełniając go Bożą obecnością.
I jeszcze ofiara. Kiedy na kolędę przychodził ksiądz, chciał zawsze spotkać mieszkańców domu, rodzinę, swoich parafian. Mając do dyspozycji czasami zaledwie kilka minut, pytał o życie, zdrowie, plany na nowy rok. To zbliżało. Pokazywało także różnorodność mieszkańców parafii. Nie zapomnę takich wizyt w Polsce, gdzie dzięki kolędzie zrozumiałem na przykład trudne sytuacje niektórych dzieci, które uczyłem w szkole. Wiedziałem też, gdzie i jak możemy pomóc – ja i organizacje parafialne. Pamiętam, kiedy w patologicznym wręcz środowisku, dzieci, które uczyłem czekały na mnie i zdecydowanie wprowadzały do domu, gdzie na przykład leżał mocno podpity ojciec i była zapłakana, zawstydzona mama. Ofiara, którą ludzie przekazują księdzu jest na pewno dla niego jakąś miłą formą podziękowania za bycie razem, jest wsparciem i jego, który być może nie ma dochodów, ale też nierzadko dzieł i sytuacji, które on wspiera i organizuje. Jest czymś dobrowolnym, ale zawsze jest darem serca. Kto umie się dzielić, ma dobre serce.
W tym roku jest inaczej. Dlatego zachęcałem ludzi, żeby zabrali do domów przygotowane i poświęcone pakuneczki z kredą i kadzidłem, żeby pomodlili się, zapalili kadzidło, pokropili wodą święconą i oznaczyli domy. A my w ich intencji modliliśmy się w kościele. Wszystkie pakuneczki zniknęły, to dobry znak. A dobrzy ludzie nie zapomnieli o swoich duszpasterzach, ofiarując wsparcie i zaproszenie, „jak to wszystko się już skończy”. To jest wspólnota, w której dobre tradycje prowadzą do pogłębienia znaczenia symboli i tworzą oraz wzmacniają relacje.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.