Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 września 2024 23:08
Reklama KD Market

Czworonogi w Białym Domu

W całej historii USA tylko dwaj prezydenci nie mieli w Białym Domu żadnych czworonogów: James Polk i Donald Trump. 20 stycznia, po 4-letniej przerwie, szczekanie znów rozlegnie się w siedzibie prezydenta, ponieważ państwo Bidenowie posiadają dwa owczarki niemieckie o imionach Champ i Major. Co więcej, ten drugi przejdzie do historii, ponieważ będzie pierwszym w Białym Domu czworonogiem adoptowanym ze schroniska dla zwierząt, gdzie miał być uśpiony... Osioł, niedźwiedzie i aligator W XVIII i XIX wieku przywódcy Stanów Zjednoczonych posiadali całą gamę różnych zwierzaków, w tym również takich, których trzymanie w Białym Domu nie wchodziło w rachubę. Zresztą Biały Dom został oddany do użytku dopiero w 1800 roku, a wcześniej prezydenci mieszkali najpierw w Nowym Jorku, a potem w Filadelfii. Pierwszy prezydent, George Washington, miał siedem psów różnych maści, osiem koni, papugę oraz osła andaluzyjskiego, który był prezentem od króla Hiszpanii Karola III. Oczywiście cała ta menażeria nie mieszkała w siedzibie przywódcy państwa, choć jakieś psy zawsze się w jego pobliżu kręciły. Następny prezydent, John Adams, miał już tylko dwa psy oraz dwa konie i to on jako pierwszy wprowadził się do Białego Domu, choć oczywiście koni tam nie trzymał. Thomas Jefferson, trzeci prezydent, posiadał cztery drozdy, dwa psy, dwa konie oraz dwa młode niedźwiedzie grizzly, ofiarowane mu w prezencie. Jefferson prezent przyjął, ale natychmiast przekazał je Charlesowi Willsonowi Peale’owi, malarzowi i założycielowi muzeum historii naturalnej w Filadelfii. James Madison miał papugę, a John Quincy Adams aligatora, który podobno przez trzy miesiące był trzymany we wschodniej części Białego Domu, choć nie wiadomo, w jaki sposób było to w ogóle możliwe. Tenże sam prezydent miał również sporo jedwabników, które w zasadzie należały do jego żony, entuzjastki jedwabnej odzieży. W latach późniejszych prezydenckie preferencje zwykle ograniczały się do psów i kotów, choć zdarzały się nadal wyjątki. Między innymi Andrew Jackson miał w Białym Domu koguty, a Martin Van Buren posiadał przez kilka miesięcy dwa lwiątka, ale Kongres zmusił go do podarowania ich ogrodowi zoologicznemu. Nieco później Andrew Jackson (nie ten pierwszy, lecz drugi, 17. z rzędu prezydent) praktycznie rzecz biorąc nie miał żadnych zwierząt domowych, ale rzekomo karmił białe myszy, na które natknął się w Białym Domu. Wywołało to wiele kąśliwych komentarzy i domysłów na temat tego, czy myszy rzeczywiście istniały, czy też mieszkały wyłącznie w świecie halucynacyjnym. Absolutnym rekordzistą był Theodore Roosevelt, ponieważ miał najwięcej zwierząt w czasie swojej prezydentury. W jego posiadaniu były świnki morskie, osły, kura zwana Baronem Sprecklem, psy, papugi, niedźwiedź (który trafił ostatecznie do nowojorskiego zoo), bóbr, królik, świnia, koty, hiena (podarowana przez władcę Etiopii) oraz jednonogi kogut. Następca Roosevelta, William Howard Taft, mógł poszczycić się tylko jednym psem, ale za to miał dwie krowy, które trzymał w wynajętym w tym celu gospodarstwie. Aż do czwartej dekady XX wieku prezydenci bywali właścicielami zwierząt gospodarskich, a skończyło się to za rządów Franklina D. Roosevelta. Niszczyciel w akcji Czasami z powodu prezydenckich zwierząt dochodziło do mini skandali. Lyndon B. Johnson miał psa rasy beagle, którego raz podniósł publicznie za uszy, za co został ostro skrytykowany przez wielu komentatorów. LBJ odparł tę krytykę stwierdzeniem, iż nie rozumie oburzenia, gdyż takie podnoszenie psów tej rasy jest „normalne”. FDR miał szkockiego teriera Falę, którego zabrał raz w czasie swojej podróży na Wyspy Aleuckie, gdzie psiak został przez nieuwagę zostawiony. Prezydent wysłał po niego niszczyciela amerykańskiej floty wojennej, co wywołało oburzenie, bo Fala wróciła do USA na koszt podatników. Kontrowersje natury geopolitycznej wywołał pies Puszynka, należący do Johna F. Kennedy’ego, a będący prezentem od Nikity Chruszczowa. Matką czworonoga była słynna Striełka, wystrzelona na orbitę okołoziemską na pokładzie Sputnika 5. Prezent miał być symbolem tzw. odprężenia (detente) w stosunkach sowiecko-amerykańskich, lecz Puszynka ledwie zdążyła się rozgościć w Waszyngtonie, gdy Chruszczow nakazał budowę muru berlińskiego, co zapoczątkowało nowy, niebezpieczny etap zimnej wojny, którego dramatyczną kulminacją był tak zwany kryzys kubański. Kontrowersje zupełnie innego rodzaju wywołał fakt, iż jeden z psów Johna Adamsa nazywał się Szatan. Drugi prezydent USA był wyznawcą unitarianizmu, czyli doktryny chrześcijańskiej znacznie odbiegającej od podstawowych zasad katolicyzmu i protestantyzmu. Niektórzy podejrzewali, że Adams był w gruncie rzeczy ateistą, ale musiał skryć ten fakt i dlatego „wymyślił sobie” etykietę unitariana. Począwszy od rządów Johnsona prezydenci wprowadzali się do Białego Domu wyłącznie z psami lub kotami. Wprawdzie George W. Bush był posiadaczem krowy imieniem Ofelia, ale mieszkała ona na ranczo w Teksasie. Barack Obama początkowo nie miał żadnego czworonoga, ale pod naciskiem rodziny kupił portugalskiego psa dowodnego (Portuguese water dog), a w czasie swojej drugiej kadencji miał już dwa takie psy. Jego wybór konkretnej rasy wymagał badań na temat tego, jaki psiak teoretycznie powoduje najmniej alergii. Donald Trump nigdy nie przepadał ani za kotami, ani za psami i choć na początku swoich rządów stwierdził raz, że mógłby mieć psa, nigdy się na to nie zdecydował. Natomiast Joe Biden był właścicielem psów przez większość swojego życia, choć wraz z jego owczarkami do Białego Domu wprowadzi się również jeden kot. Andrzej Heyduk

Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama