Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 22 grudnia 2024 22:57
Reklama KD Market

Jerzy Skwarek – kronikarz współczesnej Polonii 

Z fotografii jest znany najbardziej przez lata dokumentował ważne wydarzenia dla Dziennika Związkowego. Mówi o sobie, że jest fotografem i podróżnikiem. Pochodzi z Warszawy, jako dziecko doświadczył wojny. Był przewodnikiem tatrzańskim i  tancerzem, uczył narciarstwa – na każdym polu odnosił sukcesy. Od 1971 roku mieszka na stałe w Chicago i jest jednym z najbardziej znanych polskich imigrantów. Z Jerzym Skwarkiem rozmawiała Katarzyna Korza.  Katarzyna Korza: Urodził się Pan w 1935 roku w Warszawie. Jak wspomina Pan dzieciństwo w stolicy w czasie wojny? Jerzy Skwarek: I tragicznie, i wspaniale. Chodziłem do tajnej szkoły, czepiałem się tramwajów, jak wszystkie urwisy i chłopcy, za co zresztą byłem karany. Mieszkaliśmy na rogu Kaliskiej i Grójeckiej, na 3. piętrze, blisko kościoła św. Jacka, gdzie byłem chrzczony. Wojnę dobrze pamiętam. Na rogu kamienicy była wolna ścianka, tam rozstrzeliwano Polaków. Patrzyliśmy zza okna, modliliśmy się wszyscy za ich dusze. W czasie wojny było w Warszawie okropnie, naprawdę strasznie. Jeden raz zdarzyło mi się być na pl. Narutowicza w czasie obławy, kiedy Niemcy zablokowali ten plac, szedłem do tajnej szkoły, sytuacja była taka, że ze strachu zacząłem trochę popłakiwać. Złapała mnie przekupka, która tylnym przejściem pociągnęła mnie w ostatnim momencie, kiedy kordon Niemców się zamykał. Wtedy się uratowałem. Było kilka takich trudnych sytuacji. Miał Pan rodzeństwo? Miałem młodszą o trzy lata siostrę, już niestety nie żyje od 10 lat. Zresztą, nie żyje już cała moja rodzina. Wszyscy mieszkali w Warszawie, są pochowani na Powązkach. Całą wojnę spędził Pan w Warszawie? Czy też, podobnie jak inne warszawskie dzieci, został Pan wywieziony na wieś? Oczywiście wywieziono nas na wieś. Mieliśmy takiego wujka Teśka, który był nadleśniczym w Sichowie na Kielecczyźnie. W Warszawie oczywiste już było, że będzie powstanie, więc wiele dzieci wywieziono na wieś, żeby były bezpieczne. Mam piękne wspomnienia, przeżyliśmy tam fantastyczne rzeczy, zresztą, zapisałem to wszystko. Kiedyś przyszli Rosjanie – drugi front Generała Koniewa. Mój wujek miał mundur nadleśniczego, oni myśleli, że to wojskowy. Więc postawili mnie, ciotkę, moją siostrę i wujka pod mur, chcieli nas rozstrzelać. NKWD szukało broni, gdyby ją znaleźli, na pewno by nas rozstrzelali. Ale broni nie znaleźli. Wujek albo dobrze ją schował, albo się jej pozbył, uratowaliśmy się. Po wojnie wróciliście do Warszawy? Wróciliśmy do Warszawy na gruzy. Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy przybyli na Dworzec Zachodni. Stamtąd pieszo poszliśmy do naszego domu sprawdzić, co da się uratować. Mama i babcia chciały koniecznie uratować zdjęcia. Rodzinne? Moja mama zajmowała się przed wojną fotografią i ona mnie jej nauczyła. Miałem 8 lat, wywoływaliśmy zdjęcia w pudełeczkach, aparaty również były pudełkowe, szklane klisze. Naświetlało się odbitki słońcem. Wielka była radość, kiedy coś się pojawiało. Znaleźliście zdjęcia w gruzach? Doszliśmy tam, piwnica była zasypana, ale znaleźliśmy trochę starych zdjęć.  Kamienica zburzona, dom zniszczony, a Wy wróciliście do miasta. Gdzie mieszkaliście? Nie było gdzie mieszkać, mimo tego, że ludzie w norach robili sobie miejsca do spania. Pojechaliśmy do ciotki do Łodzi, tam mieszkaliśmy pół roku. A później poszkodowani w czasie wojny i okupacji dostawali mieszkania na ziemiach odzyskanych. I my dostaliśmy mieszkanie w Lęborku. Tam mieszkaliśmy do 1948 roku, skończyłem tam szkołę podstawową. I wtedy pojechaliśmy do Zakopanego. Tam ciotka z przyjaciółką wynajęły pensjonat i prowadziły go we dwie. Poszedłem do szkoły budowlanej, gdzie spędziłem cztery lata. A w międzyczasie sprowadziła się tam cała rodzina. Choć w końcu, jak już mówiłem, wszyscy wrócili do Warszawy.
Jerzy Skwarek fot. Katarzyna Korza
Mówi Pan o tym wszystkim bardzo pogodnie, mimo wojny, mimo trudności, mimo tej tułaczki. Lata dzieciństwa i młodości to były najpiękniejsze lata, jakie sobie przypominam. Mieliśmy liczną rodzinę ze strony mojego ojca w Puławach. Było tam dużo dzieciarni, duża to była rodzina, ze strony mojego ojca i dziadka, cała rodzina Skwarków. Natomiast Moraczewscy, czyli strona mojej mamy i babci, mieli dużą posiadłość, Moraczewszczyznę. Mój dziadek był bratem pierwszego premiera Jędrzeja Moraczewskiego, posła, legionisty. Mieliśmy wujka w Sadłowicach – on miał piękny majątek, jeździliśmy tam na koniach, na wycieczki, na owoce, było nas siedmioro razem. I to wspominam najpiękniej, mimo wszystko.  Mówił Pan, że mama była fotografką przed wojną i nauczyła pana fotografii. Czy Pan też sam jej się uczył? Byłem fotografem amatorem, a chodziłem do szkoły budowlanej. No ale wszędzie ta fotografia się przewijała, byłem na nią skazany. W budowlance zostałem fotografem szkolnym – zdjęcia w kronikach, które pewnie tam do tej pory są, to były moje zdjęcia. Poszedłem na studia – studiowałem geologię poszukiwawczą – sekcja ropy, nafty i gazu na AGH w Krakowie. Ale z dwoma kolegami byliśmy jednymi z pierwszych w Polsce, którzy robili fotografię kolorową – pierwszy był Pałac Staszica w Warszawie, druga – Politechnika Krakowska i my – jako trzeci ośrodek. Mieliśmy papiery agfowskie, no i robiliśmy te kolorowe odbitki. Wszystkie zdjęcia były wtedy czarno-białe. Na kolorowe zdjęcia można było nawet aktorki podrywać... (śmiech). A praca? Dalej fotografia szła za Panem? Po studiach pracowałem w zawodzie – jako główny geolog w Busku Zdroju. Ale po roku pracy wróciłem do Zakopanego, bo jakoś nie mogłem się pogodzić z dyrektorem. On nie uznawał moich hobbystycznych zamiłowań, bo ja zaraz w tym Busku Zdroju stworzyłem kółko fotograficzne i filmowe.  A więc jednak.  No tak. Zrobiłem też kurs przewodnika tatrzańskiego, zimą byłem instruktorem narciarstwa. Robiłem zdjęcia na wyprawach w góry. Pierwszy okres po wojnie granice były całkowicie szczelnie zamknięte. Nikt nawet nie śnił, że gdziekolwiek wyjedzie. Podróżowaliśmy po Polsce. Ja przeszedłem na rajdach turystycznych całą południową granicę Polski. Od Rosji do Niemiec. W czasie konwencji turystycznej, która odbyła się na Łysej Polanie, spotkały się władze Polski i Czechosłowacji, ja byłem jednym z reprezentantów młodzieżowych. Prowadziłem pierwszą grupę turystyczną do Doliny Cichej, nie było tam ścieżki jak teraz. Byłem również jednym z pierwszych, którzy jeździli przez Łysą Polanę takimi długimi odkrytymi samochodami, to się nazywało „Tatry”. To były takie limuzynki 6-8 osobowe i ja robiłem takie turystyczne wyprawy. Zgarniałem moich przyjaciół, rodzinę, a później obcych ludzi, którzy chcieli jechać na wycieczki jedno, dwu, trzydniowe do Słowackich Tatr. To była wielka sensacja, bo przekraczaliśmy granicę. To był tylko sąsiedni kraj, ale jednak zagranica. Już mogliśmy tam kupować sławne buty, bo u nas, w Polsce, butów nie było. A tam – wibramy, pionierki i czeszki. A my woziliśmy swetry wełniane. Te buty dla nas wtedy, w Zakopanem, były ważne o tyle, że do chodzenia po górach potrzebne były porządne buty. W wibramach można było chodzić po skałach. Dla jakich gazet robił Pan te zdjęcia gór? Głównie robiłem do gazet krakowskich i warszawskich. W „Przekroju” miałem okładki, zdjęcia, do „Świata i Podróży”, dodatku niedzielnego „Dziennika Ludowego”. Brałem udział w konkursach i je wygrywałem. Dostałem złoty medal i pierwsze miejsce w pierwszej ogólnopolskiej wystawie pt. Sport i Turystyka w 67. roku za zestaw 11 fotogramów kolorowych w pierwszej polskiej wystawie fotografii sportowej i turystycznej. No, kilka było tych konkursów i kilka nagród. W „Tygodniku Podhalańskim” co tydzień publikowałem zdjęcie. Miałem też swoje wystawy.  Prowadził Pan dosyć intensywne życie.  Tak, bardzo... Miałem jeszcze jedno zajęcie, o którym nie wspomniałem – tańczyłem! Zdobyłem nawet mistrzostwo Polski w klasie D, a później mistrzostwo Polski w klasie B.  Więc była praca, którą Pan lubił i spore sukcesy. A jednak chciał Pan z Polski wyjechać.  Tak. W Polsce trzymali nas za tzw. mordę. Nam się śniły podróże, nie tylko mnie, ale i moim kolegom. Ameryka dla nas była rajem nieosiągalnym. Do Ameryki chciał wyjechać każdy. Jak to się udało?  Jako przewodnik tatrzański poznałem turystkę amerykańską polskiego pochodzenia. Przyjeżdżało takich turystów sporo – z Czechosłowacji, Rosji, Niemiec. Były wycieczki autokarowe, ale i turyści indywidualni, często oficjele – po Tatrach prowadziłem na przykład ambasadora Egiptu, jego synka uczyłem jeździć na nartach. Amerykance spodobało się jak pokazywałem jej Tatry. Została trochę dłużej w Zakopanem, dołączyłem ją do wycieczek po Polsce, więc zobaczyła i Warszawę, i Kraków, i Wieliczkę, i Oświęcim. Nawet do Sopotu pojechaliśmy. No i ona obiecała mi przysłać zaproszenie. Ja w to nie wierzyłem, ale po dwóch miesiącach faktycznie ono przyszło. Dostałem wizę i, co ważniejsze, paszport. Jak rodzina patrzyła na Pana plany? Nie byli entuzjastami tego pomysłu. Wtedy, kiedy ktoś wyjeżdżał, to oznaczało, że wyjeżdża się na stałe. Moja rodzina to wiedziała. Nie chcieli, żebym wyjeżdżał. W pewnym sensie byłem podporą całej rodziny, ale obiecałem, że ze Stanów będę większą podporą i faktycznie, tak się stało. Obiecałem mamie, że jej domek kupię, dotrzymałem słowa. Jak wyglądała wtedy podróż? Płynęliśmy Batorym. Przez Kanadę przejechaliśmy pociągiem do granicy amerykańskiej, tam czekał na nas autokar. W tym autokarze już zostałem tłumaczem dla tej polskiej grupy, bo nikt nie znał angielskiego. Trochę już znałem ten język, miałem zdane - jako przewodnik - egzaminy z rosyjskiego, słowackiego i angielskiego.  Dotarł Pan od razu do Chicago?  Tak. Odebrała mnie moja turystka-Amerykanka. Tydzień byłem u jej rodziny w domu, a później wyniosłem się, znalazłem pracę. Przez pierwszy rok pracowałem w laboratorium fotograficznym w Downtown, ale po roku miałem dosyć. Zwinąłem żagle i pojechałem „w Amerykę”, za podróżami tęskniłem. Ale pracował Pan już wtedy w Dzienniku Związkowym”? Tak, zgłosiłem się tam prawie od razu, w 1972 roku. Pracowałem jako fotoreporter. Robiłem zdjęcia na spotkaniach, paradach, imprezach trzeciomajowych, polonijnych, a do tego wszystkiego dorabiałem sobie na weselach. Wtedy fotografowanie było zajęciem elitarnym, nikt nie miał aparatu, teraz – mają wszyscy i to w dodatku w telefonie. Ja przywiozłem do Stanów trzy aparaty fotograficzne i 2 kamery filmowe. Miałem tego bagażu trochę, w tym – całe laboratorium w jednej walizie. Zrobiłem ciemnię, miałem wszystko na miejscu. Ale zrobił Pan sobie przerwę po roku i...? Dokąd Pan pojechał? Po raz pierwszy wybrałem się w podróż greyhoundem – był taki bilet za 99 dolarów, można było przez 3 tygodnie jeździć, ile się chce. Przejechałem samotnie cały kraj. Wtedy odwiedziłem również pierwszy raz amerykańskie parki narodowe i zaczęła się moja fascynacja nimi. Wtedy również swój początek miały moje podróże po Ameryce. Nie mam wątpliwości, że ten kraj jest najwspanialszym krajem na świecie pod tym względem. Nigdzie nie ma takiej przyrody w takim zestawie: Grand Canyon, Yellowstone, Yosemite, Bryce Canyon – nic podobnego na świecie nie istnieje. Ale moim marzeniem był świat.  I kiedy ruszył Pan w ten „świat”?  Minęło jeszcze trochę czasu. Musiałem zdobyć stały pobyt, udało się to po kilku latach. Ale wtedy, na początku, byłem również „odprowadzaczem” aut. W amerykańskich gazetach były takie ogłoszenia proszono o przewożenie aut np. starszego człowieka do Kalifornii, bo on nie miał czasu ani zdrowia, żeby jechać kilka dni. Więc leciał z rodziną samolotem, ja jechałem samochodem.  Szybko również zacząłem prowadzić wycieczki po Stanach. Najpierw pojechałem z rodziną, pokazałem im trochę Ameryki. A później miałem duży, piętnastoosobowy samochód, ogłaszałem się i jeździłem dookoła Ameryki przez 16 dni. Północne stany i południowe stany, Niagara, Nowy Jork, Pensylwania, na Florydę jeździliśmy na Sylwestra.  No i wtedy zaczął się też świat. Organizowałem wycieczki dookoła świata. Poprowadziłem 6 takich wypraw, głównie z Polakami. Skończyłem to robić w 2001 roku. Odwiedziłem prawie wszystkie kraje na świecie, prócz dwóch – Butanu i takiego małego kraju przy delcie Gangesu – Bengalu. Robiłem fotoreportaże z każdej wyprawy do „Dziennika Związkowego”. O Chinach, Indiach. O wszystkim. A kiedy pojechał Pan pierwszy raz do Polski? Do Polski dotarłem po prawie dwudziestu latach, w 1989 roku. W Polsce była ulga i miałem pozwolenie na przyjazd. Była to wizyta dla mnie sensacyjna i później jeździłem już co roku. Polska zmieniła się diametralnie. Bardzo mi się podoba i za Polską zawsze tęsknię. Ale wrócić nigdy nie chciałem, tutaj miałem swobodę, świat otwarty, mogłem podróżować po świecie, no i tak robiłem, podróżowałem. Prócz tego, wszystkie moje podróże byłyby z Polski niemożliwe. Co Pan wspomina jako kronikarz Polonii?  Jako fotoreporter obsługiwałem wszystkie imprezy, spotkania polityczne, społeczne, wszystkie. Polonia chicagowska była chętnie odwiedzana przez polskich artystów – przyjeżdżali dosłownie wszyscy. Fotografowałem między innymi Annę Seniuk, Annę Jantar, Irenę Jarocką, Kasię Sobczyk, 2+1, Marka Grechutę, Piotra Fronczewskiego, Tadeusza Rossa, Daniela Olbrychskiego, Violettę Villas. Wielu ich było, nie zdołałbym wymienić wszystkich. Wielu z nich zresztą znałem z Polski.  Które z tych wydarzeń było najważniejsze? Myślę, że właśnie spotkania z papieżem i amerykańskimi prezydentami. W 1976 roku Karol Wojtyła przyjechał do Stanów jako kardynał w grupie 16 kardynałów z Polski. Byłem przydzielony do obsługi fotograficznej ich wizyty, jeździłem z nimi wszędzie: byłem tam, gdzie oni. Ludzie byli ucieszeni, przyjmowali ich. Ale prawdziwy entuzjazm wybuchł, kiedy Karol Wojtyła przyjechał w 1979 roku jako papież Jan Paweł II, to była niesamowita sensacja, nieprzebrane tłumy. I ja znów obsługiwałem fotograficznie to wydarzenie. Na polską mszę wchodziliśmy o 4 rano, żeby zająć miejsce, mimo tego, że mieliśmy wejściówki prasowe. Tłumy chętne na spotkanie z papieżem Polakiem. Ja znów trzy dni jeździłem z nim wszędzie, dokumentując wizytę.  A spotkania Polonii z amerykańskimi prezydentami? Dla mnie tak samo ważne. Wspaniała atmosfera, ludzie szaleli z radości. Nawet z Carterem spotkanie było niesamowite. Każdy chciał uścisnąć jego dłoń. Wszyscy byli wyczekiwani i gorąco przyjmowani przez Polonię, choć Polonia – co przyznaję z pewnym bólem – nigdy nie była należycie w Stanach Zjednoczonych doceniana.  Czy praca w naszej gazecie była intensywna? Dużo było wówczas imprez dla Polonii? Bardzo dużo. Były takie targi folklorystyczne w Navy Pier, były tam polonijne stragany licznie odwiedzane. Były naturalnie tłumne parady. Były wspomniane wizyty polskich artystów, w których Polacy licznie uczestniczyli. Były wreszcie polskie dancingi w restauracjach, restauracje z orkiestrami, gdzie zawsze było pełno ludzi. I wszyscy sobie chętnie robili zdjęcia. To były czasy, kiedy Polacy ciągle jeszcze skupiali się blisko Logan Square, tam było centrum Polonii. Mam jeszcze na zdjęciach coś bardzo polonijnego i Polskiego: archiwum 50 lat parad majowych.  Które zdjęcie w Pana karierze jest najważniejsze? Nie potrafię wybrać. Dokonałby Pan raz jeszcze podobnych życiowych wyborów?  Bez wahania. Dziękuję za rozmowę.  Rozmawiała: Katarzyna Korza [email protected] Zdjęcia: Katarzyna Korza, z archiwum Jerzego Skwarka, z archiwum Muzeum Polskiego w Ameryce

1

1

IMG_2840

IMG_2840

Msza z udziałem Jana Pawła II w parafii pw. Pięciu Braci Męczenników w Brighton Park, Chicago 1979

10070601_J.Skwarek

10070601_J.Skwarek

Jan Paweł II, 1979 rok

img036

img036

Z archiwum Jerzego Skwarka: msza papieska w Parku Granta w śródmieściu CHicago, 1979 rok

img035

img035

Z archiwum Jerzego Skwarka: msza papieska w Parku Granta w śródmieściu CHicago, 1979 rok

3

3

Z archiwum Jerzego Skwarka: Jan Paweł II, 1979 rok

2

2

Fotografie z archiwum Jerzego Skwarka, z polonijnych wydarzeń artystycznych: Anna Seniuk, Maryla Rodowicz, Irena Jarocka, Anna Jantar

9

9

Jedno ze zdjęć z bogatego zbioru fotografii z podróży Jerzego Skwarka: Machu Picchu

8

8

Z archiwum Jerzego Skwarka: msza papieska w Parku Granta w śródmieściu CHicago, 1979 rok

7

7

Z archiwum Jerzego Skwarka: msza papieska w Parku Granta w śródmieściu CHicago, 1979 rok

6

6

Z archiwum Jerzego Skwarka: Polonia czeka na przejazd Jana Pawła II w Chicago, 1979 rok

5

5

Z archiwum Jerzego Skwarka: Polonia czeka na przejazd Jana Pawła II w CHicago, 1979 rok

4

4

Archiwum filmów wideo z podróży

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama