Zmiana władzy w Białym Domu oznacza zasadniczy zwrot w polityce imigracyjnej. Odchodząca administracja zdaje sobie z tego sprawę i do ostatniej chwili usiłuje realizować swoją dotychczasową strategię ograniczania napływu cudzoziemców.
W ciągu minionych czterech lat zmieniło się właściwie wszystko. Miejsce administracji otwartej na przyjmowanie cudzoziemców zajęli zwolennicy nakładania hamulców na imigrację – zarówno nielegalną, jak i legalną. Mózgiem tej polityki jest Stephen Miller, doradca prezydenta Donalda Trumpa ds. imigracji, uważany za jednego z najdrapieżniejszych „jastrzębi”, jeśli chodzi o traktowanie osób pragnących zamieszkać w USA. Ta strategia odniosła skutek. I nie chodzi tu tylko o budowany na granicy z Meksykiem mur. Legalna imigracja zmniejszyła się prawie o połowę, drastycznie spadła też liczba przyjmowanych uchodźców. Dla organizacji broniących praw imigrantów Miller stał się wrogiem nr 1 i jest oskarżany o skutecznie burzenie wizerunku Stanów Zjednoczonych jako kraju przyjaznego dla cudzoziemców.
Zdążyć przed zmianą
Zapowiedź zmiany administracji spowodowała, że federalne agencje imigracyjne otrzymały sygnał do przyspieszenia działań. „To w zasadzie powtarza się przy każdej zmianie administracji” – tłumaczy Jessica Vaughan, dyrektor ds. badań w Center for Immigration Studies, think tanku sprzyjającym polityce obecnej administracji. „Dąży się do zakończenia tego, co się zaczęło i utrwalenia efektów własnej polityki” – dodaje.
„Pod presją czasową zwiększa się intensywność działań. W sprawach podejmowanych działań pozostajemy w stałej łączności z administracją” – wyjaśniał z kolei mechanizmy obecne w telewizji CNN Chris Chmielenski, wicedyrektor antyimigracyjnej organizacji NumbersUSA.
Trudno wątpić w te słowa. Sądząc po przyspieszonych działaniach administracji, federalne służby chcą załatwić przed zmianą prezydentury jak najwięcej spraw. I to nie jest dobra wiadomość dla imigrantów.
Obywatelstwo nie dla wszystkich
Jednym z najbardziej bulwersujących działań może być opublikowanie prezydenckiego rozporządzenia wykonawczego (executive order) kładącego kres obowiązującemu w USA „prawu ziemi”, czyli przywileju amerykańskiego obywatelstwa dla wszystkich osób urodzonych na terytorium USA. Przecieki na ten temat ukazały się w mediach, wraz z informacjami na temat konkretnych projektów dokumentu krążących po Białym Domu. Prezydent Trump od lat ostro krytykował birthright citizenship, apelując o zamknięcie tej możliwości nabywania obywatelstwa właśnie tą drogą.
Z prawnego punktu widzenia wygląda to trochę na porywanie się z motyką na słońce, bo sprawę tę do tej pory regulowała 14. Poprawka do Konstytucji USA. Administracja Trumpa ma jednak nadzieję, że konserwatywnie nastawiony Sąd Najwyższy, do którego ostatecznie trafiłaby sprawa prezydenckiego rozporządzenia, zmieni obecnie obowiązującą wykładnię. I rzeczywiście zostawienie administracji z takim rozporządzeniem wykonawczym może okazać się prawdziwym „gorącym kartoflem”.
Przypomnijmy, że główną intencją autorów 14. Poprawki było uznanie prawa do amerykańskiego obywatelstwa byłym niewolnikom po wojnie secesyjnej. Do tej pory jednak sądy uznawały na jej podstawie prawo do obywatelstwa wszystkim osobom urodzonym na amerykańskiej ziemi (z nielicznymi wyjątkami).
Prezydent Trump, który atakował „prawo ziemi” jeszcze podczas kampanii w 2016 roku. W styczniu br. wydał rozporządzenie wykonawcze ograniczające możliwość wjazdu do USA kobiet, których głównym celem jest urodzenie dziecka na amerykańskiej ziemi. Trump nie jest jednak w swojej interpretacji osamotniony. „Celem 14. Poprawki było zagwarantowanie obywatelstwa USA byłym niewolnikom. Jednak przyznanie na tej podstawie automatycznego obywatelstwa urodzonym w USA dzieciom nielegalnych imigrantów stanowi fundamentalną nadinterpretację prawa” – uważa RJ Hauman, dyrektor ds. relacji publicznych Federation for American Immigration Reform (FAIR), jednej z najstarszych organizacji w USA opowiadających się za ścisłą kontrolą imigracji.
Nawet jeśli takie rozporządzenie nie przetrwa próby w sądzie, już samo jego ogłoszenie może odegrać rolę odstraszającą dla osób pragnących przyjechać do USA. I na to także liczy odchodząca administracja.
Łapanki czasu zmiany
To nie jedyne działanie, które podejmuje w ostatnich dniach urzędowania Biały Dom.
Jednym z dobitnych sygnałów, że administracja zamierza zamknąć urzędowanie mocnym akcentem są operacje służb federalnych. W minionym tygodniu Immigration and Customs Enforcement (ICE) poinformowała o kolejnych 150 osobach zatrzymanych w ramach „Operation Broken Promise”. Na celowniku służb znalazły się tym razem osoby, które zadeklarowały wolę dobrowolnego opuszczenia Stanów Zjednoczonych, ale nie wywiązały się z obietnicy. Według ICE aż 86 proc. miało na swoim koncie wyroki kryminalne lub oskarżenia o popełnienie przestępstw. To jedna z wielu operacji ICE z ostatnich miesięcy. Operation Granite przeprowadzona w Minnesocie, Kansas, Michigan, Missouri, Ohio i Teksasie „wyłowiła” ponad 100 nielegalnych imigrantów w tym – jeśli wierzyć ICE – 70 proc. z problemami kryminalnymi.
Zaostrzyć, co tylko się da
Departament Bezpieczeństwa Krajowego próbuje przyspieszyć podpisanie porozumień dotyczących odsyłania azylantów do krajów Ameryki Środkowej. Negocjacje w tej sprawie przede wszystkim z Gwatemalą, Salwadorem i Nikaraguą odbywały się po cichu i nie zaprzątały uwagi opinii publicznej.
Tuż przed wyborami administracja zaostrzyła też przepisy dla osób starających się o wizy pracownicze H-1B. Restrykcje mają objąć także zagranicznych studentów, dziennikarzy i osoby przyjeżdżające w ramach programów wymiany. Nowe regulacje są w fazie finalizacji i mają ograniczyć ich czas przebywania w USA.
Już po elekcji administracja zgłosiła również projekt nowych regulacji dotyczących osób z nakazem deportacji, ale przebywających na wolności pod nadzorem sądowym. Do tej pory imigranci z tej grupy mogli ubiegać się o pozwolenia na pracę, według nowych reguł – już nie.
Wszystkie te kroki są interpretowane jako rzucanie kłód pod nogi nadchodzącej administracji Joe Bidena, który podczas kampanii obiecywał zwrot o 180 stopni w polityce imigracyjnej. Bez wątpienia wszystkie działania ICE i USCIS zostaną poddane szczegółowej kontroli. Prezydent-elekt zapowiedział też zawieszenie deportacji przez pierwszych 100 dni urzędowania. Proces odwracania skutków decyzji odchodzącej administracji może jednak zająć dłuższe miesiące.
Jolanta Telega
[email protected]
Reklama