Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 13 listopada 2024 19:54
Reklama KD Market

Na antycovidowych ścieżkach

Na przestrzeni dziejów zawsze uciekano przed zarazą tam, gdzie była otwarta przestrzeń. Zanim jeszcze odkryto, że choroby powodują bakterie, wirusy i inne drobnoustroje, a epidemie przenoszą się z powodu złych warunków higienicznych wiedziano, że świeże powietrze, przestrzeń i ograniczenie kontaktów zmniejszają prawdopodobieństwo ogarnięcia przez morowe powietrze. W kronikach można znaleźć zapisy o przeczekiwaniu zarazy w górskich ostępach i w głębokich puszczach, a słynny „Dekameron” Giovanniego Boccaccio ma formę opowieści 10 osób chroniących się przed niesławną epidemią „czarnej śmierci” gdzieś pod Florencją. Może właśnie te instynkty i zachowane w genach wzorce zachowań powodują, że w czasie pandemii koronawirusa zaczęliśmy uciekać do lasu. Gdy wielkie miasta będące zwykle mekką dla turystów są od miesięcy wyludnione i straszą pustymi hotelami, a straty lokalnych gospodarek są z tego powodu liczone w miliardach dolarów, parki narodowe, stanowe, czy dostępne dla wszystkich lasy stały się miejscem masowych odwiedzin. Mała to co prawda pociecha dla całego sektora turystycznego, bo turystyka piesza, czy rowerowa nigdy nie stanowiła pokaźnego źródła dochodu – była raczej niszą dopełniajacą sprzedaże zagranicznych wycieczek all inclusive, biletów lotniczych, czy miejsc w hotelach. Ale na nas, przyduszonych przez pandemię stała się formą łapania oddechu. Widać to było jeszcze podczas wiosennej fali pandemii. Ze zdumieniem odkrywałem jak wielu moich znajomych zaczęło nagle zamieszczać na Facebooku czy Instagramie zdjęcia z górskich szczytów, czy z nizinnych wypraw. Było – przyznać trzeba szczerze – miłą odmianą w porównaniu do politycznie zabarwionych postów i wszelkiej maści fake newsów wrzucanych w media społecznościowe przez internetowych trolli i osoby cechujące się – użyjmy modnej terminologii – inteligencją bezobjawową. Sam chodzę nałogowo po górach, więc ten wzrost aktywności raczej mnie ucieszył. Uważam, że góry uczą dystansu do siebie, świata i ludzi. Problem w tym, że w tym poszukiwaniu samotności i bezpieczeństwa czasu pandemii nie byliśmy sami. Tam gdzie miało być pusto, śpiewać miały ptaki, szumieć drzewa i strumyki, gdzie mieliśmy poczuć przestrzeń i swobodę, pojawiali się także inni amatorzy podobnych wrażeń. Trudno się dziwić. Szukamy wytchnienia przed pandemią w miejscach znanych i popularnych, często bez refleksji, że skoro my wpadliśmy na to aby je odwiedzić, to na podobny pomysł mogło wpaść także kilka innych osób. I nagle okazywało się, że musieliśmy poradzić sobie nie z trudem spaceru czy wędrówki, ale z prozaicznym znalezieniem miejsca na parkingu. To tłumaczy zatłoczone parkingi w Tatrach, na drodze do Morskiego Oka, czy w Karpaczu, w punktach wyjściowych na Śnieżkę, ale też w parkach stanowych pod Chicago, Nowym Jorkiem czy innymi metropoliami. Tam, gdzie można było dotrzeć w ciągu kilku godzin samochodem – środkiem komunikacji dającym największe poczucie bezpieczeństwa – i udać się na spacer czy wędrówkę, robiło się tłoczno. Sam, choć tego lata starałem się unikać najbardziej popularnych i oczywistych miejsc, często byłem zaskakiwany frekwencją nawet na mniej uczęszczanych szlakach. A zresztą, czy mieszkając w Chicago i Warszawie mamy bardzo duży wybór? Lepiej mają już krakusi czy nowojorczycy, bo przynajmniej mają blisko góry. Może nie zawsze wysokie, ale zawsze. Mocno krytykowano polskie władze za zamknięcie lasów wiosną tego roku. To było bolesne doświadczenie. Warto jednak pamiętać, że formy czynnej rekreacji na otwartej przestrzeni też wiążą się z zagrożeniami. Koronawirusowa gorączka doprowadziła do tego, że w USA jeszcze podczas wiosennej fali pandemii ściągnięto turystów z długodystansowych szlaków. Choć z punktu widzenia piechurów wydawało się, że opuścili cywilizację we właściwym czasie i nic im na trasie przez kilka miesięcy nie grozi, rzeczywistość była dużo bardziej skomplikowana. Na Szlaku Appalachijskim – legendarnej, liczącej ponad 3000 kilometrów trasie, będącej marzeniem każdego turysty pieszego – nie ma schronisk górskich w europejskim znaczeniu tego słowa. Wędrowcy, których corocznie rusza kilka tysięcy, gromadzą się na noc w rozstawionych co kilka godzin marszu wiatach, często śpiąc tuż koło siebie. Tu nie ma miejsca na trzy kardynalne zasady pandemicznego przetrwania – dezynfekcję, utrzymanie dystansu i noszenie czystej maseczki. To wymarzone miejsce na transmisję wirusa. Zresztą w przeszłości zdarzały się podobne przypadki zachorowań wśród turystów, którzy zakażali się od siebie. Społeczność zresztą przyjęła tę decyzję ze zrozumieniem, a osoby które nie przerwały wędrówki spotkały się z niechętną reakcją środowiska. Dlaczego piszę o tym właśnie teraz, w listopadzie, gdy jesienna słota i krótki dzień zniechęcają do wyjścia na zewnątrz? Ano właśnie dlatego. Póki znów nie zostaniemy zamknięci przez różne lockdowny warto korzystać z każdej chwili, którą można spędzić na zewnątrz. Po miesięcznej covidowej izolacji, której przyszło mi doświadczyć, jeszcze bardziej doceniłem wagę zwykłego spaceru w pobliżu domu lub możliwości przejechania kilku kilometrów rowerem po lesie czy otwartej przestrzeni. A także pożytek wynikający ze znajdowania tras nieoczywistych, bocznych ścieżek, niekoniecznie prowadzących do znanych miejsc. Choć drogi wydają się bardziej kręte, prowadzą do celu, jakim jest przejście przez trudny czas w miarę dobrej formie. Tomasz Deptuła Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama