Listopad nie tylko sprzyja refleksji nad życiem i pamięcią o tych, co odchodzą, czyli umierają, kończąc swój żywot na ziemi. Powinien też być prowokacją dla bardzo osobistych pytań: a co ze mną? Jaka będzie moja przyszłość? Kiedy wstępowałem do zakonu, założono mi „teczkę personalną”. Miałem takie już wcześniej, w szkole podstawowej i średniej. Co więcej, sam założyłem sobie takie archiwum, w którym gromadzę moje osobiste dokumenty i świadectwa. Przyszedł czas, że słowo „teczka” w polskiej rzeczywistości mogło brzmieć groźnie. Chodzi zwłaszcza o teczki gromadzone przez Instytut Pamięci Narodowej, w których można odnaleźć prawdę, także tę bolesną i wstydliwą dla niejednego. Pamiętam, że kiedyś odważyłem się powiedzieć na kazaniu, żebyśmy nie zapominali, że w niebie też mamy swoje „teczki”, a w nich znajduje się cała prawda, o której wiemy doskonale najlepiej tylko my sami i Pan Bóg. I co? I przychodzi czas, kiedy zaczynamy się modlić o Boże miłosierdzie, żeby jak najwięcej tych ciemnych stron i faktów z naszych teczek wymazało, przebaczając grzechy i nieprawości.
Nie ma takiego człowieka, który rodząc się, byłby z natury swej zły. Każdy jest dobry, bo został stworzony „na obraz i podobieństwo Boże”. Jako chrześcijanie wierzymy, że chrzest zgładził w nas grzech pierworodny i od tego czasu nasze czyściutkie konta zaczęły żyć swoim życiem. Przychodzą chwile, kiedy popełniamy pierwsze grzechy. Choć na pozór niewinne, mamy świadomość, że w coś uderzają i niszczą. Przede wszystkim relacje. Najpierw z najbliższymi, później z otoczeniem, przychodzi czas, choć nie zawsze to dociera, że za każdym razem uderzają też w relację z Bogiem. Sami czujemy jak z czasem te ciemne strony, w których może nawet zaczynamy odnajdywać się coraz pewniej, rozbijają nas i wprowadzają wewnętrzny chaos. Najgorszy jest ten moment, w którym tego chaosu nie czujemy już więcej, traktując go jako coś normalnego. To jest pokrótce historia każdego człowieka, z jego „tajemnicą nieprawości”. I nie można o niej ani zapomnieć, ani jej negować. Niestety, kiedy zadziała mechanizm wyparcia lub przerzucenia, skupiamy się na innych, zapominając o sobie i uważając się za lepszych. Czy jednak jest to zgodne z prawdą?
Prawda jest taka, że nikt na ziemi świętym nie jest. Dobrze jest mieć w sobie żywe pragnienie świętości, doskonałości. Ale to zawsze jest przed nami, nigdy już teraz. Ciekawe jest to, że kiedy zaglądamy do osobistych zapisków wielkich świętych w historii chrześcijaństwa, prawie zawsze czytamy, że uważali się za największych grzeszników, dalekich od Boga. Zresztą ktoś, kto już za życia uważa się za doskonałego, bardzo mocno grzeszy pychą, bo przecież takiemu Pan Bóg już nie jest potrzebny. Niestety takich doskonałych ludzi można spotkać często w naszych domach, na ulicy, w pracy, w kościołach i mediach. Ludzi, którzy mając zwrócony jeden palec przeciwko innym, zapominają o tym, że w tym samym czasie aż trzy palce zwracają przeciwko sobie!
Domaganie się prawdy o faktach i ludzkiej przewrotności jest oczywiście potrzebne i konieczne o ile dotyczy naprawdę grubych spraw lub też jest przestępstwem. Nie można żyć kłamstwami, powtarzając je innym z pokolenia na pokolenie, czy też budować fałszywie autorytety historii. Nigdy jednak nie wolno zapominać, że to rozdwojenie jest w każdym z nas. Jak mówił św. Paweł: „Nie czynię dobra, którego pragnę, ale popełniam zło, którego nie chcę!”. Oto bolesny obraz rozdarcia, które jest w każdym człowieku. I każdy dobrze o tym wie. Kiedy dziś otwierają się tak bolesne i trudne niektóre „teczki” autorytetów, na przykład w Kościele katolickim, słusznie rodzi się gniew i żal. Szczególnie widać, kiedy ludzie wyrażając ten gniew, zapowiadają na przykład swoją apostazję, czyli oficjalne odejście z Kościoła. Kilka dni temu znajomy redaktor zamieścił zdjęcie z krakowskiego Rynku, gdzie pojawił się punkt o nazwie: „Przystanek apostazja”, z hasłem: „Dość milczenia!”. Zapewne dla wielu instruktaż o tym, jak odejść z Kościoła będzie przydatny. Szczególnie dla tych, którzy tak naprawdę z Kościołem albo nie mieli zbyt wiele do czynienia, albo nie poznali jego istoty. Czytam jednak komentarze wielu, także młodych, którzy mówią, że choć nie chcą takiego Kościoła, jaki teraz widzą i w jakim żyją, to jednak z niego nie odejdą. I to jest bardzo budująca postawa. Oni już rozumieją, że każdemu zagraża upadek i rozdwojenie. I każdy raz po raz tego doświadcza.
Co jednak jest potrzebne? Przede wszystkim jasne przyznanie się i pokazanie prawdy. Potrzebny jest szczery żal i prośba o przebaczenie. Potrzebne jest mocne postanowienie poprawy. I w końcu także zadośćuczynienie. Katolicy dobrze znają lub powinni znać tę drogę powrotu, wszak są to „warunki dobrej spowiedzi” i powinny być zawsze zachowane. I w końcu wiara w Boże Miłosierdzie, że widząc skruchę i dążenie do dobra, oczyści te nasze „teczki” w niebie, abyśmy mogli stać się świętymi. A skoro tak, to powinniśmy być także miłosierni dla sobie nawzajem. Przede wszystkim przebaczając. Oczywiście, przebaczyć, nie oznacza zapomnieć. Jednak przebaczenie jest czymś bardzo szczególnym, wielkim i potrzebnym. Czy nie o to Pan Jezus każe nam modlić się w „Ojcze nasz”? „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”? To jest najlepsza droga! Ktoś bowiem, kto zadufany w sobie, „święty na ziemi”, żyje tylko prostowaniem innych, a zapomina o sobie, prędzej czy później sam zaliczy bolesny upadek lub całą serię upadków, potykając się o własną pychę. I wtedy albo spokornieje, albo stanie się jeszcze bardziej zawzięty. Oby jednak zwyciężyło to pierwsze!
Zatem, choć boli mnie wiele spraw i postaw, nie komentuję ich i nie rzucam kamieniem. Sam jestem grzesznikiem, który żebrze o Boże i ludzkie miłosierdzie. Mam świadomość swoich win, zagubień i upadków, za które szczerze żałuję i przepraszam. A modląc się o czystość i prawdę, wierzę, że jednak każdy może się nawrócić i zmienić. I nie krzywdzić więcej innych i siebie samego. I chcę być w końcu na każdego otwarty, bo taki jest też mój Bóg, nie skazując, ale czekając na zmianę ku dobremu. Mocno w to i przede wszystkim w Takiego i Takiemu Bogu wierzę!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama