Kiedy piszę ten tekst, Ameryka liczy głosy wyborów prezydenckich, Polska ogłasza nowe, coraz bardziej radykalne obostrzenia w związku z wirusem, a znajoma publikuje dość celną obserwację: „Moi drodzy, czy też zauważyliście, że nasz Facebook zamienia się trochę w gazetową stronę z nekrologami, a wiele tych informacji dotyczy zmarłych na COVID?” Ogólnie mam takie poczucie, jakbym żył w świecie, który płonie i jest tego ognia coraz więcej. Na mojej ścianie wisi reprodukcja „Białego Ukrzyżowania” autorstwa Marca Chagalla, dzieła, którego oryginał można podziwiać w Instytucie Sztuki w Chicago. Przedstawia on chaos pogromu Żydów, ich ucieczkę, zabijanie oraz stojącą w płomieniach ognia synagogę. Jedyną spokojną postacią na obrazie jest namalowany przez Chagalla w centrum ukrzyżowany Jezus, przedstawiony także jako Żyd. To On wprowadza ciszę i harmonię w całym tym chaosie i jest źródłem nadziei. Często wpatruję się w ten obraz, a w ostatnim czasie jest on dla mnie obrazem stanu, w którym pogrąża się współczesny świat.
Jestem przekonany, że wielu podziela te uczucia. Nie można przed nimi uciec lub schować się. Trzeba je jakoś wyrazić i odnaleźć swoje przestrzenie ciszy. Jedną z nich są dla mnie cmentarze. Teraz, w listopadzie, kiedy co roku powraca jesień i wszystko wokół przygotowuje się do zimowego snu. Cmentarze są czymś więcej niż tylko miejscami pamięci. Są przede wszystkim miejscami spotkania. Ksiądz profesor Tischner mówił kiedyś w kazaniu na Dzień Zaduszny: „W Dniu Zadusznym mamy się raz jeszcze spotkać z tymi, którzy nas poprzedzili. Idziemy na cmentarz nie po to, ażeby żegnać, ale idziemy po to, ażeby spotkać”. To prawda, ilekroć jestem na cmentarzu, spotykam tych, co umarli. Przechodząc między grobami, czytam napisy nagrobne, przyglądam się umieszczonym tam zdjęciom. Dumam, myślę, a także łapię się na tym, że rozmawiam. Na ten temat mówił dalej Tischner w swoim kazaniu: „Idziemy na cmentarz także po to, ażeby z nimi (zmarłymi) rozmawiać. Nie tylko o nich, ale i z nimi. Rozmawiamy z naszymi przodkami. Rozmawiamy z tymi, którzy nas poprzedzili. Rozmawiamy z umarłymi. To wielka, piękna rozmowa: żywi rozmawiają z umarłymi. Ale w tej rozmowie okazuje się, że ci, co umarli, często są bardziej żywi niż ci, którzy pozostali przy życiu. Umarli żyją. Umarli mówią. Umarli opowiadają”.
Rację miał profesor. Tak właśnie jest. Ilekroć zatrzymuję się przy grobach ludzi, których osobiście znałem, z którymi łączyły mnie więzy rodzinne lub przyjacielskie, to jakbym słyszał ich głosy, widział na nowo historie, które przeżywaliśmy razem, albo o których opowiadali. Nie boję się samotnych spacerów po cmentarzach. Nawet gdybym spotkał zabłąkaną duszę, to przecież ona poprosi mnie, żebym się za nią pomodlił, a może o to, bym z nią porozmawiał? I myślę wtedy jaka będzie moja dusza po śmierci, czy długo będzie się wałęsać, prosząc o modlitewną pamięć, a może też bardzo będzie chciała pogadać z tymi, z którymi za życia się nie udało. Wyobrażam sobie jednak, że z drugiej strony na wszystko będzie się patrzyło lepiej i dokładniej. Będzie widać to, co w świecie żywych umyka uwadze, albo niknie w chaosie. Są dla mnie cmentarze niezwykłym miejscem spotkań. Są miejscami, gdzie znajduję ciszę i spokój. I czuję, że choć jeszcze żyję na tym świecie, to jest we mnie ogromna tęsknota za życiem, nowym życiem.
Kiedy w Polsce zamknięto w tym roku cmentarze na Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, bardzo wiele osób to zabolało. Rozumiem ich ból. To jest piękna tradycja, a dla Polaków bardzo wyjątkowa, by w te dni ukwiecić groby bliskich, zapalić znicz, pomodlić się. Wyjątkowość sytuacji jest zrozumiała, choć można nad nią dyskutować. Myślę jednak, że na cmentarz można chodzić częściej niż tylko w pierwszych dniach listopada. Kiedy tylko jest takie natchnienie, wewnętrzna potrzeba, albo jakieś ciche wezwanie spoza grobów. Można iść także wtedy, gdy wokół panuje ten okropny chaos. Bo tam, na cmentarzu człowiek musi odnaleźć ciszę. Nie ma innej opcji. Realizm i perspektywa tych miejsc, które, oby były ostatnim miejscem naszego zameldowania na ziemi, albo raczej powrotu do ziemi, zmieniają spojrzenie na wiele spraw i jakoś wewnętrznie wzmacniają. Moi znajomi powiedzieli mi kiedyś, że żeby nie obciążać swoich dzieci, kupili sobie miejsce na cmentarzu, a nawet postawili pomnik, pozostawiając jedynie miejsce na wpisanie dat śmierci, „bo to przecież nasze ostatnie mieszkanie”, mówili. Chodząc po wielkich nekropoliach nie jeden taki jeszcze „niezamieszkały” grób spotkałem. To oddaje realizm życia ludzi, którzy wiedzą, że takie są etapy życia na ziemi. „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”, przypomina Biblia.
Co mówią mi zmarli? Oprócz tych różnych historii mówią mi, że życie na ziemi jest krótkie, nawet jeśli trwa wiele lat. Mówią też o tym, że choć bywa nieraz ciężko i chaotycznie, to życie jest piękne, zwłaszcza kiedy człowiek nie żyje tylko dla siebie, ale kochając, żyje dla innych. Mówią zatem o tym, żeby robić wszystko, aby życie przeżyć dobrze, godnie i do końca, w pełni. Mówią o tym, by nie koncentrować się na małych sprawach, nie dać się wkręcać w rzeczy nieistotne, ale inwestować w to, co twórcze i piękne. Mówią, by mieć w życiu pasje. I mówią też o tym, jak wspominał Tischner, by być wiernym dziedzictwu. Gdyż to oznacza bycie wiernym ich pamięci. Widziałem dziś ładne zdjęcie. Kilkoro dzieci stało w dniu Wszystkich Świętych przy płocie zamkniętego cmentarza. Niemal wlepione w ten płot patrzyły z oddali na grób swoich zmarłych dziadków. Dobrze, że rodzice im o tym mówią, podtrzymując pamięć, dobrze, że ich zabierają na groby bliskich. To też jest przekazywanie i wierność dziedzictwu.
Dlatego niezależnie od wyników amerykańskich wyborów oraz od wszystkiego, co kotłuje się wokół nas i w nas, warto wybrać się na cmentarz i trochę tam pospacerować, zatrzymując się. I porozmawiać ze zmarłymi o wierności, „o tym, czy jesteśmy wierni – wierni wielkiemu dziedzictwu, które po sobie zostawili”, a w ten sposób postawić sobie pytanie, czy my sami takie dziedzictwo tworzymy, aby inni je od nas któregoś dnia przejęli i ponieśli dalej.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama