Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 06:02
Reklama KD Market

Wybory a imigranci

Wybory a imigranci
Wybory zawsze były w amerykańskim życiu politycznym ważną polityczną cezurą. W kampanii ścierały się odmienne wizje życia społecznego. Trudno jednak o wskazanie bardziej dramatycznego przykładu niż tegoroczny wybór dotyczący imigracji. Tu starły się zupełnie inne wizje Ameryki, choć pandemia i kłopoty gospodarcze sprawiły, że podczas debat temat ten zszedł nieco na dalszy plan. Przebieg i wynik wyborów uważnie obserwowali imigranci, zarówno legalni, jak i nieudokumentowani. Choć poza osobami naturalizowanymi nie posiadają w USA prawa głosu, dla nich ostateczny rezultat (wciąż jeszcze nieznany) – może mieć bezpośrednie przełożenie na życiowe losy. I nie chodzi tu jedynie o znajdujący się w świetle reflektorów wyścig do Białego Domu. Nie mniej ważny jest ostateczny układ sił na Kapitolu, który może przesądzić o tym, czy w Kongresie będzie w ogóle możliwe przeprowadzenie procedur legislacyjnych w przypadku projektów reform systemu. Szanse na to dawało zdobycie większości w obu izbach przez jedno ugrupowanie – w tym przypadku Demokratów. Mimo obiecujących dla tej partii sondaży nie jest to jednak przesądzone. Warto jednak pamiętać, że w obecnym systemie politycznym, partia posiadająca mniejszość w izbie wyższej dysponuje możliwością obstrukcji parlamentarnej i blokowania wielu inicjatyw ustawodawczych. Imigracja a władza Wpływ na politykę imigracyjną zawsze miały wszystkie monteskiuszowskie gałęzie władzy – ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza. Kongres jest odpowiedzialny za uchwalanie ustaw dotyczących wszelkich zmian i reform w prawie imigracyjnym. Swoje trzy grosze może tu jednak wtrącić prezydent, który posiada prawo weta. Biały Dom jest także odpowiedzialny za egzekwowanie przepisów i regulacji imigracyjnych. Wbrew pozorom nie ogranicza się to jedynie do mechanicznego wdrażania narzuconych przez ustawy rozwiązań. Prezydent, o czym przekonaliśmy się w ostatniej dekadzie, ma spore pole do “kreatywnych” manewrów dotyczących setek tysięcy, jeśli nie milionów imigrantów. Robili to zresztą obaj ostatni lokatorzy Białego Domu – zarówno Demokrata, jak i Republikanin. Wreszcie sądy i to nie tylko te imigracyjne, podejmujące decyzje o deportacji lub pozostaniu w USA. W ostatnich latach wzrosła rola sądów federalnych, które rozstrzygały o legalności posunięć władzy wykonawczej i zgodności decyzji podejmowanych przez administrację z intencjami ustawodawcy. Mówiąc kolokwialnie – czy służby federalne nie naruszają prawa wprowadzając w życie decyzje prezydenta. W najbardziej kontrowersyjnych sprawach rozstrzygał Sąd Najwyższy, który obecnie zdominowany jest przez sędziów o konserwatywnych poglądach. Rozporządzenia wykonawcze zamiast ustawy Już za czasów Baracka Obamy inicjatywa dotycząca prowadzenia polityki imigracyjnej przeniosła się do Białego Domu. Wynikało to przede wszystkim z niemożności przeforsowania w Kongresie sensownych ustaw. Nie udało się nawet zdobyć poparcia dla prawnego uregulowania sytuacji Dreamersów, czyli osób, które zostały wwiezione do USA jako małe dzieci. Mimo sympatii dla tej grupy osób sprawa wywołuje od prawie dwudziestu lat zbyt wiele złych emocji. O załatwieniu innych reform, takich jak uregulowanie statusu pracowników czy reforma systemu sponsorowania rodzinnego, a przede wszystkim – o regulacji sytuacji nielegalnych imigrantów nie było nawet mowy. W tym wypadku, sytuację próbowali regulować prezydenci, próbując działać poprzez wydawanie rozporządzeń wykonawczych. Rzecz w tym, że Barack Obama i Donald Trump działali w zupełnie przeciwnych kierunkach. Pierwszy z prezydentów starał się chronić m.in osoby bez statusu przed deportacją poprzez wprowadzenie takiego programu jak Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA). Przypomnijmy, że to rozwiązanie (podobnie jak kilka innych) miało w założeniu charakter tymczasowy – do momentu uregulowania statusu Dreamersów przez Kongres. Donald Trump za cel swojej prezydentury postawił walkę z nielegalną imigracją, ograniczenie imigracji legalnej i znaczne ograniczenie ochrony humanitarnej dla cudzoziemców. Z powodu niemożności uzyskania poparcia w Kongresie, rozporządzenia wykonawcze ostatniego prezydenta zmierzały do zamontowania systemu skonstruowanego przez poprzednią administrację. Doprowadziło to do utraty poczucia względnego bezpieczeństwa milionów migrantów mieszkających w USA. Część rozporządzeń wykonawczych zakwestionowano co prawda w sądach, ale efekt zastraszenia został osiągnięty. Iluzoryczna reforma Nawet przy przejęciu całej władzy przez Demokratów (obie izby Kongresu i Biały Dom), wznowienie rozmów i poszukiwania dwupartyjnego kompromisu w sprawie uregulowania sytuacji milionów nieudokumentowanych imigrantów będą niezwykle trudne. Przesunięcie dyskursu publicznego w prawo już się dokonało. A i tak „odkręcenie” administracyjnych zaostrzeń z czasów Trumpa (o ile w Białym Domu zamieszka Joe Biden) zajmie sporo czasu. „W obecnej administracji przeprowadzono taką demolkę tradycyjnego systemu imigracyjnego, że największym wyzwaniem będzie wybór obszarów, gdzie trzeba będzie zacząć odbudowę” – uważa León Rodríguez, który za czasów drugiej kadencji Baracka Obamy kierował U.S. Citizenship and Immigration Services (USCIS). I tak stosunkowo proste może okazać się wycofanie zakazu wjazdu do USA mieszkańców niektórych krajów Azji, czy Afryki (pomijając oczywiście obostrzenia covidowe), ale „odkręcenie” zapisów o obciążeniu publicznym (public charge) przy wydawaniu zielonych kart i innych wiz będzie z biurokratycznych przyczyn dużo bardziej skomplikowane. Zwycięstwo teoretycznie bardziej proimigracyjnej Partii Demokratycznej może pozwolić na poluzowanie polityki granicznej czy azylowej, przywrócenie mniej restrykcyjnych wymogów dot. przyznawania zielonych kart czy naturalizacji oraz zdjęcie ograniczeń z programu DACA, ale już niekoniecznie wystarczy do przeprowadzenia głębokich reform. Przypomnijmy, że w przeszłości także przy dominacji jednej opcji politycznej na Kapitolu i w Białym Domu nie udawało się przyjąć proimigracyjnych ustaw. W atmosferze obecnych podziałów będzie to jeszcze trudniejsze, tym bardziej, że zdobycze Demokratów okazały się dużo mniejsze niż na to wskazywały przedwyborcze sondaże dające im nadzieję na przejęcie zdecydowanej kontroli nad Kongresem. Kraj jest podzielony także w sprawach poglądów na imigrację, choć rozdźwięki w tej sprawie często nie pokrywają się z sympatiami politycznymi. Wszystko to sprawia, że perspektywy na głębokie zreformowanie systemu imigracyjnego w 2021 roku nie wyglądają najlepiej. Jolanta Telega [email protected]
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama