Sytuacja, którą od kilku dni mamy w Polsce, nie zrodziła się w jednej chwili. Wyrok orzekający Trybunału Konstytucyjnego stał się iskrą zapalną pod długo składanym ogniskiem. I w końcu stało się. Frustracja, zniechęcenie, potrzeba bycia usłyszanym i zauważonym oraz wiele innych jeszcze powodów, by protestować, to wszystko wylało się na ulice naszej ojczyzny. Zdaję sobie sprawę, że cokolwiek napiszę lub powiem w tej kwestii, zostanie przez jednych przyjęte, przez innych odrzucone i skrytykowane. Nie da się tutaj być bezstronnym. Zawsze będzie się po którejś stronie barykady. Właśnie: barykady, czyli ściany, która agresywnie dzieli, wzmacniając wrogość. Nie chodzi mi o to, by napisać kolejny tekst, komentarz, opinię, których pojawia się codziennie tak wiele, że nie ma siły tego wszystkiego czytać. Nie da się także zostawić tej kwestii, udając, że są sprawy ważniejsze. Pisać o swoich uczuciach, które się rodzą z niebycia obojętnym: smutku, bólu, rozbiciu wewnętrznym, także nie ma sensu, bo i po co, wielu czuje podobnie. Co zatem?
Jako katolik i ksiądz katolicki jestem za życiem od chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci. To nigdy nie podlegało dyskusji ani wątpliwości. Sam urodziłem się z wrodzoną wadą serca, choć miałem się nie urodzić, jak wtedy twierdzili lekarze. Stało się. Jako trzyletnie dziecko przeszedłem pierwszą operację serca, co było wielkim ryzykiem w czasach, gdy takich operacji nie wykonywało się na porządku dziennym z dużym doświadczeniem. Jestem i cieszę się z tego faktu, że mogę żyć, pomimo wszystko. Sytuacja w Polsce, którą, o zgrozo, wielu nazywa wojną, pokazuje mi, że problem tkwi głębiej i tak jak wspomniałem wcześniej, ten stos był układany od dawna. Szukam zrozumienia tych, którzy wyszli na ulice. Ich krzyki i akty wandalizmu, wyrażają potrzebę bycia dostrzeżonym i usłyszanym. Czy nie tak? To, co jednak najbardziej mnie boli, to fakt, że w większości manifestują ludzie młodzi, a nawet bardzo młodzi. Ludzie, którzy wchodzą w dorosłe życie, przejmując stery prowadzenia świata w kolejnych etapach jego historii. I znów, kolejny raz, ludzie ci manifestują potrzebę nieskrępowanej wolności, tolerancji jakiejkolwiek inności, powszechnej zgody i uznania tego, co się chce. Często noszą w sobie jakieś poczucie krzywdy. Tyle, że manifest ten nie przebiera w słowach, zwłaszcza wulgarnych oraz czynach, które mają na celu okaleczyć jakieś dobro, a ostatecznie uderzając w uczucia innych.
Ktoś słusznie zauważył, że ma przyjaciół po obu stronach tej społecznej barykady. Ja także. Przyjaciół, znajomych, ludzi, których nie chciałbym stracić. Nie chciałbym też by w taki czy inny sposób ranili siebie i innych. Dlatego podpisuję się pod tekstem pewnej blogerki, która pisze, że Polska potrzebuje teraz ciszy i dialogu. Nie można prowadzić dialogu, kiedy się nie słucha. A póki co, tak właśnie jest. Problem ze słuchaniem mamy nie od dzisiaj i śmiem twierdzić, że mamy go w większości. Żeby słuchać, trzeba zamilknąć i pozwolić drugiemu, aby się mógł wypowiedzieć. Podczas gdy często mamy gotowe odpowiedzi, nie słuchając albo słuchając tylko pobieżnie, przygotowujemy już odpowiedź. Najlepiej w ogóle, żeby było po naszemu, bo to jedynie słuszne. A na dodatek jeszcze ta ciągle wciskająca się potrzeba oceny i zbyt łatwego przekreślania drugiego, gdy myśli i postępuje inaczej. By zaistniał dialog, potrzeba także chęci, by się spotkać, wyjść do siebie i poszukać wspólnie drogi rozwiązania. Eskalacja nie służy niczemu dobremu. Potrzeba deeskalacji, jak słusznie mówi prymas, abp. Polak.
W tym wybuchu zniechęcenia mocno obrywa Kościół w Polsce. Bardziej jednak ten hierarchiczny niż katolicki, czyli powszechny. Powodów jest znów niestety wiele. Na pewno potrzeba uderzenia się w pierś. Bo jako Kościół wiele zaniedbaliśmy. Postulaty, by wracać do Ewangelii, są nader konieczne. To jest jedynie właściwa droga dla Kościoła. I nawet jeśli Ewangelia nie dla wszystkich jest wygodna i wielu ze względu na jej naukę i na samego Pana Jezusa cierpiało i cierpi, a także przypłaciło życiem, nie można nie żyć nią i nie głosić jej wszędzie i zawsze. Kościół nie może być miejscem dzielenia i uprawiania polityki. Papież Franciszek napisał w swoim liście do Europy: „Marzę o Europie w zdrowy sposób świeckiej, w której Bóg i Cezar są odrębni, ale nie przeciwstawiani sobie”. Nie można też żyć jedynie wspomnieniami. Na dziedzictwie przeszłości należy budować, ale nie o to chodzi, by ciagle stawiać tylko pomniki historii. Trzeba przede wszystkim spotkać żywego człowieka, takiego, jakim jest. I to jest wyzwanie! Spotkać i wsłuchać się w to, co w sobie nosi, także w cały niepokój i niepoukładanie i jeszcze inne wewnętrzne konflikty, z którymi być może się boryka. Nawet, jeśli będzie krzyczał w amoku: „wyp…lać”, nie można odpowiadać tym samym językiem. Zło dobrem zwyciężać, to jest najlepsza chrześcijańska rada, a nie nienawiścią na nienawiść.
To prawda, że zagubiliśmy kulturę. Począwszy od tej osobistej, przez kulturę języka, spotkania, dialogu. To też bardzo boli. Jaka to inteligencja, która posługuje się językiem wulgarnym? Jaka kultura, która nie pozwala dojść drugiemu do głosu? Znowu trzeba by te pytania postawić po obu stronach barykady.
Papież Franciszek często ostatnio posługuje się sformułowaniem: „Marzę o…”. Dobrze jest mieć marzenia, zwłaszcza takie, które mogą się spełnić, jeśli tylko nie zabraknie dobrej woli. Ja też marzę o pokoju, wzajemnym poszanowaniu i zrozumieniu i w ogóle o wylewie dobra. Marzę o takiej Polsce, która zachwyca swoją kulturą, staje po stronie życia zwłaszcza najsłabszych, jest otwarta na innych. Marzę o Kościele, który jest ewangeliczny i który pokazuje Pana Jezusa i drogę ku Niemu. Marzę! I wierzę, że to się kiedyś spełni, że zmęczymy się budowaniem barykad i obrzucaniem się złem. Wierzę, że ustąpi ta morowa atmosfera, która zatruwa wszystko i wszystkich. Wierzę, że będzie dobrze!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama