Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych i na całym obszarze kultury anglosaskiej króluje Halloween – domy ozdabia się dyniami i sztucznymi pajęczynami, a przebrane za wiedźmy i kościotrupy dzieciaki biegają po sąsiedztwie z okrzykiem „cukierek albo psikus” – w Polsce te dni wciąż zachowały zupełnie inny charakter. To czas zadumy, nostalgii, wspominania zmarłych, palenia zniczy na grobach bliskich a także tych, o których już nikt nie pamięta...
Starosłowiańskie źródło
Listopad to w tradycji chrześcijańskiej czas modlitw za dusze zmarłych. Okres ten zaczyna się 1 listopada świętem Wszystkich Świętych, czyli chrześcijan, którzy osiągnęli stan zbawienia i przebywają w niebie. W 837 roku n.e. zapoczątkował je papież Grzegorz IV. Śpiewana tego dnia litania do Wszystkich Świętych należy do najstarszych modlitw litanijnych w Kościele katolickim. Z kolei przypadające dzień później Zaduszki – czyli dzień modlitw za zmarłe dusze, a zwłaszcza te przebywające w czyśćcu, w 998 r. n.e. ustanowił św. Odylon, opat zakonu benedyktynów we francuskim Cluny. Ale tradycja ta rozprzestrzeniła się w Kościele dopiero w XIII wieku.
Choć młodsze pokolenie Polaków coraz bardziej przekonuje się do amerykańskiego Halloween, które jest właśnie przed nami, to wciąż 1 listopada, który jest nad Wisłą dniem wolnym od pracy i szkoły, całymi rodzinami odwiedzamy groby bliskich i dalszych zmarłych. Stawiamy na nich donice z chryzantemami, zapalamy znicze i świeczki, a przede wszystkim modlimy się za zmarłych tradycyjną modlitwą „Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci”. Składamy też ofiary na tzw. wypominki, wypisując na kartkach imiona i nazwiska bliskich, prosząc w ten sposób, by modlił się za nich cały Kościół. Choć jest to święto katolickie, to jego tradycja jest również obchodzona przez osoby bezwyznaniowe lub niewierzące jako wyraz pamięci za zmarłych.
W Polsce Kościół katolicki próbuje dyskredytować obrzęd anglosaski, czyli Halloween, wskazując na pogańskie źródło tego święta. Warto jednak zauważyć, że zarówno czas i okoliczność obchodzenia Wszystkich świętych oraz Zaduszek również odnosi się do starosłowiańskich zwyczajów. Zaduszki to przecież „dziady”, czyli pozostałość starosłowiańskich uczt żałobnych: tryzny – urządzanej przy mogile w dniu pogrzebu i radunicy – zostawianej na grobach przodków w dni świąt przesilenia: zimowego („na Kupałę”) i letniego („na Koladę”).
Dziadu, pomódl się
W Polsce w pierwsze dni listopada jeszcze na początku XX wieku praktykowano wiele starych zwyczajów. W zależności od regionu wyglądały i nazywały się inaczej, ale zawsze dotyczyły karmienia zmarłych dusz i obrzędów związanych z ogniem. Był to też jedyny czas w roku, kiedy zabiegano o względy i modlitwę u… żebraków i tzw. proszalnych dziadów, którzy mieli zwyczaj siadać przy wejściu do kościoła czy cmentarza i prosić o datki. Żebrakami i dziadami były zazwyczaj osoby nieznane, starsze, schorowane, zaburzone psychicznie – uważano, że w jakiś tajemniczy sposób mają oni kontakt ze światem duchów.
Dlatego ich modlitwy miały być wyjątkowo skuteczne. Na co dzień albo ich lekceważono, albo się bano. Tylko 1 i 2 listopada zwracano na nich uwagę. Mogli spokojnie przebywać w kościele lub na cmentarzu, nie wolno było ich przeganiać albo obrażać, bo mogło to sprowadzić na żyjących nieszczęście. Żebraków i dziadów proszono o wstawiennictwo i modlitwę. W podzięce dawano im drobne pieniądze lub jedzenie.
Ucztowanie z duchami
Wierzono też, że wszystkie dusze pragną bliskości swoich krewnych oraz zaspokojenia głodu i pragnienia. Do obowiązku żyjących należało więc odpowiednie ugoszczenie zmarłych krewnych, bo rozgniewanie ich lub obrażenie mogło skutkować nieszczęściem, chorobą a nawet przedwczesną śmiercią.
Na wschodnich kresach Polski gospodynie piekły specjalne chlebki, zwane powałkami lub heretyczkami, na których robiły znak krzyża i pisały inicjały zmarłych. Zazwyczaj pieczono ich tyle, ile było zmarłych w rodzinie. Chlebki musiały zostać upieczone wcześniej, ponieważ 1 listopada nie wolno było palić w piecach. Piec miał być bowiem miejscem, przez które wchodzili zmarli przodkowie, a nieuszanowanie tego mogło grozić pożarem domu. Chlebki kładziono na grobach, dawano żebrakom lub proszalnym dziadom z prośbą o modlitwę albo… księdzu – w tej samej intencji.
W innych regionach gotowano kaszę lub bób i wraz z butelką wódki stawiano na stołach, uchylano drzwi, by zmarli mogli swobodnie wejść i się rozgościć. Z kolei na Pomorzu praktykowano pozostawianie na progu domu i parapecie ulubionych pokarmów zmarłych domowników.
Dziś już nie karmi się zmarłych na grobach czy w domach, ale pewne pozostałości tych obyczajów pozostały. W niektórych regionach Polski przy cmentarzach sprzedaje się słodycze, np. miodek turecki (zwany też trupim) – czyli kawałki karmelizowanego cukru z dodatkiem orzechów, pańską skórkę – to podłużny cukierek zrobiony z gumy arabskiej, cukru, ubitej piany z kurzego białka i olejku z cytrusów albo obwarzanki na sznurkach.
Ogień na złe duchy
Zgodnie z tradycją w te dni trzeba było szczególnie dbać o dobre relacje ze zmarłymi. Niektóre domowe czynności mogły ich obrazić, jak choćby kiszenie kapusty, ucieranie masła, tkanie, a nawet… spluwanie. Tego przecież się nie robi, kiedy są goście. W niektórych domach, jeśli ktoś z żyjących coś niechcący upuścił czy zrzucił, mógł to podnieść dopiero po 2 listopada. A jeśli było mu to niezbędne, musiał w to miejsce położyć kawałek chleba w nadziei, że w ten sposób uda się przebłagać ducha.
Wiele dawnych zwyczajów związanych ze świętem Wszystkich Świętych i Zaduszkami dotyczyło ognia. Zawsze kojarzony był on ze śmiercią i duchami. W te dni w domach palono świece i lampy w każdej izbie. Na rozstajach dróg, przy cmentarzach a nawet na grobach rozpalano ogniska, na które chrust zbierano przez całe lato. Wszystko po to, by zbłąkane dusze mogły trafić do domu i ogrzać się przy jego blasku.
Ogień miał też odstraszać złe duchy, dlatego szczególnie dbano, by palił się on na grobach samobójców lub osób, które zginęły w tragiczny sposób. Wierzono, że tylko niszczycielska siła ognia potrafi pokonać złe moce mające przebywać na mogiłach tych, którzy targnęli się na swoje życie lub odeszli przedwcześnie wskutek tragicznego wypadku.
Dziś już nie pali się ognisk, ale ich pozostałość to symboliczne znicze i świeczki, które zapalamy na grobach. Zapalamy je już jednak tylko po to, by zaświadczyć o naszej pamięci.
Biznes i pamięć
Wszystkich Świętych to nie tylko czas zadumy i modlitwy. To także tzw. „okres żniw” dla wszystkich, którzy żyją z biznesu cmentarnego. Obchody tego święta w Polsce są ewenementem nawet na skalę europejską! W żadnym innym kraju nie wydaje się tyle na znicze. Szacuje się, że w ten sposób co roku spalamy ok. 600-700 mln złotych! Jeśli do tego doliczy się stroiki i dekoracje nagrobne, wiązanki czy chryzantemy, spokojnie można szacować, że kwota ta przekracza miliard złotych. Większość zniczy produkowana jest w Polsce, więc gospodarka tylko na tym zyskuje. Pytanie jednak jak pandemia wpłynie na ten biznes w tym roku?
Druga kwestia to ekologia. Szacuje się, że po tych dwóch dniach z każdego cmentarza w Polsce wywozi się ok. 200-300 ton śmieci, które nie nadają się do recyklingu. To katastrofa dla ekologii. Może więc ograniczenia wynikające z pandemii będą korzystne dla naszej planety?
Ograniczenia związane z pandemią mogą jednak także niepokoić z innego powodu. Wszak Wszystkich Świętych to również okres, kiedy aktorzy, piosenkarze, celebryci, sportowcy, politycy a także harcerze i wolontariusze kwestują przy najstarszych nekropoliach i zbierają pieniądze na renowację zniszczonych i zaniedbanych grobowców. Np. na warszawskich Powązkach pieniądze zbiera się od 1975 roku. Dzięki temu uratowano już półtora tysiąca pomników i kaplic.
Czy i w jakiej formie odbędą się tegoroczne kwesty – jeszcze nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że cmentarze 1 i 2 listopada nie zostaną w Polsce zamknięte. Władze świeckie i kościelne zalecają jednak, aby rozłożyć w czasie odwiedziny grobów. Może dzięki temu niektórzy będą pamiętać o bliskich zmarłych częściej niż raz w roku.
Małgorzata Matuszewska
Reklama