Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 23 grudnia 2024 21:34
Reklama KD Market

Życie na krawędzi

Klasyk latynoskiego rocka i bluesa, jeden z najlepszych i najbardziej znanych gitarzystów na świecie, dziesięciokrotny laureat Grammy. Choć ma już na karku 77 lat, a jego zdrowie nieco szwankuje, wciąż koncertuje i obdarza fanów swoim niezwykłym talentem. Bez względu na to, jaką muzykę gra, jego solówki brzmią tak, że nie sposób ich nie rozpoznać. Nie używa żadnych wspomagaczy czy efektów, a i tak każdy wie, że to Carlos Santana we własnej osobie...
Mural z Carlosem Santaną w San Francisco

Autor: Carlos Santana/Facebook

Skrzypce, gitara i LSD

Jest żywą legendą. Magazyn „Rolling Stone” umieścił go na piętnastym miejscu w setce najlepszych gitarzystów świata. Santana jest pierwszym hiszpańskojęzycznym artystą ze statuetką Grammy w kategorii Nagranie Roku. Zdobył ją w 1999 roku za utwór „Smooth”, który nagrał z wokalistą Matchbox 20, Robertem Thomasem. Kawałek pochodzi z albumu „Supernatural”, za który artysta zdobył łącznie aż dziewięć „muzycznych Oscarów”. 

Urodził się w Meksyku, 20 lipca 1947 roku, ale na początku lat 60. jego rodzina wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych i zamieszkali w San Francisco. Od zawsze było jasne, że Carlos będzie grał na instrumencie, bo jego ojciec był zawodowym muzykiem i nauczycielem gry na skrzypcach. To on zadbał o edukację muzyczną syna, zapisał go do szkoły muzycznej, żeby poznał nuty i światową klasykę. Jako pięciolatek Carlos opanował grę na skrzypcach, ale kiedy trzy lata później dostał gitarę, szybko zorientował się, że to będzie miłość jego życia. 

Jako nastolatek Santana wrócił do Tihuany, gdzie na przemian grał na gitarze, uprawiał seks, pił i eksperymentował z narkotykami. Na szczęście rodzice w porę wyrwali go z klubowego piekła i wywieźli do San Francisco. Szkoda tylko, że zamieszkał w pobliżu hipisowskiej kolebki na Haight-Ashbury Street, gdzie królowała wolna miłość, LSD i marihuana.

Od dragów odciągała go tylko gitara. Carlos włączył się w rozwijającą się w San Francisco scenę muzyczną. Tam w 1966 roku założył pierwszy zespół o nazwie Santana Blues Band. Grali blues rocka inspirowanego bluesem z Chicago. Pierwsze przesłuchanie w legendarnej sali balowej Avalon zakończyło się jednak fiaskiem. Usłyszeli, że nikt nie jest zainteresowany brzmieniem latynoskim. Ale kiedy dwa lata później usłyszał ich inny promotor muzyczny, Bill Graham, włączył kapelę do składu organizowanych przez siebie imprez w Fillmore West. Grupa Santany wywołała tam prawdziwą furorę. 

Niezapomniany Woodstock

Rok później zespół nagrał swój debiutancki album i został zaproszony na festiwal w Woodstock. Grupa Santany dała tam koncert, który przeszedł do historii muzyki. Był to jeden z najlepszych i najciekawszych występów Carlosa – nie tylko ze względów muzycznych. Santana po latach przyznał, że był pod wpływem meskaliny zażytej na długo przed planowaną godziną występu. 

Ponieważ jednak inne gwiazdy utknęły w gigantycznych korkach, Santana z zespołem musiał wejść na scenę wcześniej, oczywiście w odmiennym stanie świadomości. Podczas koncertu czuł się tak, jakby zamiast gitary trzymał w rękach węża, którego trzeba okiełznać. Jeśli ktoś jest ciekawy, to nagranie tego występu można obejrzeć w filmowym dokumencie poświęconym muzykowi, zatytułowanym oczywiście „Santana”. 

Po tym występie przed kapelą otwarto drzwi do najsłynniejszych sal koncertowych na świecie. Zaczęły się też spotkania z największymi artystami, w tym z legendarnym jazzmanem Milesem Davisem. To on zasugerował gitarzyście, by używał do uatrakcyjnienia brzmienia tzw. kaczki, czyli pedału wah-wah pozwalającego modelować dźwięk.

Ckliwy rock i wielki powrót

Sukces grupy ugruntowała druga płyta „Abraxas”, wydana w 1970 roku, zawierająca słynny kawałek „Black Magic Woman”. Rok później ukazał się album zatytułowany po prostu „III”. Po jego nagraniu Santana uznał, że bardziej mu w duszy gra kariera solowa. W opinii fanów i kolekcjonerów muzyki solowe płyty Santany nigdy jednak nie dorównywały tym nagranym wspólnie z zespołem. Uważali, że są mdłe i nijakie, a muzyk gra „ckliwą wersję rocka progresywnego”.

Wynikało to być może z tego, że na początku lat 70. Carlos włączył się w nurt eksperymentalnego jazzu i jazz rocka. Występował i nagrywał z takimi sławami jak Herbie Hancock, Billy Cobhan czy John McLaughlin. Jednak w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jego gwiazda faktycznie przybladła. Dopiero wydany w 1999 roku album „Supernatural” sprawił, że Santana wrócił na szczyt.

To było przełomowe wydanie zbioru piosenek nagranych z czołowymi, głównie młodymi, gwiazdami rocka i popu. Na płycie znalazły się takie przeboje jak wspomniany „Smooth” a także „Corazón Espinado” z zespołem Mana czy „Maria, Maria” z udziałem grupy The Product G&B. Dzięki tej płycie muzyk, oprócz odebrania dziewięciu statuetek Grammy, trafił do „Księgi rekordów Guinnessa” jako latynoski artysta, który sprzedał najwięcej egzemplarzy jednego albumu: 30 milionów!

Droga do wybaczenia

Santana znany był z balansowania na krawędzi. Wielu myślało, że tak po prostu wygląda życie gwiazdy muzyki, ale przyczyna mogła być inna. W 2000 roku muzyk udzielił wywiadu magazynowi „Rolling Stone”, w którym po raz pierwszy powiedział o molestowaniu seksualnym, jakiego doświadczył ze strony znajomego rodziców. Do nadużyć dochodziło pod koniec lat 50. Oprawcą był Amerykanin pochodzący z Burlington w stanie Vermont. W zamian za „towarzystwo” kupował Carlosowi zabawki i zabierał na wycieczki.

Wszystko skończyło się, kiedy Carlos wszedł w wiek dojrzewania i zaczął oglądać się za dziewczynami. Pewnego dnia Santana przez okno obserwował dziewczynę, która mu się podobała. Pedofil to zauważył i uderzył go w twarz. „Po raz pierwszy zobaczyłem go takim, jakim był: bardzo chorym człowiekiem” – wyznał po latach artysta. 

Doświadczenie to jednak nie pozostało bez wpływu na psychikę muzyka. Początkowo Santana obwiniał siebie. „Ludzki umysł ma bardzo podstępny sposób wzbudzania poczucia winy. Mówiłem sobie: jesteś winny, wstydź się, sam to na siebie sprowadziłeś” – zwierzał się w tym samym wywiadzie. 

Z traumą uporał się dopiero dzięki terapii, o czym również opowiedział dziennikarzowi „Rolling Stone”. Zastrzegł też od razu, że nie opowiada tego, żeby wzbudzić litość czy sensację, tylko chciał się podzielić swoim osobistym zwycięstwem. On wybaczył swojemu oprawcy, uwolnił się od wstydu i bólu, jakiego doświadczył. „Jeśli otworzysz swe serce i wypuścisz ten ból, więcej go nie zaznasz” – stwierdził. 

Szalona perkusistka

Muzyka wpływała także na życie osobiste Santany. Po rozpadzie zespołu Carlos związał się z Dehorah, córką Saundersa Samuela Kinga, znanego amerykańskiego gitarzysty i piosenkarza. Pobrali się w kwietniu 1973 roku i doczekali trójki dzieci: Salvadora, Stelli i Angeliki. Co ciekawe, przez dekadę Santanowie byli uczniami śri Chinmoya, guru domagającego się rezygnacji z ego, narkotyków i seksu. Być może to uratowało Santanę przed przedawkowaniem. 

Liczne koncerty Carlosa i ciężar domowych obowiązków spadających na Deborah sprawiły, że po 34 latach wspólnego życia postanowiła odejść. Santana przeżył to dotkliwie. Uratowała go Cindy Blackman, szalona perkusistka, a obecnie jego druga żona. Są razem w życiu i na scenie. 

Ostatnie lata przyniosły Santanie sporo stresu związanego ze zdrowiem. W 2021 roku artysta przeszedł operację serca, a rok później, 5 lipca, stracił przytomność na scenie podczas koncertu w Clarkstone, niedaleko Detroit. Muzyka przewieziono do szpitala i udzielono mu pomocy. Jak poinformował jego menadżer, zasłabnięcie wynikało z „odwodnienia i przegrzania organizmu”. Organizator przełożył koncerty ze względu na „konieczną ostrożność związaną ze zdrowiem artysty”.

Gitara to życie

Mimo nagród i sławy Santanie nigdy nie uderzyła do głowy woda sodowa. Artysta ma zupełnie inne życiowe priorytety. „Cały sekret życia polega na tym, że nadałem znaczenie własnej egzystencji. Wiem, że jestem wart więcej niż mój dom, moje konto bankowe czy jakakolwiek fizyczna rzecz” – wyznał. 

Jest wierny sobie i muzyce, którą kocha bezwarunkowo. Santana praktycznie nie rozstaje się z gitarą. Nie miał nigdy żadnej przerwy w graniu. W rozmowie z dziennikarzem polskiego serwisu onet.pl powiedział: „Gitara jest dla mnie jak powietrze w płucach. Muszę grać na niej tak samo jak muszę oddychać”. 

Małgorzata Matuszewska


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama