Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 20:18
Reklama KD Market

Entuzjazm musi być!

Siedząc u znajomych w niedzielny wieczór kątem oka spojrzałem na „Wiadomości” z Telewizji Polskiej. Wtem na ekranie pojawił się ks. Kuba, mój trochę młodszy zakonny współbrat, od kilku lat na misji w Meksyku. No tak, w katolickim świecie to niedziela misyjna, przygotowano zatem materiał na temat polskich misjonarzy w świecie, których według danych jest obecnie 1883. Ksiądz Jakub jest jednym z nich. Ma trzydzieści cztery lata. Odkąd pamiętam zawsze mówił, że wstąpił do zakonu, bo chciał być misjonarzem. Nie on jeden zresztą. Wielu przyszło z takim zamiarem, u innych to „powołanie w powołaniu” objawiło się później. Kiedy tak przyglądam się ich historiom, pojawia się jeden wspólny mianownik, cecha, która charakteryzuje ten rodzaj powołania, a jest nią: entuzjazm. To słowo, z którym, mam wrażenie, coraz rzadziej się spotykam, oznacza nic innego jak stan emocjonalnego zaangażowania się w coś. To stan, który jest widoczny na zewnątrz, gdyż tryska niejako z człowieka, który nim żyje. To pasja, która obejmuje wszystko i staje się drogą do celu. Niezwykłe uczucie, którego motorem jest miłość. Nie może być inaczej. Nie można być entuzjastą bez miłości, bez kochania, które w pełnym tego słowa znaczeniu spala, trawi całego człowieka. U katolickich misjonarzy, tych przynajmniej, których znam, ta miłość jest głęboko zakorzeniona w nich samych. Decyzja o tym, by opuścić swoją ojczyznę i udać się w nieznane, do łatwych nie należy. To prawda, dzisiaj stosunkowo szybko można się przemieszczać z jednego miejsca w świecie do drugiego. Misje to nie jest jednak wyjazd turystyczny. To zmiana miejsca życia, a co się z tym wiąże, zmiana stylu życia i wszystkiego po kolei. To nie jest także styl człowieka-obieżyświata, który wędruje z miejsca na miejsce. Prawdziwa misja wiąże się z zatrzymaniem się w konkretnym miejscu, często w bardzo ubogich i niepewnych warunkach, wśród ludzi, którzy mają swoje życie i potrzeby. To stawanie się jednym z nich. A do tego trzeba czasu, cierpliwości, pogodnego usposobienia, różnego rodzaju umiejętności , odwagi, chęci do pracy, bardzo często także fizycznej, w pocie czoła. Po co to wszystko? Jaki tego sens? Po ludzku nie da się wyjaśnić do końca. Gdyż ta decyzja ma swój wymiar duchowy. Misjonarz to ktoś, kto wierzy w Boga, Bogu i kto żyje tą wiarą. Chrześcijańscy misjonarze budują wiarę na Ewangelii Jezusa Chrystusa i tym, co jest głównym ich pragnieniem, to głoszenie jej jako Dobrej Nowiny innym. To mówienie o zbawieniu i pokazywanie drogi do jego osiągnięcia. Okazuje się, że każdemu człowiekowi potrzebna jest ta ewangelia, ta dobra nowina. Każdy za nią jakoś tęskni, nawet jeśli nie zdaje sobie do końca z tego sprawy. Jest taki wewnętrzny głód, który nie daje spokoju. Tęsknota za czymś, a może bardziej Kimś, której nie zaspokoi nic materialnego. Bo każdy człowiek, bez względu na wiarę i kulturę, ma duszę i ciało, a więc jest istotą duchową i materialną. Nie może zatem zaniedbać ani jednej ani drugiej przestrzeni samego siebie. Entuzjazm misyjny to nie jest opanowanie jakichś sztuczek komunikacyjnych. To jest tylko sama miłość, chęć bycia z ludźmi, wejścia w ich codzienność. To jest coś, co inni od razu wyczują. Bo prawdziwej miłości nie można oszukać. Jest też takie inne słowo, które bardzo cenię. To: inkulturacja. Polega ona na na tym, że zanim zacznie się cokolwiek mówić, głosić, przekazywać, trzeba poznać miejsce, język, kulturę, zwyczaje, wierzenia ludzi, wśród których ma się żyć. Najpierw zacząć z nimi być, stać się jednym z nich. Błędem było i czasami jeszcze jest, że chce się „prostować” innych, przekonywać i zmieniać według swojego schematu. Inkulturacja jest zatem pierwszą misją do wykonania przez misjonarza. Dopiero kiedy inni zaakceptują go jak swojego, może on zacząć dzielić się z nimi Dobrą Nowiną. Kościół misyjny był od samego początku. Jezus Chrystus posłał swoich uczniów, aby szli i głosili Ewangelię wszystkim oraz by udzielali im chrztu. Kościół prawdziwie misyjny był i musi być prosty, ubogi, nawet jeśli wykorzystuje zdobycze nowej techniki i operuje dużymi sumami pieniędzy. One mają służyć zwłaszcza najbiedniejszym. Szpitale, ambulatoria, szkoły, sierocińce, domy starców, to były od zawsze punkty najbardziej strategiczne na misjach, domagające się sporych nakładów pomocy materialnej. Dopiero później kościoły, najczęściej bardzo skromne kaplice i domy parafialne. Taki Kościół, misyjny, ma swój niepowtarzalny urok. A misjonarze? Jeśli zabraknie w nich entuzjazmu, zaczną się wypalać i stawać bezsilni. Stąd misjonarz musi być człowiekiem duchowym, który się modli i spędza czas przed Bogiem i radosnym, twórczym człowiekiem wspólnoty, zdolnym budować więzi. Miesiąc temu jeden z moich zakonnych współbraci w Polsce, ks. Karol, przyjął święcenia biskupie. Został mianowany biskupem jednej z diecezji w Australii, gdzie jako ksiądz, duszpasterz pracował przez blisko 25 lat życia. Patrzyłem jak leżał krzyżem na posadzce kościoła, w którym wyświęcono go na biskupa. Sam jeden, otoczony śpiewem litanii do wszystkich świętych. Poczułem jak zapada w nim zgoda na jeszcze większą samotność. Staje się pasterzem diecezji terytorialnie ogromnej, a fizycznie niewielkiej. Diecezji, która jak wiele innych, także w cywilizowanym, bogatym, a nawet chrześcijańskim świecie, potrzebuje na nowo misjonarzy i ich entuzjazmu. To juz zgoda na resztę życia gdzieś tam, daleko. Na dobre i złe. Jakikolwiek świat przyszłości będzie. Pomyślałem jednak, że obok tej samotności, jest w nim ogień ducha, jest entuzjazm, który z latami nie przeminął. Potrzebuje i on, jak i inni, duchowego wsparcia, żeby ten ogień nie zgasł i żeby była siła. To prawda, że czas dla Kościoła katolickiego (kolejny raz) nie jest pomyślny. Także z perspektywy polskiej. Nie można jednak zapomnieć o misji, która trwa i będzie trwała do końca świata. I o tych, w których jest entuzjazm. A ja myślę też o tych, w których zawsze on może się pojawić. ks. Łukasz Kleczka Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama