Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 20:25
Reklama KD Market

Pułapki wykształcenia na kredyt

Jeśli studiowaliśmy w USA, albo wysłaliśmy na uczelnie swoje dzieci, doskonale znamy ten problem. Zdobycie wyższego wykształcenia niemal zawsze wiąże się z zaciąganiem pożyczek, które potem trzeba spłacać latami. Student loans stały się na tyle poważnym obciążeniem, że covidowe pakiety stymulacyjne pozwoliły na czasowe zawieszenie ich spłacania. Nie oznacza to jednak, że problem zniknie – dziś 45 milionów Amerykanów ma łączny dług edukacyjny szacowany na astronomiczną sumę 1,6 biliona dolarów. Żeby nie było nieporozumień – chodzi o angielski trillion czyli tysiąc miliardów dolarów. To są pieniądze, które trzeba spłacać kosztem bieżącej konsumpcji i spełniania marzeń np. o uzbieraniu sumy na pierwszą wpłatę na zakup domu. Widzę to nie tylko patrząc na czwórkę własnych dzieci, które mimo licznych stypendiów ukończyły studia ze sporym bagażem kredytów. Także ich znajomi i znajomi znajomych nie mogą się uporać ze spłacaniem student loans. W USA nie od dziś mówi się o nowej bombie kredytowej wiszącej nad światem finansów. Pożyczki studenckie są w dużej części subsydiowane i często gwarantowane przez rząd federalny i dlatego banki chętnie ich udzielają. Ponieważ koszt wyższej edukacji systematycznie rośnie, równie chętnie przyznawane są także niesubsydiowane, prywatne kredyty na finansowanie studiów wyższych. To tworzy prawdziwe spirale zadłużenia i to nie tylko wśród ludzi młodych. Szybko np. rośnie liczba osób po 50-tce spłacających pożyczki studenckie. Media opisują przypadki osób w tym przedziale wiekowym ze zobowiązaniami sięgającymi 150-250 tysięcy dolarów. W odróżnieniu od innych rodzajów długów, gwarantowany przez rząd federalny kredyt studencki nie jest chroniony przed egzekucją ze strony władz państwowych. Rząd ma więc prawo do redukcji świadczeń publicznych lub zatrzymywania zwrotów podatkowych w celu odzyskania pieniędzy. Często starsi wiekiem pracownicy, którzy tracą zatrudnienie są zmuszeni do powrotu do college’ów, bo nie mogli znaleźć sobie miejsca na rynku pracy. Nakłada się to na konieczność pokrycia kosztów wykształcenia dzieci i rosnące koszty edukacji, sięgające w przypadku prywatnych uczelni 50-60 tys. dolarów rocznie. Z kolei młodsze pokolenie po skończeniu studiów często nie jest w stanie znaleźć sobie wystarczająco dobrze płatnego zajęcia, aby samodzielnie spłacać swoje pożyczki studenckie. Brzmi znajomo? W dobie pandemii i wzrostu bezrobocia problemy te jeszcze się nasiliły. Przy okazji kampanii wyborczych pojawiają się hasła umorzenia części zadłużenia. Gdyby to było takie proste… Tu w grę wchodzą zbyt duże sumy i żaden system finansowy by tego nie wytrzymał. Dlatego też postulat senatora Berniego Sandersa, aby umorzyć wszystkie studenckie długi został uznany przez większość ekonomistów za po prostu nierealny.  Co prawda zarówno demokraci, jak i republikanie zgłaszają różne rozwiązania, ale trudno się łudzić, aby długi studenckie w dającej się przewidzieć przyszłości udało się masowo umarzać. Natomiast kolejne pakiety stymulacyjne mogą zawierać pewne furtki pozwalające na umorzenie części długów. To dwupartyjny problem, choć każde z ugrupowań proponuje inne rozwiązania. W programach wyborczych obu partii znalazło się umorzenie części długów studenckich albo powiązanie spłat z wysokością dochodów.   Studziłbym tu jednak nadmierny optymizm. Problemu kredytów studenckich nie udaje się rozwiązać od lat. Nawet po kryzysie finansowym z lat 2007-2008 nie udało się przegłosować ustawy w tej sprawie, mimo że już wtedy był to poważny problem. W Kongresie pojawiały się liczne projekty, ale żaden nie dotrwał do końca procesu legislacyjnego. Na razie mamy wybory, a do końca roku obowiązuje decyzja prezydenta pozwalająca na wstrzymanie się ze spłacaniem długów edukacyjnych. Co będzie później – nie wiadomo. A raczej wiadomo – prędzej czy później student loans trzeba będzie znów spłacać. Trudno jednak spodziewać się, że długi masowo się daruje. Być może uda się uwolnić od części obciążeń pewne grupy dłużników oraz ukrócić nieuczciwe praktyki pewnych uczelni „wkręcających” studentów w zaciąganie pożyczek studenckich. W Stanach Zjednoczonych wyższa edukacja kosztuje, mimo wszystkich programów stypendialnych, programów pomocy finansowej i innych benefitów. A to, że dyplom nie zawsze gwarantuje przyszłe dochody na poziomie pozwalającym na spłacenie kosztów edukacji, pozostaje jednym z paradoksów życia w najbogatszym kraju świata. Tomasz Deptuła Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama