Na początku miesiąca administracja Donalda Trumpa wprowadziła dawno oczekiwane zmiany w trybie przyznawania wiz pracowniczych H-1B, z których korzystają najczęściej profesjonaliści i pracownicy sektora zaawansowanych technologii. Jak można było oczekiwać, nowe regulacje oznaczają kolejne utrudnienia dla czasowych imigrantów, a dla pracodawców – dodatkowe koszty.
To nie jedyne ograniczenia programów nieimigracyjnych wiz pracowniczych w ostatnich miesiącach. Jeszcze w czerwcu prezydent Trump wprowadził tymczasowy zakaz wydawania wiz H-1B oraz kilku innych kategorii wiz dla osób ubiegających się o nie po raz pierwszy i przebywających poza granicami USA. Według Białego Domu takie posunięcie było konieczne w celu ochrony amerykańskiego rynku pracy, który dotkliwie ucierpiał w czasie pandemii koronawirusa. Zakaz miał obowiązywać do końca roku, ale na początku października sąd federalny w Kalifornii tymczasowo go uchylił, odpowiadając na pozew pracodawców. W związku z tym Departament Stanu poinformował, że nie będzie egzekwował zakazu do czasu zakończenia procesu.
Ostrzejsze kryteria, więcej kontroli
Zamiast tego administracja wprowadza nowe, stałe reguły przyznawania wiz, które dotyczą już wszystkich wnioskodawców, niezależnie od ich aktualnego miejsca pobytu. Obejmą więc one wszystkich występujących o nowe wizy H-1B lub o ich przedłużenie. Do najważniejszych zmian zaliczyć należy znaczne podwyższenie pułapu oferowanych wynagrodzeń, ograniczenie puli osób spełniających wymogi ubiegania się o H-1B poprzez podniesienie kryteriów dot. wykształcenia oraz kontrola miejsc świadczenia pracy przez posiadaczy wiz.
Do najważniejszych zmian zaliczyć należy nowe wymogi płacowe narzucone przez Departament Pracy oraz nowe regulacje Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego (DHS) precyzujące minima kwalifikacyjne do ubiegania się o wizy H-1B. Te przepisy weszły w życie z dniem ich ogłoszenia. Do tej pory pracodawca zatrudniający osobę z wizą H-1B miał obowiązek zapewnienia mu wynagrodzenia na poziomie ustalonym jako „dominująca płaca federalna” (federal prevailing wage) albo zapewnić taką sama płacę, co amerykańskim pracownikom na podobnych stanowiskach. Teraz Departament Pracy zmienił kryteria obliczania „dominujących” wynagrodzeń dla różnych regionów, tak że pracodawcy zamierzający zatrudniać fachowców zza granicy będą musieli oferować wynagrodzenia na poziomie o 30-60 procent wyższym niż dotychczas. I tak – szacuje Departament Pracy – inżynier-elektryk rozpoczynający pracę w regionie San Jose w Kalifornii będzie musiał zarabiać minimum 127 tys. dolarów rocznie, a nie jak dotychczas 88,7 tys. dol., administrator baz danych z Denver w Kolorado zamiast 76,4 tys. dol. rocznie ma otrzymywać minimum 113,5 tys. dol. Za podniesieniem pułapu płac nie stoi jednak chęć dogodzenia imigrantom, ale zwiększenie kosztów zatrudnienia przez pracodawców i zmuszenie tych ostatnich do poszukiwania fachowców na rodzimym rynku.
Bez dyplomu nie ma szans
Inne zmiany, wprowadzane przez DHS będą wchodziły w życie w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Zostały zaostrzone m.in. standardy dotyczące „specialty occupation”, czyli formalnych kwalifikacji upoważniających do złożenia wniosku o wizę. DHS wymagać będzie od wszystkich wnioskodawców posiadania minimum licencjatu (bachelor’s degree), eliminując możliwość zrekompensowania braku stopnia naukowego latami doświadczenia w danej dziedzinie. Nowe przepisy precyzują także wyraźnie, że posiadane wykształcenie musi dotyczyć danej specjalizacji zawodowej. W ten sposób doktorat z ekonomii czy dyplom inżyniera-mechanika nie będzie wystarczającym kryterium dla uznania kwalifikacji dla programisty komputerowego. Co więcej – na pracodawcy ciążyć będzie obowiązek uzasadnienia, w jaki sposób ukończone kierunki wykształcenia są bezpośrednio powiązane z wykonywanymi obowiązkami w pracy.
Trzecia ważna zmiana dotyczy pracowników z H-1B zatrudnionych przez jedną spółkę, ale wykonujących pracę w innej firmie. Takie rozwiązania są dosyć powszechne w dużych firmach high-tech, które korzystają z usług zewnętrznych firm. Nowe przepisy mówią, że pracownik znajdujący się w takiej sytuacji może otrzymać wizę ważną tylko przez rok, a nie jak to zwykle miało miejsce – na trzy lata. Według „Wall Street Journal” to utrudnienie będzie szczególnie uciążliwe dla pracowników z Indii, często wysyłanych przez zatrudniające ich spółki technologiczne do swoich klientów. Wymóg corocznego odnawiania wizy może okazać się trudną do pokonania przeszkodą.
Ograniczenia z wyborami w tle?
Według szacunków samego Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego nowe przepisy powinny zmniejszyć liczbę osób kwalifikujących się do otrzymania wizy H-1B o jedną trzecią. Należy jednak liczyć się z tym, że zarówno pracodawcy, jak i organizacje walczące o interesy imigrantów będą próbowali zakwestionować w sądzie decyzje administracji, tym bardziej, że najnowsze dane dotyczące zatrudnienia w sektorze high-tech nie uzasadniają konieczności ochrony amerykańskich pracowników. Jak zauważa „Forbes” najwyższą stopę bezrobocia w miejscach pracy powiązanych z komputerami i matematyką odnotowano w sierpniu br. Wynosiła ona wówczas 4,6 proc. We wrześniu wynosiła już tylko 3,5 proc. – znacznie mniej niż w innych sektorach gospodarki i niewiele więcej niż w przedpandemicznym styczniu (3,0 proc.).
Wiele zależeć będzie także od wyniku listopadowych wyborów prezydenckich. Zwycięstwo Joe Bidena może stanowić impuls do powrotu do polityki imigracyjnej z czasów prezydentury Baracka Obamy. Sam moment „dokręcenia śruby” także łączony jest z kampanią wyborczą. „Przepisy zostały sklecone naprędce i ogłoszono je z tak dużym pośpiechem, jakby chciano zadowolić grupę ekstremalnie nastawionych wyborców, bez dbałości o to, czy nowe reguły wytrzymają próbę w sądzie” – uważa Greg Siskind, prawnik z firmy Siskind Susser, PC Immigration Lawyers. Zmiany kwestionują także sami pracodawcy i środowiska biznesowe. Izba Handlowa Stanów Zjednoczonych i National Association of Manufacturers mówią wprost o potencjalnie szkodliwych skutkach obostrzeń dla amerykańskiej gospodarki.
Jolanta Telega
[email protected]
Reklama