Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 22:33
Reklama KD Market

Raz na 100 lat

Spieszmy się celebrować stulecie bitwy warszawskiej. Podobna okazja już się za naszego życia nie zdarzy. A szans na obchodzenie zwycięstw o epickich proporcjach w naszych najnowszych dziejach naprawdę nie mamy zbyt wiele. Z uporem godnej lepszej sprawy chętniej wolimy obchodzić rocznice naszych narodowych tragedii, których niestety historia nam nie poskąpiła. I to nie zarzut – po prostu tak ułożyły się nasze dzieje. Jeśli ktoś uważa inaczej, to mam do rozwiązania prosty test: czy ktoś może wymienić z pamięci polskie powstanie, które zdecydowanie wygraliśmy i które moglibyśmy z dumą celebrować także i dziś? Odpowiedź dla większości rodaków wcale nie będzie łatwa. Nasza tożsamość narodowa wspiera się na micie przetrwania i ciągłej irredenty, wspieranych jakże mocno przez literaturę i sztukę – od romantycznych wieszczów z Mickiewiczem na czele, poprzez Żeromskiego, Grottgera po Baczyńskiego. Ale jest to przekaz, w którym dominują klęski. Stąd po szkolnej edukacji w naszej pamięci zostają przede wszystkim powstania przegrane: kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe, czy warszawskie. I tu zawstydzają nas Wielkopolanie. Bo to właśnie zorganizowane przez nich powstanie z 1918-1919 roku było bodaj jedynym współczesnym zrywem zbrojnym, który zakończył się pełnym sukcesem – wywalczeniem dla odradzającej się Polski terytorium, niemal pokrywającego się z przedrozbiorowymi granicami I Rzeczypospolitej. Moment wybuchu tego zrywu jesteśmy jeszcze w stanie wskazać, bo o przyjeździe Ignacego Paderewskiego do Poznania w ostatnich dniach grudnia 1918 roku każdy gdzieś coś słyszał. Ale czy ktoś pamięta nazwiska przywódców powstania wielkopolskiego? Albo może powiedzieć choć kilka słów o działaniach zbrojnych podczas tego zrywu? No właśnie. Wielkopolanie zrobili swoje po cichu. Ale skutecznie. Zazwyczaj z lekkim sceptycyzmem traktuję huczne obchody różnych narodowych rocznic. Zresztą nie jestem wyjątkiem. Po latach PRL wielu przedstawicielom mojej generacji pozostała alergia na pustą tromtadrację. Wolę konkret i skuteczne działanie. Ale bitwa warszawska, do której doszło w rok po powstaniu wielkopolskim była wydarzeniem bez precedensu w naszej historii. I nie chodzi tylko o genialny manewr Józefa Piłsudskiego w przełomowym momencie wojny polsko-bolszewickiej, opracowany przy udziale szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego Tadeusza Rozwadowskiego (nie tu jest miejsce na spory o proporcje w prawach autorskich do tej operacji). Autorów tego zwycięstwa jest więcej.  Oto młode, bo istniejące zaledwie od kilkunastu miesięcy polskie państwo, o nieustalonych jeszcze granicach zdobywa się na bezprecedensowy zryw, organizując armię zdolną do prowadzenia skutecznych operacji wojennych. Armię – dodajmy – tworzoną przez oficerów reprezentujących zupełnie odmienne tradycje i obyczaje wojskowe, zarówno sił zaborczych jak i państw Ententy, gdzie tworzono polskie jednostki. Oto skłócony ze sobą Sejm jest w stanie powołać wspólny rząd, a jego premier Wincenty Witos, przy udziale Kościoła i innych instytucji, zmobilizować naród do wielkiego ochotniczego zrywu, mimo atrakcyjnej dla wielu grup społecznych bolszewickiej propagandy. To wszystko przy obojętności, czy wręcz wrogości krajów decydujących o powojennym porządku świata, nie zdających sobie sprawy z zagrożenia jakie niósł ze sobą eksport bolszewickiej rewolucji na bagnetach Armii Czerwonej. Bez zwycięstwa w 1920 roku nie byłoby dwudziestolecia międzywojennego, czasu w którym wychowaliśmy pierwsze w wolnym kraju elity. Powiedzmy wprost – nie byłoby dzisiejszej Polski, a być może nawet zachodniej Europy w obecnym kształcie. Nie bez powodu według Edgara D’Abernon bitwa warszawska została nazwana jedną z osiemnastu przełomowych bitew w historii świata. Przekaz o tym zwycięstwie był w Polsce za czasów komunizmu skutecznie tłumiony, a na Zachodzie zdominowały go przeżycia pokolenia weteranów II wojny światowej. Nie zapisała się przez to mocno we współczesnej kulturze masowej, choć w okresie międzywojennym była tematem wielu mniej lub bardziej udanych dzieł literackich i ikonograficznych. Film Jerzego Hoffmana z 2011 roku też nie zebrał najlepszych recenzji jak na narodową superprodukcję. Nieco ciekawszy był telewizyjny serial “1920. Wojna i miłość (2010)”, ale i on nie zapisał się mocniej w pamięci widzów. Teraz obchody 100-lecia przyćmiły spory polityczne o pomnik tego zwycięstwa w Warszawie oraz pandemia koronawirusa, która zmusiła władze do rezygnacji z uroczystej defilady. Warto jednak pamiętać w tych dniach sierpnia o przełomowych wydarzeniach sprzed wieku. Dzięki temu zwycięstwu jesteśmy… kim jesteśmy. Tomasz Deptuła Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama