Gdzieś między informacjami o kolejnych zakażeniach, kryzysie gospodarczym, kampanii wyborczej i innych politycznych utarczkach przemyka wiadomość o planach Pentagonu wycofania 12 tys. żołnierzy USA z Niemiec. A to musi budzić niepokój nie tylko wśród Polaków, ale także, a może przede wszystkim Litwinów, Łotyszy i Estończyków.
W toku gorących politycznych sporów kwestie polityki zagranicznej USA i bezpieczeństwa poszczególnych regionów świata mogą zostać kompletnie zmarginalizowane i zbagatelizowane. I na pewno są na świecie siły, których ta sytuacja cieszy. Z kolei z punktu widzenia Polski i całej wschodniej Europy nie ma powodu do radości.
Decyzja o relokacji wojsk z Niemiec ma być formą „kary” dla tego kraju, któremu Donald Trump zarzuca przeznaczanie zbyt małych sum na wydatki obronne. To zresztą stały zarzut wobec większości sojuszników. Jego sekretarz obrony Mark Esper wręcz twierdzi, że decyzja o wycofaniu z Niemiec 12 tys. żołnierzy ma w rzeczywistości przyczynić się do wzmocnienia sojuszu, poprzez reorganizację sił zbrojnych USA i lepsze ich przystosowanie do nowej rywalizacji światowych potęg. Oby tak rzeczywiście było, choć trzeba pamiętać, że na słowa Espera zareagowali krytycznie nie tylko polityczni przeciwnicy z Partii Demokratycznej, ale także tacy senatorowie Partii Republikańskiej jak Mitt Romney, czy Ben Sasse, uznając decyzję Pentagonu za sygnał słabości wysłany w stronę Rosji i Chin. Z punktu widzenia krajów graniczących z Rosja to trochę tak, jakby konsekwencje ukarania Niemiec mieli ponieść sojusznicy ze wschodniej flanki NATO.
Na szczęście 5,6 tysiąca żołnierzy stacjonujących w Niemczech trafi do państw takich jak: Belgia, Włochy, a także w „rejon Morza Czarnego”. Część ma się udać także do Polski. Szef MON Mariusz Błaszczak twierdzi, że wszystko przebiega zgodnie ze wcześniejszymi uzgodnieniami. Nad Wisłą istnieje silna wola przyjęcia części kosztów, które będzie generowało utrzymanie amerykańskich wojsk w Polsce. Stała obecność sił zbrojnych USA (warto pamiętać, że w Niemczech nawet po planowanej operacji wciąż będzie stacjonować 25 tys. amerykańskich żołnierzy) ma być sygnałem dla Rosji, że USA nie zamierzają zmniejszać swojego zaangażowania w regionie. Losy Gruzji, czy Ukrainy i rosyjskie działania hybrydowe podejmowane w innych krajach ze wschodu kontynentu każą bowiem obawiać się potencjalnej agresji ze strony Moskwy.
Dalsze losy decyzji relokacji wojsk z Niemiec i kierunków, w których roześle się żołnierzy niepowracających do domu, będą na pewno obserwowane z ogromną uwagą. Korekty architektury bezpieczeństwa na Starym Kontynencie muszą być dokonywane niezwykle ostrożnie. Dlaczego warto o tym przypominać? W USA mimo pandemii trwa kampania wyborcza, nie tylko do Białego Domu, ale także do Kongresu. Głosy Amerykanów polskiego pochodzenia mogą być języczkiem u wagi w wielu stanach i okręgach kongresowych. Warto więc przy tej okazji mówić kandydatom o potrzebie zapewnienia bezpieczeństwa tej części Europy, w której znajduje się Polska. I to niezależnie od tego, którą z dwóch partii popieramy. Wiemy mniej więcej, co na ten temat myśli Donald Trump. Warto jednak uzyskać wyraźną deklarację, jak zachowa się nowy prezydent Stanów Zjednoczonych, jeśli to demokraci wygrają wybory.
Od chwili upadku komunizmu mijają już trzy pełne dekady. Przyzwyczailiśmy się do tego, że Polska jest bezpieczna i chroniona przez sojusze. Ale warto pamiętać, że największym gwarantem obecnego układu sił na Starym Kontynencie były, są i będą nadal Stany Zjednoczone. To bezpieczeństwo nie jest dane na zawsze, zwłaszcza w czasach pandemicznego kryzysu, który może wpłynąć na globalny układ sił. Polonia już nie raz dawała wyraz swojemu zaangażowaniu w sprawy starej Ojczyzny, z najbardziej spektakularną akcją poparcia dla włączenia krajów Grupy Wyszehradzkiej do Sojuszu Północnoatlantyckiego w latach 1997-99. To dzięki lobbingowi polskiej diaspory udało się zapewnić bezpieczeństwo Polski w pierwszych dekadach XXI wieku. Dziś, mimo pandemii i wszechogarniającego kryzysu warto przypomnieć o tamtych działaniach. Bo bezpieczeństwo nie jest dane na zawsze. Ma swoją konkretną cenę i wymierną wartość. Warto więc w czasie kampanii przypominać amerykańskim politykom o konieczności takiego kształtowania polityki zagranicznej, aby uwzględniała także stanowisko polskiej diaspory.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Reklama