Piewcy antywiedzy nigdy nie przestali mnie zadziwiać. Patrzyłem na grupujących się w social media płaskoziemców, wielbicieli UFO, wyznawców sfingowania lotu na Księżyc, kanibalizmu Elżbiety II, zbrodniczych planów ONZ i innych bzdur. Pandemia koronawirusa nie tylko tylko to zdziwienie uwypukliła i pogłębiła. Przyszedł bowiem strach przed szkodami, jakie mogą spowodować opinie, że to co widzimy, nie istnieje.
Negowanie samo w sobie nie jest czymś nagannym. Mamy prawo wątpić. Naukowcy wykorzystują tę metodę w badaniach naukowych, aby obalić lub potwierdzić założone teorie. Problem w tym, że przestrzeń na negację musi się kiedyś skończyć, jeśli przekroczy się pewną masę krytyczną materiału dowodowego. Wówczas przechodzimy ze sfery wiary i hipotez do twardej rzeczywistości. Ponad 14 milionów chorych i 600 tysięcy zgonów to rzeczywistość właśnie.
Tylko w Polsce facebookowe grupy w rodzaju ,,Nie wierzymy w pandemię Covid-19”, czy ,,Polacy przeciwko fałszywej pandemii koronawirusa” gromadzą kilkadziesiąt tysięcy osób. W strefie komunikacji angielskojęzycznej – już wielokrotnie więcej. Dla tych ludzi epidemia Covid-19 jest jedną wielką ściemą. Medialnym spektaklem zorganizowanym w celu omamienia mas i wprowadzenia totalitarnych mechanizmów kontroli społecznej. Pandemię Covid-19 negują też często antyszczepionkowcy, traktując koronawirus jako pretekst do wprowadzenia przymusu immunizacyjnego.
Jak na ironię gwiazdami negacjonizmu epidemiologicznego są często celebryci i influencerzy (cóż za paskudny potworek językowy), znani przede wszystkim z tego, że są znani. To paradoks – bo oni sami są też przecież często wytworem mediów, w swojej autentyczności tak samo prawdziwym jak pseudonaukowe brednie, które wygłaszają. Zresztą nie do końca wiadomo jakie mają intencje, bo przecież dla zwiększenia popularności i oglądalności często im kontrowersyjniej tym lepiej, nawet jeśli samemu nie wierzy się w to co mówi. I w ten sposób w medialnym obiegu pojawiają się najbardziej fantastyczne teorie spiskowe. Im głupsze tym lepsze, ale za to poparte sugestywnymi memami i wpisami na mediach społecznościowych. Wydawałoby się, że normalni ludzie nie powinni wierzyć w podobne bzdury. Ale za ,,autorytetami” podążają ci, którzy w obliczu zagrożenia wyparli konieczność poszukiwania wiarygodnych źródeł informacji o istocie pandemii. Tym bardziej, że od czasu do czasu negacjonistycznie nastawieni ignoranci przebijają się do mainstreamowych mediów jako tzw. eksperci. Co więcej – przynależność do negacjonistycznej grupy daje poczucie wyjątkowości i wyrwania się z mentalnych okowów – matriksu, w którym tkwi większość współczesnego świata.
Tylko niewiele mniejsze zdziwienie budzą we mnie ludzie bagatelizujący rzeczywiste skutki epidemii i powołujący się na rzekomo twarde dane. To tzw. sceptycy-statystycy – niemała grupa osób, twierdzących, że skoro w wyniku pandemii umiera jedynie co setny zakażony, to radykalne środki bezpieczeństwa podejmowane na szczeblu państwa i lokalnych społeczności nie mają sensu. Z postawy ,,to tylko grypa” będzie się musiał w przyszłości rozliczyć niejeden polityk. Tak, jakby liczyła się tylko śmiertelność osób, które zresztą w ogromnej większości przypadków mają jakieś choroby towarzyszące. Sceptycy-statystycy, czy zwolennicy darwinizmu społecznego w wydaniu szwedzkim, czy brazylijskim (z ideologicznego punktu widzenia zupełnie inne punkty wyjścia, ale rezultaty podobne) wydają się ignorować kumulowaną ciągle wiedzę medyczną o koronawirusie i sposobach, w jaki oddziaływuje on na człowieka. Z badań prestiżowych placówek medycznych wynika, że prawdziwym problemem stają się pacjenci, przechodzący zakażenie w sposób wymagający hospitalizacji, choć niekoniecznie wspomagania oddechu respiratorami. U 55 proc. spośród 1261 pacjentów z 69 państw stwierdzono po przebyciu nieprawidłowe funkcjonowanie serca. Proszę zauważyć – mamy do czynienia z ,,twardymi” ustaleniami klinicznymi opublikowanymi w ,,European Heart Journal”, a nie pseudonaukowymi opiniami. Jeśli wierzyć rezultatom badań prowadzonych przez tych, którzy na co dzień stykają się z chorobą, w organizmach większości chorych z ostrymi objawami koronawirus dokonuje trwałych spustoszeń, nie tylko płuc, ale także układu nerwowego, serca, wątroby, nerek, przewodu pokarmowego, a nawet mózgu. Pozostałością po pandemii mogą więc być np. miliony ludzi z trwałymi problemami układu krążenia. Nie dość, że ich jakość życia gwałtownie się obniży, to stanowić będą trwałe obciążenie dla systemów opieki zdrowotnej, często na długie dziesięciolecia. Już teraz w wielu państwach zaczyna tworzyć się ośrodki rehabilitacyjne dla osób po ostrym zakażeniu.
Ludzie zawsze mieli odmienne zdania i grupowali się wokół różnych idei, często sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem. Są tacy, którzy uważają, że ziemia jest płaska, Bill Gates to jaszczur z kosmosu, a G5 może być przyczyną kolejnych nieszczęść tego świata. Ich problem. Niech się gromadzą, wymieniają opiniami, walczą ze sobą, budują w swoich posiadłościach schrony. Problem zaczyna się jednak tam, kiedy te postawy mają swoje przełożenie na bezpieczeństwo innych, tych którzy tych poglądów nie podzielają.
Na razie nie mamy szczepionki, leku, ani dowodów na to, że Covid-19 to wytwór naszej wyobraźni. Ale mamy liczby – ponad 14 milionów potwierdzonych zakażeń, z czego 3,9 miliona w USA i prawie 600 tysięcy zgonów. Liczba zakażeń nadal rośnie. Nawet prezydent USA, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej zapewniał, że sytuacja jest pod całkowitą kontrolą, dziś pokazuje się publicznie w maseczce. A świat dopiero przygotowuje się na drugie uderzenie pandemii. Są też badania University Medical Center w Utrechcie obejmujące całe Niderlandy, z których wynika, że z braku innych rozwiązań czysto farmakologicznych skuteczne dla ograniczenia rozprzestrzeniania się Covid-19 pozostają: dystans społeczny, mycie rąk i noszenie maseczek.
Dlatego kończy się moja tolerancja dla epidemicznych negacjonistów. I mam nadzieję – nie tylko moja.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Reklama