Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 00:30
Reklama KD Market

W oparach plemienności

Za kim jesteś? Kogo popierasz? Od odpowiedzi na te pytania zależy dziś, jak potraktują nas krewni i znajomi – nawet ci, których uważamy za nam najbliższych. Czy należymy do plemienia X, czy plemienia Y? Niby nic nowego. Pogłębiająca się polaryzacja nie jest nowym zjawiskiem. Doświadczamy jej zarówno w USA jak i w Polsce od co najmniej kilkunastu lat. Choć jest wiele różnic, można także dostrzec wiele analogii. Narracja o konflikcie dwóch Ameryk , albo dwóch Polsk, czy o wojnach plemiennych nie jest chyba obca nikomu z Czytelników. A jednak coś się zmienia i to na gorsze. Kampanie wyborcze stają się coraz bardziej brutalne, bezkompromisowe i pozamerytoryczne. Mam wrażenie, że rosnąca obecność mediów społecznościowych w naszym życiu społecznym sprzyja eksportowi najgorszych emocji i pogłębianiu podziałów. Zwalczamy się nawzajem z uporem godnym lepszej sprawy. Niemiłosiernie, bez pardonu, z nienawiścią moderowaną jedynie przez adminów Facebooka, czy Twittera. Tu wszystkie chwyty są dozwolone. Powielane memy, często wulgarne a nie zawsze śmieszne, fake newsy, zdjęcia, linki do stron potwierdzających nasz punkt widzenia… To nie tylko moje doświadczenie. Niemal wszyscy, z którymi rozmawiam i wymieniam wiadomości potwierdzają, że w ich bezpośrednim otoczeniu coś się “zadziało”. Oto nagle ich znajomi, zwykle ludzie kulturalni i wykształceni (bo wszyscy takimi chcemy się otaczać, nieprawdaż?) zaczęli zachowywać jakby objedli się szaleju. Może nie wszyscy, ale z pewnością tak wielu, że nie sposób było tego nie zauważyć. Lajkują i powielają wpisy, często chamskie i wulgarne, szkalujące przeciwników ideologiczno-politycznych oraz wszystkich, którzy ich zdaniem znaleźli się po drugiej stronie linii podziału. Tu nie ma miejsca na subtelności. Pomysł, że media społecznościowe pozwolą każdemu z nas na subtelne przedstawienie własnych poglądów to czysta ułuda. To terytorium plemienne, gdzie wszyscy są albo ,,swoi” albo ,,obcy”. Tertium non datur. To smutne, bo taki podział zwalnia od rzeczywistej dyskusji o kierunku reform, których wymaga każdy system demokratyczny, o strukturze państwa, czy równowadze poszczególnych gałęzi władz z monteskiuszowego podziału. Wszystko sprowadzane jest do manichejskiej walki dobra ze złem, nawet w sytuacjach, w których chodzi tylko o proste decyzje. Oczywiście dobrzy to “my”, a źli są “oni”, bo obowiązuje kryterium przynależności plemiennej, a nie zasady etyczne. Wybory to wybory. Tu najczęściej układ jest zerojedynkowy. Zwłaszcza w USA, gdzie mamy system dwupartyjny. Przy zasadzie ,,zwycięzca bierze wszystko” media przechodzą do porządku dziennego nad faktem, że w jakimś stanie zwolennicy jednej partii zyskali 51 proc. poparcia, a drugiej 49 proc., a w innym jest dokładnie odwrotnie. Liczy się tylko, kto wygrał, a przegrani powinni się podporządkować. Taka stawka tłumaczy zajadłość politycznej pyskówki, ale także funkcjonujących stereotypów. Jeśli mieszkasz w stanie Waszyngtom albo Nowy Jork musisz być demokratą i zwolennikiem liberalnych norm życia społecznego, Gdy żyjesz w “czerwonym” stanie jesteś postrzegany jako republikanin, konserwatysta i redneck, choć pochodzenie tego ostatecznego terminu nie ma wiele wspólnego z kolorem utożsamianym z GOP. Ten mechanizm działa również i w Polsce, nad którą od kilkunastu lat wisi fatum podziału PO-PiS, którego najdobitniejszym przykładem jest obecna rywalizacja w drugiej rundzie wyborów prezydenckich. Mamy tu więc podziały: na Polskę metropolitalną i prowincjonalną, albo tę na wschód do Wisły i tę bardziej liberalną, która została po zachodniej stronie rzeki. Czas płynie. W Polsce tylko godziny dzielą nas od powyborczego poniedziałku, a w USA od powyborczej środy – zaledwie kilka miesięcy. Czy będziemy wówczas w stanie popatrzeć w oczy rodzinie, przyjaciołom, znajomym i nieznajomym, których jeszcze nie tak dawno odsądzaliśmy od czci i wiary? Czy będziemy potrafili oczyścić się z brudu i szlamu nie-tylko-wyborczych kampanii? A przede wszystkim, czy nie zatracimy zdolności dostrzegania, że tak naprawdę dużo więcej nas łączy niż nam się to na co dzień wydaje? Socjologowie twierdzą, że na poziomie fundamentalnych kwestii definiujących zarówno Polaków jak i Amerykanów zgodność jest dużo wyższa niż wskazywałby na to język politycznego sporu. Każda z tych nacji jest w stanie wskazać więcej wartości, która ich łączy niż dzieli, choć bieżącą narrację zdominowały plemienne podziały. Ktoś powie: do wyborów chodzą także ci, którzy mają nieokreślone poglądy. Albo tacy, którzy nie mają ich wcale – głosują kierując się jedynie tym, na co wskazują im w danym momencie ich własne materialne interesy. Czy jednak tacy ludzie mają być antidotum na zjawisko hiperpolaryzacji polityki – zarówno tej polskiej i tej amerykańskiej? Byłaby to bardzo smutna konstatacja dotycząca funkcjonowania demokracji parlamentarnych. Ale jak mawiał Winston Churchill – “Wiele systemów rządów zostało wypróbowanych i wiele będzie wypróbowanych w tym świecie grzechu i niedoli. Nikt nie udaje, że demokracja jest doskonała lub wszechwiedząca. W rzeczywistości stwierdzić trzeba, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu.” Warto o tym pamiętać. Kiedyś bowiem przyjdzie powyborczy poniedziałek. Albo środa. I trzeba będzie jakoś żyć. Tomasz Deptuła Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama