Czytanie raportów makroekonomicznych nie jest sprawą łatwą. Media skupiają się przede wszystkim na najbardziej widowiskowych wskaźnikach, które można łatwo pokazać, a przy okazji udowodnić założoną z góry tezę. Nawet ekonomiści proszeni o komentarz dla szerszej grupy odbiorców starają się wszystko sprowadzić do najprostszych pojęć.
Nie inaczej było przy „cudownym” raporcie Departamentu Pracy o majowym bezrobociu. Spodziewano się wzrostu z i tak już katastrofalnego poziomu 14,3 proc. w kwietniu do prawie 20 procent. Zamiast tego zrobił się spadek stopy bezrobocia do 13,3 proc. Cud? Manipulacja statystyką? Przecież wszyscy widzą, że Ameryka ciągle pogrąża się w kryzysie, a ludzie tracą pracę.
Przez wiele lat byłem dziennikarzem ekonomicznym w Nowym Jorku. Z perspektywy całej naszej pismackiej profesji to dość niewdzięczne zajęcie. Bo jak tu ciekawie pisać Polakom o codziennym życiu gospodarczym kraju, nawet jeśli jest największą potęgą na świecie? Jak zainteresować czytelników comiesięcznymi odczytami stopy bezrobocia, przyrostu PKB, czy indeksu nastrojów konsumentów? Media poza USA wykazują umiarkowane zainteresowanie amerykańską codziennością gospodarczo-finansową, ożywiając się jedynie w czasach spektakularnych krachów. A przecież przez dziesięciolecia problemy amerykańskiej gospodarki prędzej czy później uderzały także w Europejczyków. Tak było podczas wielkiego kryzysu z lat 30. ubiegłego wieku, który na Starym Kontynencie pojawił się z opóźnieniem, ale uderzył mocno i wyniósł do władzy takiego potwora, jak Adolf Hitler. Kryzys finansowy i druga co do rozmiarów globalna recesja, ta z końca ubiegłej dekady też zaczęła się w USA, od pęknięcia pamiętnej bańki na rynku kredytów hipotecznych, które dawano każdemu, niezależnie od jego wiarygodności. Co było potem – pamiętamy. Dla mnie symbolem tamtych czasów, stał się mój znajomy programista komputerowy, który przed załamaniem rynków finansowych mógł się cieszyć sześciocyfrowym rocznym dochodem. Kilka miesięcy później spotkałem go na stacji benzynowej, gdzie zatrudnił się za płacę minimalną. Być może i tej pracy, by nie znalazł, ale New Jersey, gdzie mieszkałem jest jednym z niewielu stanów, które zachowały przy tankowaniu paliwa obowiązek full service. Minęły lata zanim znów osiągnął standard życia sprzed nieruchomościowego boomu. Miał i tak szczęście, bo milionom ludzi do dziś się nie udało.
Jednak w większości poważnych kryzysów i recesji scenariusz był podobny. Początek dawała Ameryka, gdzie z reguły dochodziło do skokowego wzrostu bezrobocia. Recesje były głębsze, ale trwały krócej, także dzięki liberalniejszym regułom na rynku zatrudnienia, co pozwalało nie tylko na łatwiejsze zwalnianie pracowników, ale także na ich zatrudnianie, gdy poprawiała się koniunktura. Gospodarka USA szybciej odbijała w górę od europejskiej, czy japońskiej stając szybciej na nogi. Czy jednak tym razem ten scenariusz się powtórzy, gdy cała globalna gospodarka ma skurczyć się o ponad 5 proc.? Przyznam się szczerze, że po przeczytaniu najnowszej prognozy ponadpartyjnego Kongresowego Biura Budżetowego (CBO) zacząłem mieć wątpliwości. Ekonomiści stanowiący intelektualne zaplecze legislatorów i tworzący prognozy gospodarczych skutków nowych ustaw, nie mają wątpliwości. Twierdzą, że Stany Zjednoczone będą odczuwać popandemiczny kryzys przez kolejną dekadę. Gospodarka w tym okresie straci astronomiczną sumę 7,9 biliona dolarów skumulowanego PKB w porównaniu z prognozami tej instytucji ze stycznia br. Nowe szacunki obejmują już przewidywane oddziaływanie pakietów rządowych na walkę ze skutkami pandemii.
Ale mamy też i wspomniany raport Departamentu Pracy, od którego zacząłem te rozważania. Sama stopa bezrobocia to nie wszystko. Liczy się też jakość tworzonych, czy – w rzeczywistości popandemicznej – odtwarzanych miejsc pracy. Jeśli zagłębimy się w liczby zobaczymy, że powodem spadku bezrobocia było przede wszystkim przywracanie do pracy osób zatrudnionych tymczasowo. Liczba „trwałe zwolnionych” nadal się zmniejszała. O przełomie więc raczej nie ma mowy. To jedynie odzwierciedlenie ograniczonego wznowienia działalności gospodarczej po wymuszonym przez pandemię lockdownie. A także powtórka doświadczenia kolegi-programisty.
Obserwuję Europę i azjatyckie demokracje, które dużo energiczniej starają się chronić swoje rynki pracy przed załamaniem, a skala zwolnień i stopa bezrobocia zupełnie nie porażają. Patrzę na raporty z USA i na dramatyczne skoki na rynku pracy. Który scenariusz radzenia sobie z kryzysem gospodarczym i budowania „nowej normalności” jest lepszy? I w jaki sposób to zmierzyć? Bo przecież za każdą z suchych statystycznych cyfr kryje się morze niepewności, ludzkich cierpień, czy wręcz desperacji, która wyprowadza ludzi na ulice.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Reklama