Jako że nigdy dość w temacie dobra i wzajemnej miłości – i to nie tylko w okresie pandemii – dzisiaj będzie o jedzeniu. Ostatnie tygodnie pokazują mi jeszcze wyraźniej ten wymiar dobra, które się dzieje wokół. Sam z niego korzystam, gdyż nie ma dnia, żeby ktoś z parafian, nie przyniósł czegoś do jedzenia i czasami po cichu, anonimowo postawił przed drzwiami. „Nagotowałam więcej, chcieliśmy się podzielić”, „żona zrobiła gołąbki”, ktoś inny przyniósł ciasto, jeszcze inny kupił chleb i coś do chleba. Jest to niezwykle miłe i piękne! Złośliwy powie, że księżom zawsze się powodziło, zawsze o nich zadbali. Być może. Ja jednak nie patrzę na to od tej strony, że jestem zadbany, ze względu na bycie częścią „klerykalnej kasty”, do której zawsze zresztą miałem dystans. Odczytuję to inaczej, jako zwyczajną potrzebę podzielenia się tym, co mam. Bo tego też się w życiu uczyłem. Już wiele lat temu mój zmarły współbrat, starszy ksiądz, rozdawał innym wszystko, co miał i mówił mi: „Jedną ręką daję, a drugą przyjmuję”. Gdy niespodziewanie nagle zmarł, to wszyscy płakali czując wielką stratę takiego człowieka. Do drzwi biur parafialnych codziennie dzwonią biedni, prosząc o kartę na zakup żywności w sklepie, bądź wprost o coś do jedzenia. I chętnie się z nimi dzielimy. Bo tak trzeba, bez sprawdzania kto, kim jest. Dzisiaj jest potrzebującym, jutro na jego miejscu mogę znaleźć się ja sam.
Mój młodszy współbrat w zakonie, pracujący w Polsce, rozpoczął nagrywanie „Spowiedzi księdza” na kanale Youtube. Uważam to za bardzo dobry sposób ewangelizacji, dzięki któremu dociera do wielu młodych ludzi, odpowiadając szczerze i odważnie na zadawane mu pytania. W jednej z odpowiedzi mówi, ile zarabia, jako nauczyciel w szkole i na co wydaje pieniądze. Mówi, że każdego miesiąca jakiś procent przekazuje na charytatywną pomoc biednym. I choć nie jest to wcale czymś nadzwyczajnym, gdyż tak powinno być, to jednak piękne jest to, że dla młodego człowieka, księdza, taka postawa jest oczywistością. A przecież na co dzień, na parafii, w mieście, które nie jest najbogatszym w Polsce, ma obok siebie mnóstwo ubogich, także wśród dzieci i młodzieży, z którymi pracuje i którym pomaga na bieżąco, niekoniecznie finansowo. Kiedy byłem młodym księdzem, pracując w Krakowie, gdzie każdego dnia pod drzwi naszego klasztoru przychodzili biedni, by się posilić, chodziłem na wieczorne msze niedzielne do dominikanów. Co tydzień była jakaś dodatkowa zbiórka charytatywna. Raz w miesiącu obowiązkowo na „kuchnię dla biednych, prowadzoną przez panie Sawickie”, a także na „dom chłopców, prowadzony przez dominikanki przy ul. Bronowickiej”. Te składki pamiętam do dzisiaj, gdyż sam chętnie składałem coś z mojego ówczesnego zarobku. Ciekawa jest historia tych miejsc w Krakowie i wielu innych miejscach świata, za którymi stoi taka najzwyczajniejsza miłość. I ta miłość kocha sercami tych wszystkich ludzi, którzy nie tylko działają bezpośrednio na co dzień, ale także tymi, którzy się w nią włączają. Jedno potrzebuje wsparcia drugiego. Wtedy też zetknąłem się bezpośrednio z działalnością sióstr albertynek i urzekła mnie duchowa i życiowa, bardzo konkretna droga św. Brata Alberta Chmielowskiego.
Z duchowością tego człowieka, który mówił innym, że „trzeba być dobrym jak chleb, który leży na stole i każdy może ułamać sobie z niego kęs”, artysty, a przede wszystkim człowieka, który odkrył swoje wrażliwe i wielkie serce, czyli św. Brata Alberta spotkałem się nie tylko w Krakowie. Także w Rzymie, Chicago i Indianie. Wszędzie tam, gdzie żyją jego siostry i bracia, których pociągnęła ta prosta i zarazem wielka droga. Być chlebem dla innych, zawsze świeżym, i zawsze gotowym, by się nim posilić. To jest prawdziwie chrześcijański obraz! Ludzie są głodni. Byli i będą. Także powszedniego chleba. Jeśli dzisiaj w metropoliach świata, podziemny świat kolejek i piwnic jest „domem” dziesiątek tysięcy ludzi, to trzeba pamiętać, że będzie ich jeszcze więcej. Utrata pracy, brak środków do życia, powiększają wciąż margines ubóstwa i nędzy. Później rodzi się i rozwija przestępczość. I ta bieda jest nie tylko w wymiarze materialnym, także moralnym, emocjonalnym i duchowym.
Dlatego takie ważne jest to, by się dzielić, wspierać, stawać się chlebem. Przyglądając się przez kilka lat prowadzonym przy parafii św. Błażeja w Summit, na południu Chicago, „Food Pantry”, czyli „spiżarni”, za którą w głównej mierze odpowiedzialna jest Caritas Archidiecezji Chicago, widywałem ludzi, którzy przychodzili, by zabrać ze sobą przygotowane pożywienie. To byli różni ludzie, w różnym wieku, kolorze skóry, a nawet religii. Nie było i nie jest ważne kim byli i jacy byli. Przychodzą głodni, chcą coś zjeść. Siostry albertynki rozdzielały im to jedzenie. Dziś włączyła się w to dzieło parafia i polska szkoła. Miłość rodzi miłość, poszerza się i zaprasza każdego, by się w nią włączyć. Kiedy ogłaszam w kościele zbiórkę żywności, ludzie chętnie przynoszą jej wiele. Następnie jednak trzeba ją podzielić, przygotować i rozdysponować. Z miłością, bo ona jest w tym wszystkim najważniejsza i bezinteresowna od początku do końca. I jeśli ktoś głodny weźmie do ręki kawałek chleba, podany z miłością, to i tę miłość przyjmuje i ona za jakiś czas może także przez niego miłość rodzić dalej. Dlatego zawsze potrzebne jest też to bycie z i przy drugim, w chwili jego nieszczęścia i głodu.
Czy wierzę jeszcze w taką miłość? Nie tylko „jeszcze”, ale może właśnie szczególnie teraz coraz bardziej. I choć wiele tej miłości dzieje się anonimowo, bezimiennie, bez rozgłosu, to jednak nigdy nie jest ona anonimowa. Zapisana u Boga, wpisuje się także w wiarę ludzi w lepszy świat, który jest i będzie, jeśli tylko z dnia na dzień i chwili na chwilę będzie więcej tych, którzy nie tylko słowem, ale przede wszystkim czynem mówią: „Kocham!”.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama