Dominique Wilkins, jeden z najbardziej spektakularnych graczy w historii, nie ma żadnych wątpliwości – jeśli chodzi o najlepszego gracza w historii National Basketball Association, wybór może być tylko jeden – Michael Jordan. Rozmawiając podczas Meczu Gwiazd w Houston, zbiegającego się z pięćdziesiątymi urodzinami “Fruwającego”, dziewięciokrotny uczestnik All Star Game, członek Galerii Sław NBA, dwukrotny mistrz konkursu wsadów, jedyny, który w tej konkurencji wygrał z Jordanem, nie ma wątpliwości: liga za czasów jego oraz Jordana była lepsza od tej, którą oglądamy w 2013 roku. “To była era twardzieli” – mówi Wilkins.
- Nazwisk które wymienia się gronie kandydatów do miana najlepszego w historii jest wiele – Julius Erwing, Wilt Chamberlain, Kareem-Abdul Jabbar, Michael Jordan…
Dominique Wilkins: Żaden z nich, choć są wielkimi zawodnikami nie był tak wszechstronny I bezlitośnie dobry jak Mike. Na szczycie jest Michael Jordan I długo, długo nic. Porównania z największymi naszych ostatnich lat, jak Kobe Bryant czy LeBron James nie mają sensu. Tak, Kobe jest znakomity, LeBron eksplodował na dobre ze swoim talentem w tym sezonie, ale to ciągle jest zupełnie inny poziom, bo oni nie grają każdego dnia przeciwko tak dobrym zespołom jak my. To jeszcze nie jest powrót tej złotej czasów moich, Jordana, Birda, Magica. Można wymieniać w nieskończoność.
- Nie jest pan przekonany, że ta era, właśnie z nazwiskami, które pan wspomniał, dodając do tego na pewno jeszcze Kevina Duranta i pewnie kilku innych graczy, zaczyna się od nowa?
DW: Niekoniecznie. Można dorzucić nazwiska Wade’a, Anthonego, ale to ciągle nie jest to samo. To tylko parę klubów, parę nazwisk. Za naszych czasów każdy zespół miał jedną, dwie prawdziwe gwiazdy. W Lakers grało czterech z obecnej Galerii Sław NBA, to samo w Bostonie czy Detroit. Nie lubie porównań, ale ta minion era to było koszykarskie monstrum.
- Dlatego trudniej naprawdę ocenić wartość granej dawniej koszykówki? Nawet dzisiaj?
DM: Na pewno tak. Każdy z meczów, które wtedy graliśmy musiał stać na bardzo dobrym poziomie, bo jak nie byłeś gotowy, to byłeś ośmieszony. Nie było meczów rozgrywanych na luzie, które można było grać na 50 procent.
- A co z przygotowaniem atletycznym dzisiejszych I dawnych gwiazd ligi? Nie wypadlibyście od nich gorzej?
DW: Nawet jeśli tak było w niektórych przypadkach, to i tak twardością, nieustępliwością byliśmy lepsi. Nie było litości, nie było zmiłowania. To była era twardzieli.
- Dwukrotnie wygrał pan konkurs wsadów, w trzecim pzypadku przegrywając tylko z Michaelem Jordanem. Byliście wtedy największymi gwiazdami NBA- dziś nie ma szans na to by Durant czy James wzięli udział w konkursie…
DW: Nie robiliśmy tego dla ligi, z przyjemności czy dla pieniędzy. Robiliśmy to dla kibiców, bo oni tego chcieli. Nie wiem, czy NBA jest w stanie zmusić, w jakiś sposób zmotywować, by ci o których mówimy pokazali się w konkursie wsadek. Wątpię - muszą sami chcieć dać od siebie coś ekstra. Kiedy ja i Mike występowaliśmy w konkursie wsadów, to była taka nasza prywatna rozgrywka, chęć pokazania drugiemu, że jestem lepszy. I nie zapominajmy, kto jeszcze fruwał wtedy na kosz – Clyde Drexler, Larry Nance, Shawn Kemp, Kenny Walker. Ci faceci nie mieliby dziś sobie równych. To fakt.
Przemek Garczarczyk z Houston
Reklama