Po siedmiu tygodniach kwarantanny, wybrałem się na spacer, korzystając z pięknej, wiosennej pogody. Niewielka trasa spacerowa, na której mijałem kilkanaście osób. Prawie wszyscy w maseczkach ochronnych. Wzdłuż trasy rozkwitająca przyroda, z kolorowymi kwiatami i bujną zielenią cieszy jak nigdy. Moją uwagę przykuły żółte kwiaty mniszka pospolitego, zwanego mleczem, które za chwilę w postaci dmuchawców odlecą w świat. Zatrzymałem się i wpatrywałem w kwiat, który przebił się między fragmentami skał, dumnie wyróżniając się na ich tle. I pomyślałem o zamaskowanych twarzach ludzi, pośród których znajduje się także moja. Wydaje się, że te maski, zwiększają jeszcze bardziej poczucie izolacji między ludźmi, sprawiając, że stajemy się dla siebie jeszcze bardziej anonimowi. Jest to poczucie trudne i nieznośne, chociaż wcale nie nowe.
O izolacji mówi się ostatnio wiele, a nawet nakazuje się, by jej przestrzegać, w związku z zagrożeniem koronawirusowym. Wiele miejsc publicznych, a także domów rodzinnych i mieszkań przekształcono na izolatoria. Wszystko po to, by tam dochodzić do zdrowia i przeżyć kwarantannę, nie zarażając innych. Izolacja, czyli oddzielenie, którego celem jest ochrona. Znamy dobrze to słowo, zwłaszcza, budując domy, by materiałami izolacyjnymi chronić temperaturę w ich wnętrzu. Od niedawna jednak słowo to kojarzy się bardziej jednoznacznie, we wszystkich miejscach świata. Potrzeba oddzielenia ludzi, aby chronić ich przed zarażeniem, chorobą i śmiercią. To oddzielenie jednak jest nieraz bardzo przygnębiające, a wręcz tragiczne. A przecież „nikt nie jest samotną wyspą”, jak pisał Tomasz Merton, samemu będąc mnichem, żyjącym i tworzącym w pustelni. To miejsce jednak nie było izolatką, stało się miejscem spotkania. Ludzie szukali wręcz kontaktu z tym niezwykłym zakonnikiem, by posłuchać jego mądrości, by móc się wygadać, a on stawał się ich mistrzem duchowych ścieżek do Pana Boga. Niestety ludzie już dawno zaczęli skazywać się na dobrowolną izolację i anonimowość. Wystarczy popatrzeć na ludzi w miejscach publicznych, zamkniętych w wirtualnym świecie telefonów, tabletów, gier komputerowych. Bardzo często występują tam szczelnie zamaskowani, nie ujawniając swoich prawdziwych imion, tożsamości, a funkcjonując jako „nick name”. Taka sytuacja doprowadziła do tego, że ludzie zaczynają się bać się rzeczywistych kontaktów, coraz mniej rozmawiają ze sobą, nie dzielą się uczuciami i przeżyciami, zaciskając coraz mocniej niewidzialne maseczki i przyłbice chroniące ich przed drugim. A ten drugi jawi się nierzadko jako zagrożenie. Zakłóca uwagę, skoncentrowaną na wirtualnym świecie. Czy nie tak jest właśnie? I stan taki jest wciąż coraz bardziej zaawansowany. Dla wielu stał się normalnym stylem ich życia. Kiedy dzisiaj wiele osób pracuje zdalnie, ze swoich mieszkań, nawet nie czują braku kontaktu z innymi. Wystarczy, by raz po raz wyjść na powietrze. Pies lub kot jest idealnym wręcz towarzyszem takich wypraw. A drugi człowiek?
Paradoksalnie jednak czas przymusowej izolacji może stać się dla wielu (i oby dla jak największej liczby ludzi) okazją do tego, by się otworzyć na drugiego. Najlepszą pomocą mogłoby być tutaj zmęczenie stanem zamaskowania. Wtedy można zobaczyć, jak bardzo potrzebuję bliskości drugiego, otwartego spotkania, rozmowy, relacji. Mogę też zobaczyć, jak bardzo ogranicza mnie i zamyka izolacja, jak zatrzymuje we mnie i drugim ciepło uczuć i dobrych emocji. Jak dobrze by było powiedzieć: Dosyć takiego życia! Nie jestem sam! Niezwykle piękne są liczne inicjatywy wzajemnej pomocy drugim w czasie światowej pandemii. To zauważenie, że jest obok mnie człowiek, który potrzebuje konkretnej pomocy. To się dzieje! Jest mnóstwo dobra, które świadczy o tym, że z maską na twarzy można przełamać izolację międzyludzką, bezinteresownie pomagając. To otwarcie się bardzo zbliża i buduje trwałe relacje przyjaźni będąc dowodem, że świat i ludzie nie są wcale tak okrutni i źli. Pod pancerzami kombinezonów lęku i strachu, są wrażliwi ludzie, którzy mają otwarte serca. Ci ludzie tworzą też organizacje, które na wyższym jeszcze szczebli konkretnie pomagają. I to jest ten paradoks, że izolacja wcale nie musi oddzielać na dobre. Gdyby jednak skupić się tylko na smutku aktualnej sytuacji i przekazywanych przez media obrazów, wzrósłby od razu tragizm tej chwili, wzmagając cierpienie wewnętrzne wielu ludzi. A przecież to nie tak musi być. Człowiek, kiedy uruchamia w sobie pokłady dobra, zaczyna się dzielić, pomagać, wspierać, choćby tylko dobrym słowem, sam czuje się lepiej i także innym w tym pomaga. Trudne czasy w historii zawsze też zbliżały ludzi ze sobą i tak powinno być i teraz. To jest wielka lekcja wzajemnej miłości.
Kwitnący pomiędzy skalnymi bryłami mniszek jest tak pospolitym kwiatkiem, że można go nawet nie zauważyć. Na skale wydaje się wyizolowany od innych. Ale tylko pozornie. On cieszy tych, którzy potrafią go zauważyć w tej scenerii. I choć wnet stanie się dmuchawcem i odleci, bo takie jest jego życie, wcześniej wykona swoje zadanie. A za rok, jest szansa, że pojawi się w tym samym miejscu. Pozornie tylko wyizolowany, w rzeczywistości jednak bardzo bliski, wręcz leczący innych. Czyż inna jego nazwa obok pospolitego, jest: lekarski? Oby ten czas izolacji otwarł człowieka na drugiego człowieka. Bezinteresownie.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama