Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 10:17
Reklama KD Market

Pandemia pretekstem do uderzenia w imigrantów

Pandemia pretekstem do uderzenia w imigrantów
Wydawałoby się, że pandemia CODIV-19 powinna odsunąć na drugi plan politykę dokręcania śruby imigrantom. Wzbudzanie zbiorowych lęków wśród osób urodzonych poza USA może przecież jedynie utrudnić skuteczne zwalczanie koronawirusa. Nic z tych rzeczy. Imigranci stali znów się instrumentem gry politycznej. Miasta-sanktuaria znów pod ostrzałem We wtorek prezydent Donald Trump zagroził wstrzymaniem pomocy federalnej dla miast i stanów, które odmawiają współpracy ze służbami imigracyjnymi. Opowiedział się za wprowadzaniem odpowiednich poprawek do kolejnych ustaw decydujących o dystrybucji funduszy dla różnych podmiotów. A tych w najbliższej przyszłości będzie co najmniej kilka. Niedawno Kongres przyjął ustawę przeznaczającą 484 miliardy dolarów dla drobnych przedsiębiorców i służby zdrowia. Na Kapitolu procedowane są kolejne, podobne ustawy i Biały Dom nie ukrywa, że chciałby uzależnić dystrybucję funduszy od zgody lokalnych władz na współpracę ze służbami imigracyjnymi. Przy okazji Donald Trump nie szczędził słów krytyki dla stanów i miast rządzonych przez demokratów, którzy według niego trwonią publiczne pieniądze. To kolejne bezpośrednie uderzenie w miasta-sanktuaria, które do tej pory skutecznie opierały się udostępnianiu ,,federalnym” danych o imigrantach, powołując się na kwestie bezpieczeństwa. Według władz lokalnych w społecznościach zdominowanych przez imigrantów mieszkańcy chętniej współpracują z policją, gdy wiedzą, że kontakt z miejscowymi organami ścigania nie zakończy się deportacją. Z kolei według Białego Domu miejsca te są ostoją kryminalistów i terrorystów. Wygląda więc, że prezydent Donald Trump nie zrezygnuje z krucjaty przeciwko miastom-sanktuariom, do których zalicza się także Chicago. Obywatel obywatelowi nierówny W Chicago właśnie wniesiono pozew przeciwko administracji z powodu dyskryminacji rodzin, w których jedno z małżonków nie posiada ważnego numeru ubezpieczenia społecznego. Zgodnie z decyzją Białego Domu te gospodarstwa domowe nie kwalifikują się do otrzymania federalnej pomocy, nawet jeśli jeden z członków rodziny posiada obywatelstwo USA. Przepis ten może dotyczyć około 1,2 miliona rodzin (szacunki Migration Policy Institute), które nie mogą teraz kwalifikować się do otrzymania czeków na 1200 dolarów, stanowiących część 2-bilionowego pakietu stymulacyjnego przegłosowanego niedawno przez Kongres (CARES Act). Wykluczenie obywateli mieszkających z małżonkami-imigrantami, którzy nie posiadają numeru Social Security ,,nie służy żadnym żywotnym interesom państwa” – czytamy w pozwie. ,,Dyskryminacja polegająca na pozbawieniu świadczenia z powodu statusu małżonka obywatela jest sprzeczna z konstytucją” – twierdzą prawnicy występujący w imieniu obywatela ukrywającego się pod pseudonimem John Doe. Wykluczenie wyłącznie na podstawie tego, kogo poślubił obywatel nie powinno mieć miejsca – wynika z pozwu. Doe twierdzi, że znajduje się w związku małżeńskim z imigrantem, który płaci podatki i wypełnia coroczne zeznanie, rozliczając się na podstawie indywidualnego numeru podatnika przydzielonego przez Internal Revenue Service (Individual Taxpayer Identification Number – ITIN). W pozwie skierowanym przeciwko prezydentowi Trumpowi, przywódcy senackiej większości Mitchowi McConnellowi oraz p.o. sekretarza skarbu Stevenowi Mnuchinowi twierdzi również, że nie został potraktowany ,,na równi z innymi obywatelami USA”. Brzytwą po imigracji Do obostrzeń należy także zaliczyć rozporządzenia wykonawcze prezydenta Donalda Trumpa ograniczające tymczasowo legalną imigrację do USA, powstrzymujące przyjmowanie uchodźców oraz zakazujące wjazdu do USA obywatelom krajów pochodzących z różnych regionów świata. Ma to na celu przekonanie opinii publicznej, że prezydent usiłuje chronić obywateli. Tymczasem – jak przypominają mainstreamowe media – to właśnie imigranci podejmują się zajęć obciążonych ryzykiem, choćby w służbie zdrowia, gdzie są reprezentowani dużo liczniej, niż na to wskazywałby stosunek imigrantów do ogółu populacji. Prawie 30 proc. lekarzy i 40 proc. personelu pomocniczego w służbie zdrowia to osoby urodzone poza USA. To oni właśnie stają w pierwszym szeregu, ulegając często zakażeniu i umierając. Prezydent musi sobie z tego zdawać sprawę, bo podejmując decyzję o ograniczeniu imigracji w celu ochrony amerykańskich miejsc pracy zrobił wyjątek dla pracowników służby zdrowia chcących włączyć się w walkę z pandemią COVID-19 na terytorium USA. Imigranci pracują także w przemyśle spożywczym, który w trudnych czasach zerwania wielu ciągów komunikacyjnych produkuje żywność na rodzimy rynek. Organizacje humanitarne zwracają z kolei uwagę na naruszanie praw człowieka i międzynarodowych standardów ochrony uchodźców. Zwraca na to głośno uwagę Filippo Grandi, Wysoki Komisarz ds. Uchodźców Organizacji Narodów Zjednoczonych. Public charge w mocy Na domiar złego Sąd Najwyższy oddalił wniosek Nowego Jorku i innych stanów o uchylenie na czas pandemii kontrowersyjnych przepisów o obciążeniu publicznym (public charge). Wejście w życie tych regulacji sprawiło, że wielu imigrantów zaczęło sie obawiać się korzystania z jakichkolwiek form pomocy publicznej. Nie pomogły argumenty, że w dobie pandemii obowiązywanie przepisów może stanowić zagrożenie dla zdrowia publicznego. Imigranci obawiają się zwrócenia o przebadanie na obecność koronawirusa, nawet jeśli mają symptomy choroby. Lęk przed wyjściem z cienia może przyczynić się do jeszcze szybszego rozprzestrzeniania się pandemii. Prawnicy reprezentujący administrację argumentowali, że po ogłoszeniu stanu wyjątkowego po wybuchu pandemii administracja podjęła już kroki mające zaradzić tego rodzaju sytuacjom. Sądząc po poziomie lęku wśród nieudokumentowanych imigrantów trudno jednak potwierdzić, czy te kroki okazały się skuteczne. Jolanta Telega [email protected]
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama