Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 03:45
Reklama KD Market

Praktykowanie miłosierdzia nie tylko w czasach zarazy

Miłosierdzie to nie jest tylko słowo. Miłosierdzie to bardzo pojemna rzeczywistość, postawa, konkret. Tyle już o tym mówiło się i mówi, a jakby wciąż od słów do praktyki była nieskończenie długa droga. Łatwo jest przecież mówić, dyskutować, oceniać, ale kiedy przychodzi czas, by wziąć się do roboty, okazuje się, że wcale to nie jest takie proste. Uświadomiłem sobie to na nowo w tegoroczną Niedzielę Miłosierdzia. Każdego dnia staram się odmawiać Koronkę, tak dobrze znaną zwłaszcza polskim katolikom, czasami obserwuję wpisywane na modlitewnych profilach intencje i komentarze. Wiele z nich jest niestety podszytych egoistycznym lękiem o swoje i najbliższych życie. Ten lęk on paraliżuje ostro i powoduje, że łatwiej jest żyć w izolacji i zamknięciu z myślą, „byle by tylko to albo co innego nie przyszło na mnie”. Samemu czuję, jak gdzieś w podtekstach pojawia się wystraszone „ja”, „ja” i „ja”. I nawet troska o najbliższe mi osoby wiąże się z egoistycznym „ja”, bo przecież to ja coś tracę, to w moim życiu coś może ulec zmianie. A gdzie miejsce na bezinteresowność? W korona-wirusowym czasie obnażają się nasze prawdziwe oblicza. To jeden z takich momentów w życiu, kiedy za maską można ukryć jedynie swoje usta i nos, aby zabezpieczyć się jakoś przed zarażeniem. Niestety ta maska nie ukryje prawdziwego „ja” i postaw, które ono wyraża. Okazuje się, że pokazuje nawet więcej. I znów ocena działania rządów i innych ludzi oraz instytucji bierze górę. Niestety jest ona często tak bardzo negatywna i kąśliwa, pozbawiona jakichkolwiek racji. Faktem jest, że na wielu odcinkach życia państwowego, społecznego i indywidualnego, pojawia się zwyczajna bezsilność. Nikt przecież nie przeżył jeszcze takiej sytuacji, jaka ma miejsce obecnie. Obrywa oczywiście także Kościół i to najczęściej katolicki. Pretensje, o to, że kościoły są pozamykane oraz że nie ma wyjątków, jeśli chodzi o to, czy można wpuścić kogoś do środka czy nie, są nierzadko tak wielkie, że trudno się nad nimi dłużej zatrzymywać. Jest inna rzecz, którą należy pokazywać. Są to przykłady dobra, które się dzieje, a o którym nie mówi się aż tak dużo. Z wielu miejsc Polski i świata dochodzą informacje o siostrach, braciach i księżach zakonnych, którzy swoje habity i sutanny zamieniają na fartuchy szpitalne i kombinezony, zgłaszając się do pracy i pomocy w szpitalach zakaźnych, polowych, czy w domach opieki i hospicjach. Wiele osób świeckich podejmuje także to wyzwanie, a ci wszyscy, którzy na co dzień pracują w tych miejscach, z ogromnym poświęceniem służą ludziom chorym starym i umierającym. Nie można tego nie widzieć! To jest praktykowanie miłosierdzia, którego tak bardzo potrzeba. Bez wątpienia ludziom tym należy się najwyższy szacunek i uznanie, ale także duchowe i moralne wsparcie. Są to ludzie dobrej woli, wolontariusze, kierujący się miłością bezinteresowną. Tej miłości jest na co dzień wiele, choć często niedostrzegalna lub niezauważalna. Taka praktyka nie szuka rozgłosu i poklasku. To jest zryw serca, który nie dając spokoju, nie pozwala siedzieć bezczynnie. Jednym z haseł, które przypiąłem sobie nad biurko, są słowa z „Reguły” św. Benedykta: „Bezczynność jest wrogiem duszy”. One przestrzegają przed uleganiem lenistwu na wszystkich płaszczyznach, odsłaniają też źródła pustki wewnętrznej, smutku i rozbicia. Kiedy zatem człowiek nie ulegając bezczynności, chce poświęcić się w pomocy dla innych, praktykuje miłosierdzie, ową miłość w czynie. Żeby jednak ruszyć z miejsca i obudzić w sobie dobrą wolę, trzeba pokonać lęk, decydując się odważnie na wszystko. Wpierw jednak trzeba pokonać własne, wyizolowane, zamknięte w sobie „ja”, które napędza lęk, gdyż boi się stracić, narazić, iść w nieznane. To jest decyzja, którą można w sobie wyzwolić, nie czekając na innych, ani też nie zastanawiając się co inni powiedzą. W filmie dokumentalnym pt. „Miłość i miłosierdzie”, pana Michała Kondrata, pojawia się siostra Michaela Rak, która założyła i prowadzi hospicjum im bł. Ks. Michała Sopoćki w Wilnie. Nie jest to pierwsze hospicjum, które zakładała lub pomagała w założeniu. Opowiadając o tym, w jakim stanie zastała miejsce, w którym miała stworzyć wileńskie hospicjum, mówi, że załamana miała iść do przełożonych z rezygnacją, że temu nie podoła. Spotkała wtedy młodą osobę, która była już wtedy bardzo doświadczona cierpieniem. I ta mówi: „Siostro, ile razy dziennie mówisz Panu Jezusowi, że mu ufasz?”. I po chwili dodaje: „To teraz zaufaj Mu naprawdę, nie tylko słowami”. I stało się. Jest hospicjum, z pozyskiwanych i użebranych pieniędzy. Jest dom dla ludzi, którzy umierając i cierpiąc tego domu bardzo potrzebują. W filmie jest taki obrazek, kiedy siostra przychodzi na salę, siada między łóżkami, na których cierpią i konają ludzie, odmawia głośno Koronkę, trzymając ich za ręce, głaszcząc po twarzy, przytulając. Nie do opisania jest szczęście tych ludzi, którzy czują i wiedzą, że nie są i nie odchodzą sami, że są kochani, bezinteresownie. Zanim się otworzy usta, by wyrazić jakąkolwiek opinię, czy wydać ocenę, trzeba się grubo zastanowić nad swoją postawą i w ogóle nad sobą. Miłosierdzia nie praktykuje się tylko w czasach zarazy. Zawsze się powinno to robić, pokonując strach, pokonując siebie. Będąc wolnym. To jest zaproszenie dla każdego! I można je praktykować wszędzie i na wiele sposobów. ks. Łukasz Kleczka Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama