Kiedy Fundacja Greenpeace International powstała w 1971 roku w Vancouver w Kanadzie, miała przeciwstawić się amerykańskim testom atomowym na Alasce. Początkowo Greenpeace składał się z luźnych grup zapaleńców działających w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Zakładał je David McTaggart – taki współczesny Don Kichot. Jednak w przeciwieństwie do tego średniowiecznego rycerza McTaggartowi co pewien czas udawało się zdemolować jakiś wiatrak...
Akcje bezpośrednie
Obecnie Greenpeace zajmuje się wielkimi problemami ekologicznymi, głównie przez organizowanie – często niezwykle kontrowersyjnych – tak zwanych pokojowych akcji bezpośrednich. Te akcje są często nagłaśniane przez media, dzięki czemu dowiaduje się o nich wielu ludzi. Greenpeace ma biura w 60 krajach, także w Polsce. Jest finansowany przez indywidualnych darczyńców. Greenpeace nie przyjmuje pieniędzy od firm i rządów, co ma gwarantować jej niezależność.
Do 1985 roku nie była to szerzej znana organizacja, choć już zalazła za skórę wielu firmom i rządom. Zwyczajni zjadacze chleba mało wiedzieli o Greenpeasie. Paradoksalnie, klęska jednej z akcji Greenpeace’u – w której organizacja utraciła swój flagowy statek o nazwie Rainbow Warrior (Tęczowy Wojownik) – przyniosła jej rozgłos na całym świecie. Tęczowy Wojownik wcześniej był trawlerem pływającym pod brytyjską banderą.
Rozkaz: zatopić!
Atol Mururoa to wyspa na południowym Pacyfiku, gdzie Francuzi dokonywali próbnych wybuchów bomb atomowych. Załoga Tęczowego Wojownika, składająca się z członków Greenpeace’u, chciała zrobić wszystko, by przeszkodzić w kontynuacji francuskiego programu atomowego. Nie ukrywali tego, mówili o tym wywiadach dla gazet i telewizji. Byli bardzo zmobilizowani.
Ale zmobilizowała się również druga strona: Francuzi. Przeciwko Greenpeace’owi stanął potężny przeciwnik przygotowujący w ukryciu kontruderzenie. Prezydent Francji Mitterand, lubiący uchodzić za otwartego i liberalnego polityka, w tej kwestii był bezkompromisowy. Wielka Francja nie pozwoli się upokarzać jakimś brodatym awanturnikom. Instrukcje z Pałacu Elizejskiego w Paryżu były jednoznaczne: „Zatopić Tęczowego Wojownika”.
Na wniosek Mitteranda minister obrony wydał stosowne polecenia szefowi liczącej 2,5 tysiąca funkcjonariuszy francuskiej służby wywiadu zagranicznego – DGSE – wiceadmirałowi Lacoste. To był świetny marynarz, ale kiepski agent, bez wyobraźni. On z kolei przekazał sprawę pułkownikowi Lesquerowi. Lesquer dowodził wydziałem operacyjnym DGSE – Service Action. Ta ściśle tajna jednostka wykonywała tak zwaną mokrą robotę, przez którą rozumiano mniej lub bardziej legalne, lecz zawsze niebezpieczne akcje. Personel Service Action rekrutowano tradycyjnie spośród piechoty morskiej i spadochroniarzy Batalionu Szturmowego.
„Trzeba ich zneutralizować!” – brzmiał rozkaz przekazywany z góry na dół. Ten rozkaz nigdy nie został sformułowany na piśmie. Największym problemem był czas. Francuzi musieli się błyskawicznie zorientować w planach Greenpeace’u, w szczególności rozpoznać trasę Tęczowego Wojownika. Trzy miesiące później na odległym atolu Mururoa rozpoczynały się próby jądrowe. Do tego czasu okręt flagowy Greenpeace’u miał być zneutralizowany.
Operacja „Satanigue”
Taką nazwę przybrała operacja zatopienia Tęczowego Wojownika. Rozpoczęła się 19 marca 1985 roku. Miała najwyższy priorytet, przekazano na nią nieograniczone środki finansowe.
Ściśle utajniony – nawet wewnątrz DGSE – referat operacyjny wybrał dwudziestu agentów. Dowództwo powierzono majorowi Alainowi Mafartowi, doświadczonemu komandosowi, nurkowi bojowemu i fanowi sportów ekstremalnych. Jego zastępczynią została 35-letnia Dominique Prieur, która wcześniej brała udział w trudnych operacjach w krajach arabskich. Oboje przechodzili wspólne szkolenia, dobrze się dogadywali. W „Operacji Satanigue” mieli udawać małżeńską parę.
23 kwietnia 33-letnia porucznik Christie Cabon – druga kobieta biorąca udział w tej operacji – poleciała do Auckland w Nowej Zelandii. Tam liczna grupa członków Greenpeace’u, pod kierunkiem Rien Achtenberga, organizowała flotę protestacyjną, która pod wodzą Tęczowego Wojownika miała wypłynąć z Auckland na atol Mururoa. Tęczowy Wojownik był w tym czasie jeszcze w Honolulu.
Cabon, przedstawiająca się jako sympatyczka Greenpeace’u, szybko zyskała ich zaufanie. Nawet zamieszkała z nimi i zaprzyjaźniła się z Achtenbergiem. Wywiedziała się, gdzie w porcie w Auckland zacumuje Tęczowy Wojownik. Zrobiła wiele zdjęć portu i wybrzeża. Obszerne raporty wraz ze zdjęciami wysyłała do DGSE. Po czterech tygodniach opuściła Auckland.
Odbiorcami raportów Coban byli Mafart i Prieur. Podczas ciągnących się tygodniami przygotowań pochłaniali wszystko, co miało ich przybliżyć do celu. Przyswajali sobie informacje o Nowej Zelandii i mieszkańcach tego kraju. Byli zawodowcami. Zdawali sobie sprawę, że od zatopienia statku trudniejsza będzie ucieczka z Nowej Zelandii. Z raportów Coban wiedzieli, że Tęczowy Wojownik przybije do portu w Auckland 6 lipca.
Celem operacji było zatopienie Tęczowego Wojownika, ale tak, żeby nic się nie stało jego międzynarodowej załodze. To byli Amerykanie, Holendrzy, Szwajcarzy, Niemcy, Duńczycy, Anglicy, Irlandczycy, Nowozelandczycy. Także dziennikarze, w tym znany dziennikarz portugalski Fernando Pereira. Razem dwadzieścia kilka osób.
Komandos Mafart znał się na ładunkach wybuchowych. Chciał odpalić je tak, żeby po pierwszej detonacji załoga miała czas na ucieczkę ze statku, nim wybuchnie drugi ładunek. Ale dowództwo DGSE nie zamierzało się cackać: „Podstawy operacyjne zostały określone. I koniec”. Można było zrozumieć to tak, że jeśli załodze stanie się coś niedobrego, to trudno.
22 czerwca Mafart i Prieur wylądowali w Auckland. Legitymowali się szwajcarskimi paszportami. Typowa mieszczańska para w średnim wieku, z Europy. Zamieszkali w hotelu, skąd doskonale było widać miejsce, gdzie zakotwiczy Tęczowy Wojownik. Rozpoczęli rozpoznawanie terenu. Chodziło o znalezienie nad morzem kryjówki dla nurków, którzy mieli przyczepić do statku ładunki wybuchowe.
Tymczasem plan opracowany przez centralę Greenpeace’u w Londynie był następujący: 21 lipca Tęczowy Wojownik popłynie na Mururoa, aby 8 sierpnia – w dzień upamiętniający zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę – wraz z innymi jednostkami wziąć udział w proteście przeciwko odbywającym się właśnie francuskim próbom nuklearnym. Załoga tymczasem cieszyła się na trzytygodniowy postój w Auckland.
Akcja Francuzów
Agentom francuskim trudno było zachować anonimowość w Nowej Zelandii. Nowozelandczycy mieli cudzoziemców nieustannie na oku. Obywatelskie patrole nocami przeczesywały ulice, sygnalizowano policji o najmniejszych wykroczeniach i spisywano numery rejestracyjne podejrzanych samochodów. O tym nikt nie uprzedził francuskich agentów. To właśnie jeden z obywatelskich patroli spisał numer auta, którym jechali Mafart i Prieur. To później przyczyniło się do ich pochwycenia.
Tymczasem do Nowej Zelandii przypływali na jachtach i przylatywali kolejni agenci francuscy z wyposażeniem potrzebnym do zatopienia statku. Do wykonania zadania byli gotowi w nocy z 9 na 10 lipca 1985 roku. Na Tęczowym Wojowniku odbywało się wówczas spotkanie kapitanów flotylli Greenpeace’u z pracownikami lokalnych biur organizacji. Opracowywali strategię rajdu na Mururoa. Zebranie zakończyło się o godzinie 23.00. W ciągu pół godziny, po pożegnalnym drinku, większość aktywistów opuściła pokład. Część załogi leżała już w kojach. Najwytrwalsi, wśród nich fotograf Pereira, siedzieli jeszcze w mesie.
Nagle 48-metrowym statkiem wstrząsnęła potężna eksplozja. W kadłubie zrobiła się dziura o rozmiarach trzy na trzy metry. Tęczowy Wojownik przechylił się na bok i zaczął powoli tonąć. Ludzie biegli na pokład, aby się ratować. Jedynie Pereira podążał w przeciwnym kierunku. On chciał ratować swój sprzęt fotograficzny. Nie zdążył. Utonął w pobliżu swojej kabiny.
David McTaggart później powiedział: – To nasz pierwszy poległy w wojnie o ocalenie planety. A wygląda to na morderstwo z zimną krwią.
Porażka
Trudno inaczej nazwać wynik „Operacji Satanigue”. Wprawdzie Tęczowy Wojownik zatonął, ale – wbrew planom agentów – na pokładzie zginął człowiek. Na dodatek agenci Mafart i Prieur zostali schwytani przez policję nowozelandzką i aresztowani. Pozostałym Francuzom udało się uciec morzem. I, co jeszcze gorsze, rząd francuski odciął się od swoich agentów. Nie przyznawał się do nich. Nie chciał nawet udzielić im pomocy prawnej po ich aresztowaniu. To jest coś najgorszego, co może spotkać agenta. Wykonywał zadanie dla swojego rządu, a później został porzucony przez rząd – radź sobie sam. Służby izraelskie nigdy by tak nie postąpiły.
Lekkomyślna akcja francuskich służb specjalnych wywołała aferę na światową skalę. Zaczęło się od oświadczenia ambasady francuskiej w Nowej Zelandii. Już 11 lipca ambasador zapewniał: „Francja nie jest w żaden sposób zamieszana w tę sprawę. Rząd francuski nie postępuje w ten sposób z przeciwnikami”.
Na szczyty hipokryzji wspiął się prezydent Francji Mitterand, nakazując podjęcie „bezwzględnego i szczegółowego śledztwa”. Jak można nazwać człowieka, który ludzi wykonujących jego rozkazy zostawia na pastwę losu? „Drań” to za słabe określenie.
Musiało minąć całe dwadzieścia lat, nim w roku 2005 były szef DGSE Lacoste publicznie powiedział, że wyraźny rozkaz zneutralizowania Tęczowego Wojownika wydany został przez ministra obrony. Ten miał go otrzymać od Mitteranda. Trzeba było rozgrywek politycznych na szczytach francuskiej władzy, aby oficjalnie wyjawić prawdę o wydarzeniu w Auckland.
Sąd nowozelandzki skazał Mafart i Prieur na dziesięć lat więzienia o zaostrzonym rygorze. Sprawa Tęczowego Wojownika stała się tak głośna, że zajął się nią sam sekretarz generalny ONZ. Dopiero on doprowadził do ugody – Francja musiała zapłacić Nowej Zelandii 50 milionów franków odszkodowania. Umowa przewidywała, że agenci opuszczą więzienia nowozelandzkie i dalsze lata kary spędzą w areszcie domowym we francuskiej bazie wojskowej na Polinezji.
W dziesiątą rocznicę zamachu w Auckland Dominique Prieur dała wyraz swej frustracji w opublikowanej książce Agent Secrete. Książka została wydana bez zgody jej dawnych przełożonych – dziesięć lat przed upływem terminu obowiązującego osoby na służbie państwowej. Jednak autorka nie zważała na nic. Kręgom rządowym nie było na rękę przypominanie o francuskim terroryzmie państwowym. Mimo to wszyscy milczeli jak zaklęci.
Greenpeace wytoczył rządowi Francji proces o bezprawne zatopienie ich flagowego statku. Skutkiem procesu była wypłata Greenpeace’owi 8 milionów dolarów z tytułu odszkodowania. Za te pieniądze organizacja mogła kupić nowy, większy i lepiej wyposażony Tęczowy Wojownik.
Piotr Szymański
Reklama