Poczucie bezpieczeństwa jest względne. Bezczynność towarzysząca ukrywaniu się przed wirusem może być destruktywna. I to na różne sposoby.
Tam gdzie jest w miarę bezpiecznie, słabnie ludzka czujność. To zjawisko daje się zaobserwować w Polsce, gdzie po pięciu tygodniach przymusowego zamknięcia system opieki zdrowotnej – mimo wszystkich oczywistych niedociągnięć – wciąż jeszcze okazuje się wydolny.
Przynajmniej takie wrażenie można odnieść porównując sytuację z innymi krajami. Doświadczenie, że mimo trwającej od tygodni pandemii nie zachorowaliśmy, a większość z nas nie zna nikogo chorego stwarza pozory spokoju i usypia instynkt bezpieczeństwa – tłumaczą psychologowie. Zmęczenie jednak coraz bardziej daje się we znaki, co widać choćby w żywiołowym kontestowaniu ograniczeń, jakim poddano Polaków. Na razie na szczęście przede wszystkim werbalnym. Restrykcje związane z pandemią stały się przedmiotem niezliczonych tweetów i memów. Szczególną popularnością cieszą się policjanci postawieni przed koniecznością wystawiania mandatów w sytuacjach, gdy przepisy były bardzo nieprecyzyjne.
Psychologowie nad Wisłą jednak głośno ostrzegają, aby rodacy nie dali się uśpić i nie stali się mniej uważni na czyhające niebezpieczeństwo. Nadmierna wiara, że burza przechodzi bokiem może być niebezpieczna. Spada liczba tych, którzy obawiają się o własne zdrowie i to może być groźne oraz tych, którzy przestrzegają zaleceń przekazywanych przez rząd. Warto pamiętać, że dla ogromnej części społeczeństwa, która dorastała już w wolnym kraju, to pierwsze i jak dotąd jedyne doświadczenie ograniczenia wolności osobistych. Postawa, że skoro nic nam się do tej pory nie przydarzyło, to jesteśmy bezpieczni, może na dłuższą metę mieć groźne konsekwencje. “Jeśli nie zareagujemy natychmiast, to wpuścimy wirusa tam, gdzie wcześniej trzymaliśmy drzwi szczelnie zamknięte” – ostrzega mój przyjaciel, prof. Rafał Ohme, współprowadzący za pośrednictwem internetu inteligentny test ,,Gorączka koronawirusa”.
Co innego tam, gdzie pandemia doświadczana jest bardziej namacalnie. Kiedy rozmawiam z najbliższymi w New Jersey, słyszę i wyczuwam autentyczny strach. W kilkutysięcznym miasteczku na obrzeżach nowojorskiej aglomeracji jest kilkaset zakażeń. Choroba jest obecna w sposób niemal namacalny. Tu drażni każde zachowanie naruszające to, co wyznaczyliśmy jako naszą granicę bezpieczeństwa. Naruszanie zasad social distancing, brak maski, rodziny wychodzące razem na spacer – to budzi niepokój. Do tego dochodzi niepokój o materialne podstawy życia, bo pracę albo się już straciło, albo czeka się na zwolnienie. Ponad 21 milionów nowych bezrobotnych w ciągu trzech tygodni – to niechlubny rekord pobity w ciągu globalnej pandemii. To musi budzić lęk zwłaszcza wśród młodych ludzi, którym pandemia podcina perspektywę życiowego startu. Dla milenialsów jest to już drugi cios, po pierwszym szoku wielkiej depresji. Teraz w momencie osiągania szczytu możliwości zawodowych przeżywają kolejny szok. A przecież pandemia się kiedyś skończy i trzeba będzie odnaleźć się w nowej rzeczywistości. I wszyscy czują, że nie będzie powrotu do dawnej normalności. To potęguje stres i poczucie zagrożenia wpływając negatywnie na kondycję psychiczną całych społeczności.
W sytuacji narastającego stresu realna staje się pokusa szukania i ukarania winnych sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy i na którą nie mamy wpływu. Wirus jest ślepą formą biologiczną, trudno więc podejrzewać, że uwziął się specjalnie na rodzaj ludzki i mogłoby się wydawać, że należy traktować go jako ślepy dopust losu. Pojawia się jednak pokusa pogrzebania w teoriach spiskowych – od tajnych laboratoriów broni biologicznej po zemstę planety za zmiany klimatyczne, albo budowę sieci 5G. W kolejce jest szukanie winnych tam, gdzie pandemia się zaczęła, a potem wśród rządzących.
Presja wskazania winnych może być też politycznie wygenerowana. To w zasadzie klasyk – zabieg socjotechniczny wykonany po to, aby odwrócić uwagę od własnych niedociągnięć jest zjawiskiem powszechnym. Taki ruch zaspokaja doraźne potrzeby w komunikacji społecznej – szybko i bezrefleksyjne wskazuje się na przyczynę wszystkich kłopotów. My też poznaliśmy winnych z perspektywy Białego Domu – to Światowa Organizacja Handlu i Chiny. Pytanie: dlaczego największe i najbogatsze mocarstwo świata nie wypracowało samo mechanizmów, które pozwoliłyby na odpowiednio wczesne zareagowanie na zagrożenie? – pozostanie na razie bez odpowiedzi. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego USA z całym aparatem służb wywiadowczych i (ponoć) najlepszą opieką medyczną na świecie zwalają odpowiedzialność za przebieg pandemii na chińską dezinformację i źle funkcjonującą organizację międzynarodową.
Szukanie wroga na zewnątrz jest o tyle niebezpieczne, że wzmacnia doraźne napięcia na arenie międzynarodowej. Nie jest to czas na zmniejszanie finansowania żadnej organizacji związanej ze zdrowiem publicznym. WHO ma jeszcze do odegrania ważną rolę choćby w krajach Trzeciego Świata. Czas pandemii powinien sprzyjać wzajemnej solidarności i współpracy, choćby przy poszukiwaniu wspólnego panaceum na koronawirusa i upowszechnieniu powszechnej szczepionki. Też nie ufam Chińczykom, a prowadzona obecnie przez Pekin propagandowa ,,dyplomacja maseczek” budzi we mnie niesmak i oburzenie. Na rozliczanie ludzi, instytucji i całych krajów przyjdzie jeszcze czas. Na razie tkwimy w pandemii po uszy. Jako cała ludzkość.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Reklama