W latach 70. o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia dywagował znakomity satyryk Jan Tadeusz Stanisławski. Choć wydawać by się mogło, że jest zgoła odwrotnie, to polska kultura obfituje w tradycje wielkanocne, które są bogatsze niż nam się wydaje. Świadczą o tym słowa świetnych polskich aktorek – Katarzyny Zielińskiej, Anny Dereszowskiej i Magdaleny Stużyńskiej-Brauer, które opowiadają nam, jak przeżywały Wielkanoc w dzieciństwie i jak celebrują ją teraz...
W proch się obrócisz
Przygotowania do Wielkanocy zaczynają się od Środy Popielcowej, która jest pierwszym dniem Wielkiego Postu. Tego dnia w Kościele katolickim księża posypują głowy wiernych popiołem, wypowiadając słowa: „Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz”. Początkuje to 40-dniowy okres oczekiwania, poświęcony pokucie, jałmużnie, wyrzeczeniu i odnowie duchowej. Co ciekawe, obrządek posypywania głowy popiołem jest starszy niż chrześcijaństwo. Robili to już starożytni Egipcjanie i Grecy.
W czasie Wielkiego Postu odbywają się też cykliczne nabożeństwa. W piątki to Droga Krzyżowa, podczas której wierni przechodzą 14 stacji. Każda z nich symbolizuje kolejny etap męki Chrystusa. W niedziele są Gorzkie Żale, podczas których wierni wyśpiewują rozważania nad Męką Pańską. Tekst Gorzkich Żali przetłumaczony został na kilka języków, ale w żadnym kraju nie jest on tak popularny jak w Polsce.
Kolejnym etapem przygotowań jest Niedziela Palmowa, która zawsze przypada tydzień przed Niedzielą Wielkanocną. Ustanowiono ją w średniowieczu na pamiątkę wjazdu Chrystusa do Jerozolimy. Tego dnia wierni idą do kościoła poświęcić palmy. Najczęściej są to gałązki bazi i bukszpanu o długości ok 40-50 cm, czasem ozdobione papierowymi kwiatami. Ale w niektórych rejonach Polski urządza się prawdziwe konkursy palm. Rekordowa palma została upleciona w 2019 roku przez mieszkańca Lipnicy Malowanej (Małopolska), Andrzeja Goryla. Miała 37 metrów i 78 centymetrów!
Zwykłe palemki po poświęceniu przynosi się do domu i trzyma w wazonie lub za świętym obrazem. Mają one chronić przed pożarem i kataklizmem. Według starej tradycji powinno się je trzymać w domu aż do… kolejnej Środy Popielcowej. Bo to po ich spaleniu otrzymuje się popiół do posypania głowy.
Wielki Tydzień
Niedziela Palmowa początkuje Wielki Tydzień, czyli ostatni dzień przed Wielkanocą. W Wielki Czwartek z ołtarza w kościele znikają wszystkie przedmioty liturgiczne, a dzwony milkną aż do niedzieli. W Wielki Piątek odbywa się ostatnia Droga Krzyżowa, na końcu następuje symboliczne złożenie Chrystusa do grobu. Tego dnia obowiązuje ścisły post.
– Pamiętam podniosłość Wielkiego Piątku – wspomina Anna Dereszowska, która pochodzi z Mikołowa na Śląsku. – Już jako dzieci czuliśmy, że to wyjątkowy dzień. Nasi dziadkowie pilnowali ścisłego postu. Albo nic nie jedli, albo spożywali tylko szałot, czyli sałatkę z ugotowanych ziemniaków, surowej cebuli i śledzia. Nawet my, dzieci, nie jedliśmy tego dnia mięsa.
Sobota jest dniem, kiedy do kościoła nosi się święconkę – czyli koszyczek ozdobiony bukszpanem z przygotowanymi potrawami i dodatkami, z których każdy symbolizuje coś innego. Baranek oznacza zmartwychwstałego Chrystusa, jajko – to nowe życie, chleb to symbol ciała Jezusa, dobrobytu i pomyślności, sól oznacza istotę prawdy. W niektórych regionach dodaje się też kawałek kiełbasy lub innej wędliny, co ma symbolizować dobrobyt, chrzan – to męka Pańska, ser – pojednanie człowieka z naturą, lub babkę – symbol umiejętności i gospodarności.
Święconkę spożywa się zazwyczaj przed rozpoczęciem niedzielnego śniadania. Senior rodu podaje każdemu członkowi rodziny pokrojony chleb i posolone jajko, a wszyscy składają sobie życzenia. Potem siadają do stołu i wreszcie, po 40 dniach postu, mogą nasycić się pysznościami. Dziś to oczywiście żart, ale dawniej wierni nie tylko nie jedli mięsa w piątki, ale też na okres Wielkiego Postu podejmowali wyrzeczenia i rezygnowali z ulubionych potraw, głównie mięsa i słodkości.
Są regiony Polski, w których produkty z koszyczka spożywa się tuż po ich poświęceniu.
– W rodzinnych stronach mojego taty, który pochodzi z okolic Tarnowa, święconkę jemy już w Wielką Sobotę, po przyjściu z kościoła – opowiada Katarzyna Zielińska, która dzieciństwo spędziła w Starym Sączu w Beskidzie Sądeckim. – Przejęliśmy tę tradycję i zawsze po powrocie do domu ze smakiem zjadamy wszystko, co jest w koszyczku.
Wielka Niedziela dla większości katolików zaczyna się wczesnym rankiem. We wszystkich kościołach o godzinie 6.00 rozpoczyna się msza rezurekcyjna.
– Jako dziecko zawsze chodziłam z rodzicami i bratem do kościoła – wspomina Anna Dereszowska. – Msza była długa i przyznaję, że trudno mi było wytrzymać te dwie godziny, ale mama była osobą głęboko wierzącą, więc pilnowała, żeby na Rezurekcji była cała rodzina.
Na początku było jajko
Jajo jest podstawowym symbolem Świąt Wielkanocnych. To znak nowego życia, pomyślności, płodności i odradzania się przyrody. Jaja się je, święci, ale przede wszystkim maluje.
– W moim rodzinnym domu ozdabianie jaj było jednym z ulubionych rytuałów w tym czasie – opowiada Magdalena Stużyńska-Brauer, która wychowała się w Warszawie. – Najpierw gotowaliśmy jaja – normalnie, na biało. Część szła na święconkę, a pozostałe ozdabialiśmy woskiem w różne wzory i potem zanurzaliśmy je w kolorowych farbkach. Mama miała nawet specjalny ołówek, na który wbijała szpilkę i to nim wyczarowywała wzory. Nasze pisanki były bardzo oryginalne i ładne, ale kraszanki mamy były najładniejsze.
Jest wiele różnych technik zdobienia jaj i w zależności od tego mają one różne nazwy. Jajka w jednym kolorze to kraszanki, malowanki lub byczki. Te ozdobione dodatkowym kolorem to pisanki. Znane są jeszcze takie nazwy jak: rysowanki, skrobanki, nalepianki i wyklejanki. Jednak niezależnie od zastosowanej techniki najczęściej nazywa się je po prostu pisankami.
Katarzyna Zielińska przyznaje, że w rodzinnym domu to ona wiedzie prym w organizowaniu rodzinnego ozdabiania jaj.
– Mamy wiele technik i potrafimy spędzić przy tym wiele godzin. Barwimy je w łuskach cebuli, malujemy farbkami, robimy oklejanki i wydrapki – wylicza. – Mój tato od lat wydrapuje ten sam wzór, czyli choinkę i narciarza. Niewiele ma to wspólnego z Wielkanocą, ale śmiejemy się, że to jedyny wzór, który potrafi wykonać i chce w nim osiągnąć mistrzostwo – dodaje.
Jaja to kolejny symbol, który został zaadoptowany przez chrześcijaństwo. Najstarsze malowane jaja odnaleziono bowiem w Mezopotamii! Znane też były w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Co ciekawe, jeszcze przez 200 lat po chrzcie Polski, który miał miejsce w 966 roku, jedzenie jaj w Wielkanoc było… zabronione, ponieważ kojarzyło się z pogańskimi obrzędami. Kiedy Kościół dopuścił spożywanie ich podczas Wielkanocy, obowiązkowo trzeba było je święcić. Tak narodziła się tradycja święconki.
Kuchnia wielkanocna
Trudno byłoby wytrzymać 40-dniowy post, nie mając w perspektywie tych wszystkich pyszności, które polskie gospodynie przygotowują na Wielkanoc. Podstawą menu jest jajko. Podaje się je na różne sposoby. Najprostszy to jaja ugotowane na twardo, przekrojone na pół, delikatnie posolone, oblane majonezem i posypane świeżym szczypiorkiem.
Z kolei Magdalena Stużyńska-Brauer wspomina ze smakiem jaja faszerowane, które przygotowywała jej mama.
– Były nadziewane drobno posiekanymi pieczarkami wymieszanymi z żółtkiem i natką pietruszki. To smak mojego dzieciństwa. Teraz takie pyszne jajka przygotowuje moja siostra – opowiada.
Ponieważ w trakcie Wielkiego Postu w niektórych domach prawie wcale nie jadło się mięsa, święta były okresem, kiedy można było wreszcie posmakować pysznych szynek, pasztetów czy pieczeni.
– Jest taka śląska potrwa, bez której nie wyobrażam sobie Wielkanocy. To pecynek – mówi Anna Dereszowska. – Jest to drożdżowe ciasto pieczone na okrągłej tortownicy, do środka którego wkłada się szynkę, baleron, białą kiełbasę. Nasącza się to jeszcze pysznym aromatycznym wywarem z gotowania tych wędlin. Niektórzy jeszcze dodają do tego kminek, ale mój tato za nim nie przepada. Za to pecynka znakomicie smakuje nam wszystkim z chrzanem.
Aktorka przyznaje, że zawsze sobie obiecuje, że zrobi tę potrawę w innym czasie, ale jeszcze jej się nie udało.
– Być może dlatego tak smakuje, że jadam ją tylko raz w roku – mówi ze śmiechem.
Najpopularniejsza wielkanocna zupa to oczywiście żurek. Dawniej w Polsce żur był potrawą postną, podobnie jak wszelkiego rodzaju śledzie. Dlatego też w Wielki Piątek zakopywano śledzie i żur w świeżo rozmarzniętej ziemi jako koniec męki (ale raczej – kulinarnej). W bardziej „drastycznych” przypadkach śledzie przybijano gwoździami do drzewa. Na szczęście te czasy minęły i żurek wrócił na salony. Cieszy to zapewne Katarzynę Zielińską, która przyznaje, że to jej ulubiona zupa.
– Uwielbiam żurek na ostro, z dużą ilością startego chrzanu, koniecznie z porządnym kawałkiem białej kiełbasy – wzdycha aktorka i dodaje: – Od kilku lat sprawdzam, czyj żurek bardziej mi smakuje: mojej mamy czy mojej teściowej. Na szczęście jest to „neverending competition”, więc mogę bezkarnie objadać się ta zupą w obydwu domach.
Prawdziwa Wielkanoc nie obyłaby się bez pysznych ciast, w których prym wiodą baby i mazurki.
– Ja naprawdę nie wiem, kiedy moja mama miała czas to wszystko gotować i piec, ale jej babka drożdżowa była najlepsza – opowiada Magdalena Stużyńska-Brauer. – Podobnie jak mazurki, które przekładała taką pyszną marmoladą. Były jeszcze i inne ciasta, ale Wielkanoc najbardziej kojarzy mi się z babką i mazurkami.
Zabawa
Obecnie coraz częściej do dzieci przychodzi tzw. zajączek wielkanocny, który w ogrodzie bądź w domu chowa różne drobiazgi i słodycze dla dzieci. Kiedyś tradycja ta bardziej była znana w rejonach Polski, które w czasach zaborów znalazły się pod panowaniem Prus lub Austrii.
– U nas na Śląsku zawsze był zajączek, który zostawiał nam różne słodycze i największą frajdą było ich szukanie – wspomina Anna Dereszowska. – Wiele rodzin miało krewnych w Niemczech, dzięki czemu znajdowaliśmy takie pyszności jak żelki, prawdziwe czekolady, gumy do żucia z Kaczorem Donaldem.
Jeszcze na początku XX wieku jajka było trudniej znaleźć, ponieważ zgodnie z tradycją rodzice zakopywali je w ziemi. Jeśli dziecko odnalazło jakieś – mogło je wymienić na kawałek baby, kołacza lub innego ciasta. Inna zabawa z jajkiem polegała na stukaniu się pisankami. Przegrywał ten, kogo pisanka pękła pierwsza, a wygrany miał zapewniony szczęśliwy rok.
Najbardziej jednak zwariowany i widowiskowy jest lany poniedziałek, podczas którego każdy musi zostać oblany wodą, bo to gwarantuje pomyślność do kolejnej Wielkanocy. Śmigus-dyngus, bo tak się nazywa ten zwyczaj, kiedyś składał się z dwóch odrębnych zabaw. Śmigus polegał na uderzaniu się wierzbowymi gałązkami, zaś dyngus – to było oblewanie wodą. Obie czynności symbolizowały oczyszczenie z brudu, chorób i grzechu. Ale mało kto o tym pamięta, ponieważ od XV wieku to zabawa będąca testem popularności dla… panien na wydaniu. Jeśli któraś z nich nie została oblana wodą, wróżyło jej to staropanieństwo.
Dziś lany poniedziałek to zawody w polewaniu wodą. Magdalena Stużyńska-Brauer wspomina, jak w dzieciństwie z całą rodziną szli na przystanek tramwajowy, żeby pojechać do kuzynki, która mieszkała kilka przystanków dalej. – Wszyscy byliśmy odświętnie ubrani, moja mama zrobiła sobie szałową fryzurę, niestety zaraz po tym, jak wyszliśmy z bloku, oblano nas wiadrami wody. Po latach wspomina się takie sytuacje z przymrużeniem oka, nawet pewną nostalgia, ale wtedy rodzicom wcale nie było do śmiechu – wspomina.
Równie szalone lane poniedziałki miała też Katarzyna Zielińska.
– Chociaż o nas, ludziach z Beskidu Sądeckiego, mówi się, że jesteśmy góralami niskopiennymi, to śmigus-dyngus obchodzimy tak samo obficie jak górale z Tatr. Na ulicach płyną potoki wody i to bynajmniej nie z powodu deszczu. Czasem strach wyjść z domu, ale z drugiej strony – gdyby się nie zostało oblanym w Lany Poniedziałek, to tak jakby czegoś w tych świętach zabrakło.
I na tym właśnie polega kultywowanie tradycji. Nawet jeśli nie do końca znamy jej pochodzenie – bez niej święta nie byłyby prawdziwe.
Małgorzata Matuszewska
Reklama