Jak wynika z danych amerykańskiej organizacji National Retail Federation, przed rokiem ok. 80 proc. Amerykanów planowało spędzenie Świąt Wielkanocnych w gronie rodzinnym. Oznaczało to dość liczne zgromadzenia przy biesiadnym stole. W przeciwieństwie do polskich tradycji, w których główne znaczenie ma niedzielne śniadanie wielkanocne, w USA zwykle przygotowywany jest wystawny obiad, którego zasadniczym elementem bywa pieczona szynka z wszelkimi możliwymi dodatkami.
Niestety w zaistniałej sytuacji owa szynka musi być dość mała. Zasady utrzymywania dystansu pandemicznego dyktują wszak, by przy stole siedzieli wyłącznie domownicy, a nie wujek z Nevady, czy babcia z Nowego Jorku. Niektórzy z pewnością złamią te zasady i będą podejmować licznych gości, ale w sumie nie jest to zbyt dobry pomysł. Ogólnie rzecz biorąc, lepiej jest zjeść jajo w samotności niż obrzydliwy posiłek w szpitalu.
A skoro już o jajach mowa, postanowiłem zwiedzieć się, czy nie grozi nam przypadkiem krach na przedwielkanocnym rynku jajcarskim. Okazuje się, że zagrożenie jest znikome. Notuje się wprawdzie zwiększony popyt na niewyklute pisklęta, ale na razie rynek jest odpowiednio zaopatrzony. Hodowcy wskazują trzeźwo na fakt, iż nie są w stanie zmusić kur do szybszego składania jaj, nawet w przypadku stosowania gróźb lub waterboarding, ale zapewniają, że żadnego problemu z podażą nie ma. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż nieczynne na razie restauracje i kawiarnie nie zamawiają zwykłej ilości jajek, co dodatkowo zasila rynek detaliczny. Jedynym problemem jest to, że ceny nabiału znacznie ostatnio wzrosły, ale to było do przewidzenia.
A co z amerykańską pieczoną szynką, której zresztą sam nie cierpię? Podobno też nie ma problemu, a jeśli jest, to nie dotyczy braku towaru, lecz jego nadmiaru. Podobno ludzie nadal kupują swoje szynkowe specjały, tyle że nie osobiście, lecz przez Internet. Firma Honey Baked oferuje 10-dolarową zniżkę dla wszystkich tych, którzy zamówią szynkę elektronicznie, a potem odbiorą ją w wyznaczonym sklepie. Jest też możliwość dostarczenia świątecznej świniny przez kurierów z UberEats. Inna firma, Smithfield Foods, zwiększyła swoją szynkową dostawę rynkową o 13 milionów funtów mięsiwa, bo słusznie spodziewała się, iż zamówienia internetowe pobiją wszelkie rekordy.
Niestety nie wszyscy mogą skutecznie przetrwać finansowo obecny kryzys. W stanie Pensylwania istnieje na przykład firma Just Born, która produkuje na okoliczność świąt cukrowe kurczaki zwane Peeps. Niestety w obliczu pandemii produkcja została na jakiś czas wstrzymana, choć znaczna partia tradycyjnych wyrobów zdążyła dotrzeć do sklepów. Dalsze losy firmy pozostają jednak bardzo niepewne.
Nie ma co ukrywać – nastały dość niezwykłe czasy, które niezwykle trudno było przewidzieć. Wprawdzie na stołach z pewnością zagoszczą tradycyjne specjały, ale liczba biesiadników będzie dość ograniczona. W większości domów zabraknie tym razem tradycyjnej święconki, co jeszcze do niedawna w wielu polskich rodzinach byłoby nie do pomyślenia. W przypadku niżej (albo wyżej) podpisanego, niedzielne śniadanie odbędzie się z udziałem dwóch osób (czyli potrzebne będą dokładnie dwa jaja). Zamierzam wraz z małżonką skonsumować odpowiednie dania, a następnie obalić szampana, bo co nam innego zostało?
Z rozmiaru stojącego przed nami problemu zdałem sobie sprawę z chwilą, gdy – jak zawsze – wybrałem się do sklepu po korzeń chrzanu, jako że zwyczajowo na święta robię własny specyfik do wykręcania mordy i powodowania kataru. Chrzanu nie było, w związku z czym zamówiłem go z jakiegoś gospodarstwa na południu stanu Illinois. Towar przyszedł, ale opatrzony ostrzeżeniem, by korzeń „dokładnie umyć i zdezynfekować”. Jeśli chrzan, który teoretycznie może zabić każdego wirusa oraz co słabszych konsumentów, trzeba dezynfekować, to sytuacja jest poważna.
Nie wiem, w jaki sposób ludzie bardzo religijni zamierzają spędzić te święta, bo jest to wszak najważniejsza pora w katolickim kalendarzu. Prymas Polski zaapelował ostatnio o to, by pozostać w domach i stwierdził nawet, że większe zgromadzenia będą grzechem. Jestem jednak pewien, że w wielu społecznościach zalecenia te zostaną zignorowane, nie tylko w Polsce, ale również w USA. Wydaje się, że problemem jest głównie to, że ludzie nie wierzą w skalę zagrożenia aż do czasu, gdy choroba nie dosięgnie ich samych lub osób im bliskich. Gubernator Florydy wprowadził ostatnio – z wielkim i niezrozumiałym opóźnieniem – nakaz pozostawania w domu, ale wykluczył z tego postanowienia tzw. mega-kościoły, w których w niedziele gromadzą się tysiące ludzi gotowych do wzajemnego zarażania się. Niestety niemal pewne jest to, że pożałuje tej decyzji.
Nie jest moją rolą propagowanie jakichkolwiek zaleceń. Sam zamierzam pozostać na święta we własnym domu, z dala od dzieci, które są zresztą geograficznie odległe. Jestem pewien, że już za rok dokładnie te same święta odbędą się zgodnie z wieloletnimi tradycjami. Na razie jednak dobrze jest zawiesić to wszystko na kołku i po prostu przetrwać, czyli schować się za ścianami własnego domu lub mieszkania.
Statystyki wykazują, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni zakupy napojów alkoholowych w USA wzrosły o 55 proc. W sensie czysto zdrowotnym nie jest to oczywiście dobra wiadomość. W sensie czysto praktycznym, obalenie paru kielichów na pohybel zarazie z pewnością jest krzepiące. No i dlatego ja się cały czas krzepię, bo jakie mam inne wyjście?
Andrzej Heyduk
Reklama