Wojna, pandemia czy inny kataklizm, wyznawcy spiskowej teorii dziejów widzą zawsze to samo – zamierzone działanie mrocznych sił, którego celem jest drastyczna depopulacja. Inna sprawa, że za koniecznością zmniejszenia liczby ludzi żyjących na naszej planecie opowiada się dziś wielu naukowców. Jakie są fakty? Czy rzeczywiście grozi nam przeludnienie?
Teoria spiskowa
Zjawisko depopulacji od dawna silnie działa na wyobraźnię niektórych ludzi. To ci, którzy wierzą, że światem rządzi tajna, elitarna grupa zrzeszająca największych miliarderów i najbardziej wpływowych polityków. Celem tak utajnionego rządu jest wprowadzenie Nowego Porządku Świata poprzez likwidację suwerennych państw i przejęcie władzy nad całą ludzkością.
W rezultacie mamy być poddawani nieustannej inwigilacji poprzez wszczepianie mikrochipów, dzięki którym będzie też można łatwo sterować ludzkością. Innym sposobem kontroli ma być ograniczenie jej liczebności, które odbywa się na trzy różne sposoby.
Single, fluor i skażone szczepionki
Przede wszystkim wyznawcy spiskowej teorii Nowego Porządku Świata są przekonani, iż ludzkość poddawana jest ciągłej indoktrynacji. Polega ona na lansowaniu stylu życia, który sprzyja depopulacji. Do niego zalicza się m.in. promowanie ideologii carpe diem (z łac. ciesz się dniem), której skutkiem ma być samolubne nastawienie do otaczającej nas rzeczywistości, a tym samym rosnące rzesze tzw. bezdzietnych singli.
Na ograniczenie tzw. dzietności społeczeństw ogromny wpływ ma także intensywne popularyzowanie homoseksualizmu, szeroko promowana antykoncepcja, wprowadzenie pigułki „dzień po” oraz legalizacja aborcji. Z kolei w uporaniu się z problemem wypłacalności społecznych programów emerytalnych ma pomóc usilne forsowanie prawa do eutanazji.
Oprócz tego redukcja liczby ludności ma się odbywać poprzez masowe podtruwanie. Jednym ze skutecznych sposobów jest dodawanie fluoru do wody kranowej. Oficjalnie robi się to w celu zmniejszenia ryzyka rozwoju próchnicy nazębnej, ale „w rzeczywistości” dla wywołania szeregu schorzeń i tym samym podniesienia wskaźnika śmiertelności. Fluoryzację wody stosuje wiele państw i ma być ona jednym z wielu rządowych programów manipulacji ludzką populacją.
Podobną rolę ma spełniać także lansowanie w sprzedaży modyfikowanej genetycznie żywności oraz stosowane na szeroką skalę w przemyśle rolniczym pestycydy. Wiele emocji wywołuje teoria smug chemicznych. Mają je pozostawiać na niebie nieoznakowane samoloty latające po to, by rozpryskiwać szkodliwe dla ludzi chemikalia.
Trzecim sposobem na depopulację są wreszcie sztucznie wywoływane – poprzez sterowanie pogodą – klęski żywiołowe i kataklizmy. Ponadto wojny i epidemie, które pierwotnie wybuchają pod wpływem wyprodukowanych w laboratoriach wirusów, a potem są „opanowywane” przez masowe podawanie skażonych szczepionek.
Wyznawcy spiskowych teorii uważają również, że do epidemii AIDS w Afryce, która zdziesiątkowała miliony ludzi, doprowadziły celowe działania. Wierzą również w to, że nowotwory są jedną z metod procesu depopulacji ludzkości. Są głęboko przekonani, że alarmowanie o groźnych skutkach zmian klimatycznych oraz przeludnienia ma pomóc przeforsować programy szeroko zakrojonej kontroli i inwigilacji społeczeństw.
Galopujące tempo przyrostu
Zwariowanych teorii na temat celowej redukcji liczebności rasy ludzkiej krąży w obiegu mnóstwo. Ale czy rzeczywiście jest nas za dużo? Historia populacji ludzkości odnotowała kilka poważnych skoków wzrostu. Najbardziej znaczący był ten ostatni i prawdopodobnie to on stał się podstawą dla obaw wielu naukowców o faktyczne przeludnienie kuli ziemskiej. U zarania dziejów cywilizacji, kiedy zaczęło rozwijać się rolnictwo, czyli około 8000 lat p.n.e., Ziemię zamieszkiwało około 5 milionów ludzi. Przez następne tysiąclecia liczba ludności rosła bardzo nieznacznie, aż dopiero tysiąc lat przed Chrystusem tendencja wzrostowa mocno się nasiliła i u progu naszej ery było już ponad 200 milionów ludzi.
Przez kolejne 1750 lat populacja rosła powoli, ale miarowo. Obserwowano co prawda poważne spadki, jednak względnie szybko je nadrabiano. Tak było np. w przypadku epidemii czarnej śmierci, która w XIV wieku nawiedziła głównie Europę. Zaraza pochłonęła niemal jedną czwartą 450-milionowej populacji ówczesnego świata. Przyrost naturalny był wolny pomimo wysokiej liczby urodzeń. Właśnie dlatego, że ludzi dziesiątkowały plagi, choroby, a także wojny. Z tego też powodu umieralność wśród dzieci była wysoka. Przed XVIII wiekiem siedem na dziesięcioro dzieci umierało przed osiągnięciem dojrzałości płciowej.
Prawdziwa tendencja zwyżkowa rozpoczęła się wraz z rewolucją przemysłową, a pierwszy miliard ludzi odnotowano na początku XIX wieku. Dodatkowo potężny wpływ na wzrost populacji miało odkrycie Fritza Habera, dzięki któremu zaczęto produkować amoniak do nawożenia na skalę przemysłową. Niemiecki uczony otrzymał z tego tytułu Nagrodę Nobla w 1918 roku.
Za sprawą odkrycia Habera rolnictwo przeżyło prawdziwą rewolucję i zapoczątkowało wielką ekspansję populacji ludzkiej. I tak około 1900 roku ludność na świecie liczyło 1,6 miliarda, by niewiele ponad wiek później powiększyć się o całe 6 miliardów. Najnowsze dane dotyczące roku 2020 nieco się różnią, ale wszystkie źródła zgodnie podają, że liczba ludności na świecie przekroczyła 7 miliardów. Według niektórych raportów liczba ta wynosi już nawet 7,7 miliarda.
Groźba przeludnienia czy fakt dokonany?
To właśnie ten gigantyczny przyrost naturalny, który dokonał się w ciągu zaledwie 120 lat, bardzo przestraszył niektórych naukowców. Badacze zaczęli się obawiać, czy wystarczy zasobów Ziemi dla tej ogromnej liczby jej mieszkańców. Tym bardziej że prognozowany jest dalszy wzrost populacji, która do 2050 roku ma wynieść prawie 10 miliardów. Jakby tego jeszcze było mało, badacze ustalili, że kuli ziemskiej nie powinno zamieszkiwać więcej niż 9 miliardów ludzi, inni, że nie więcej niż 4 miliardy.
Możliwe więc, że do przeludnienia już doszło. Jakie mogą być jego konsekwencje? Po pierwsze nadmierna eksploatacja Ziemi, która z kolei doprowadzi do deficytu żywności i wody pitnej, a co za tym idzie do wojen i śmierci. Już teraz jedna trzecia gruntów uprawnych na świecie nie nadaje się do użytku na skutek wyjałowienia. Dodatkowe 3 miliardy ludzi, którzy w ciągu najbliższych 30 lat pojawią się na Ziemi, urodzi się głównie w rejonach, gdzie problem braku wody już występuje.
Pięć dodatkowych kul ziemskich
Jednak część naukowców uspokaja twierdząc, że ludzka populacja nie będzie rosła w nieskończoność. Tempo wzrostu już osiągnęło swój szczyt i obecnie zwalnia. Do 2100 roku liczba ludzi ma się ustabilizować i wynieść około 11 lub 12 miliardów. Poza tym ciągle spada poziom dzietności społeczeństw. Organizacja Narodów Zjednoczonych prognozuje, że do lat trzydziestych XXI wieku dwie trzecie ludności świata będzie żyło w krajach o ujemnym przyroście naturalnym.
Co ciekawe, w krajach dobrobytu, w których umieralność dzieci jest niska, przyrost naturalny jest niższy niż w biednych rejonach świata, gdzie dużo dzieci umiera. To dlatego, że rodzice w państwach rozwiniętych nie decydują się na liczne potomstwo. Innym paradoksem jest fakt, że kraje o najniższym wskaźniku urodzin zaopatrywane są w największą ilość jedzenia.
I to właśnie nadmierny konsumpcjonizm, a nie przeludnienie, zdaniem wielu autorytetów, może doprowadzić do wyniszczenia Ziemi. „Jeśli wszyscy będą utrzymywali konsumpcję zasobów w wymiarze takim jak Stany Zjednoczone Ameryki – a do tego świat dąży – będziemy potrzebować dodatkowych czterech lub pięciu planet Ziemia” – tłumaczy Paul Ralph Ehrlich, amerykański biolog zajmujący się zagadnieniem populacji.
Emilia Sadaj
Reklama