Z dnia na dzień uczymy się wszyscy życia w świecie koronawirusowej pandemii. Nie mamy zresztą innego wyjścia. Dobre rady sprzed tygodnia typu „Zostań w domu” stają się wymogiem. Coraz więcej instytucji jest zamkniętych, w kościołach zawieszane jest publiczne celebrowanie mszy i nabożeństw, w szkołach i na uczelniach odwołano lekcje, ludzie pracujący w biurach wykonują swoje zadania „zdalnie”, siedząc przy komputerach w swoich mieszkaniach, na ulicach robi się pustawo i można by jeszcze wiele wymieniać. Generalnie smutna i niepewna atmosfera. Z dnia na dzień zdaje się pogłębiać. I pytanie, które nasila się coraz bardziej: kiedy się to zakończy i wrócimy do normalności? Czekamy na wybawienie, jak na Mesjasza. Coraz to nowsze informacje ze świata dołują, gdyż nie wskazują na to, że coś się poprawia, a raczej pokazują, że póki co, lepiej nie będzie. Granice państw są zamykane. Ktoś z moich znajomych napisał: „A co by było, gdyby tak odcięto nam jeszcze internet?”. To byłby już koniec świata?
Jedno jest pewne. Nikt nie ma pewności, że uniknie zarażenia się wirusem. Każdego może to spotkać, a kiedy spotka, to trzeba będzie poddać się walce i mieć nadzieję, że się ją zwycięży. Trzeba jednak nauczyć się funkcjonowania w tej nadzwyczajnej sytuacji. Najlepiej bez paniki, bo ta w niczym nie pomaga, a może jeszcze pogorszyć sytuację. Ten czas osobiście traktuję jako wielkie i bardzo szczególne rekolekcje. Zdecydowanie więcej myślę nad sensem życia w ogóle i nad własnym życiem. Pytam samego siebie, jakie ono jest i jakie by być mogło. Na pewno więcej się modlę. Chociaż modlitwa jest moją codzienną praktyką, teraz jest jej więcej. Nie dlatego bynajmniej, że ulegam atmosferze lęku. Modlę się za i z innymi. Myślę o moich parafianach, wśród których żyję i pracuję, o rodzinie i bliskich w Polsce i o świecie w ogóle. Bardzo jestem wdzięczny, że w internecie jest tak wiele transmisji mszy i modlitw. Kiedy widzę, że wraz ze mną modli się na przykład ponad dwa tysiące ludzi i odmawiamy różaniec, będąc w różnych miejscach kuli ziemskiej, to nie tylko czuję jakąś jedność z nimi, ale czuję się z tym lepiej. Czytam też Pismo święte. Wydrukowałem sobie taki klucz do codziennej lektury, by przez rok przeczytać całą Biblię. Pomaga mi w tym, żeby być wiernym i nie odpuścić sobie. Na nowo odczytuję głęboką historię relacji Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem. W biblijnych tekstach znajduję nadzieję i to także daje mi wewnętrzny pokój. A poza tym? Sprzątając swoje życie, sprzątam też mój pokój i czuję się z tym zdecydowanie lepiej. Czytam więcej, mam tak wiele książek do przeczytania, nie tylko na półkach, ale też w wersji elektronicznej. Staram się, by czas upływał w miarę możliwości twórczo.
Ludzie dzwonią i piszą, chcąc się wygadać, wyżalić, usłyszeć jakąś otuchę. Po to jestem. W domach pogrzebowych idę pomodlić się z najbliższą rodziną przy zmarłych, przestrzegając nowych zasad o ograniczonej do 10 liczbie osób. Jestem gotowy na wezwanie, jeśli taka potrzeba. Kościół jest zresztą otwarty i raz po raz ktoś przychodzi się tam pomodlić. Potrzebujemy takiego miejsca, żeby poczuć się bezpiecznie i zabrać ze sobą nadzieję. Myślę o tych, którzy nie mają pracy, a nie mogą pracować „zdalnie”. To szczególnie trudny czas dla nich, a przecież jest ich bardzo dużo. Ten czas to już jest test na wzajemną dobroć, pomoc, dzielenie się. Nie ma miejsca na egoizm. A jeśli ktoś się do tego jeszcze nie przekonał, to niech pomyśli, co zrobi z tym, czego tak skrupulatnie pilnuje i trzyma dla siebie, jeśli na przykład nie będzie miał okazji na to, by się ucieszyć tym, co zgromadził? I to nie tylko dlatego, że jest czas pandemii, ale różne zaskakujące sytuacje działy się i dzieją niemal każdego dnia. Zatem lepiej jest dzielić się z innymi tym, co mam. Zawsze wzruszają mnie sytuacje, kiedy ktoś na przykład gotując obiad, pomyśli o sąsiadach czy kimś znajomym i podzieli się. Są tacy ludzie i Bogu dzięki za nich! Cieszy też, że wielu młodych zgłasza swoją gotowość, by zrobić zakupy osobom starszym, pójść do apteki. Słyszałem też o sytuacji, gdzie młodzi zgłosili się do pomocy w szpitalach. Szpitale i służba zdrowia to osobny jeszcze temat. W wielu miejscach lekarze, pielęgniarki i pielęgniarze podejmują ogromną pracę w ratowaniu chorych. Nie tylko narażają swoje życie, docierają informacje, że wielu z nich zostaje zakażonych i stają się pacjentami. Modlę się za wszystkich, którzy zwłaszcza w tym czasie służą innym. Bezinteresowność i poświęcenie ich działań są naprawdę wielkie! Ten czas jest na pewno dobrą okazją do pomnażania dobra. Jak każdy kryzys w życiu ludzi, może dać wzrost, a może doprowadzić do totalnego upadku. Wszystko zależy od tego, jak się ten kryzys podejmie i jak się go przeżyje. Można oczywiście przeleżeć ten czas na kanapie. Czy jednak „zostań w domu” ma oznaczać nicnierobienie lub hołdowanie lenistwu? Rację mają ci, którzy podpowiadają dowcipkując, że to czas na odbudowywanie relacji, poznawanie swojej własnej, najbliższej rodziny. To nie dowcip, to szczera prawda, że czasami niewiele o sobie wiemy, gdyż wiecznie brakuje nam czasu. Jedno jest pewne: nie możemy się dać zwyciężyć koronawirusom! Trzeba mieć nadzieję, że przyjdzie upragniony spokój i zarażanie się skończy. I oby później było lepiej, to znaczy oby ludzie i świat stali się lepszymi. Czy to tylko marzenia? Myślę, że coś więcej. To jest jakaś lekcja, trudna i pełna ofiar, a jednak lekcja, która może bardzo wiele dobrego nauczyć wszystkich!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama