Są wydarzenia, które zmieniają świat tak fundamentalnie, że wpływają nieodwracalnie na codzienną egzystencję. Nie tylko naszą, indywidualną, ale na losy całych społeczeństw – milionów, a często nawet miliardów ludzi. Każdy z nas, jeśli przyszło mu już jakiś czas chodzić po świecie, może wskazać na coś, co zaważyło na jego dalszym życiu. I na co nie miał większego wpływu.
Generacja imigrantów z Polski, do której i ja się zaliczam, powiedzmy 55+, może wskazać na dwa takie wydarzenia – ogłoszenie stanu wojennego w Polsce i zamachy z 11 września 2001 roku. Za każdym razem świat dla nas zatrzymywał się. I za każdym razem doświadczaliśmy głębokich długofalowych konsekwencji. Wojna ,,polsko-jaruzelska “ zapoczątkowała ostateczną degrengoladę komunistycznego systemu, co stało się bezpośrednią przyczyną masowej emigracji Polaków za ocean w kolejnych dekadach, bardziej zresztą z przyczyn ekonomicznych niż politycznych. O dniu, gdy w jedynej wówczas telewizji zabrakło Teleranka przypomniał nam ostatnio obraz ogołoconych do cna sklepowych półek. Czasów permanentnego niedoboru nie da się łatwo wymazać w pamięci.
Zamachy z 11 września zmieniły nasz świat w zupełnie inny sposób. Choć wcześniej znaliśmy terroryzm, nagle zrozumieliśmy, że nikt nie może się czuć bezpiecznie. To sprawiło, że jako społeczeństwo (a właściwie społeczeństwa, bo skutki 9/11 odczuł cały zachodni świat) poświęciliśmy część naszych wolności. Widać to było zwłaszcza w Ameryce, gdzie zaostrzone środki bezpieczeństwa stały się codziennym elementem naszego życia. To nie tylko wszechobecne śluzy bezpieczeństwa i bramki z wykrywaczami metali, ale także społeczne przyzwolenie na większą obecność państwa i jego służb w naszym życiu.
Oczywiście, to tylko dwie subiektywne cezury jednej generacji. Nasi przodkowie w podobny sposób wspominali wojny, powstania, wysiedlenia, czy zarazy. Ludzie nam współcześni – w zależności od miejsca zamieszkania – w podobny doświadczają skutków zbrojnych konfliktów, czy wielkich klęsk żywiołowych. Dzielą swój czas na ,,przed” i ,,po”.
Teraz mamy wielką plagę XXI wieku, którą w podobny sposób zapamięta większa część ludzkości. Na razie uczymy się rzeczywistości pandemii: Jak radzić sobie z mniej lub bardziej wymuszoną izolacją społeczną. Z pracą na odległość, albo wymuszoną bezczynnością. Z codziennym zaopatrzeniem. Z codzienną troską o najbliższych, od których może nas dzielić tylko kilka mil, ale też cały ocean. A ten wydaje się dziś dużo, dużo większy niż zaledwie kilka dni temu.
Historia uczy jednak, a epidemiolodzy ciągle nam powtarzają, że to stan tymczasowy. Każda zaraza prędzej czy później mija. W zamkniętych ścianach zbiorowej kwarantanny spędzimy określoną ilość czasu. A potem to my będziemy dzielić świat na ten sprzed i po koronawirusie.
Tym razem będą to bowiem zmiany głębokie, które dotkną całej cywilizacji. Aby dojść do takich wniosków, nie trzeba być ani politologiem, ani ekonomistą, ani nawet prorokiem. Instynktownie czujemy, że nowy świat musi być inny. Pandemia zachwiała hedonistycznym modelem globalizacji – poczuciem powszechnej dostępności dóbr i miejsc (oczywiście w przypadku posiadania odpowiednich środków). Masowe powroty do ojczyzn obywateli bogatych krajów ze wszystkich zakątków globu świadczą o tym, jak bardzo poczuliśmy się obywatelami świata. A jednocześnie – na jak słabych podstawach tworzyliśmy wspólną rzeczywistość.
Tamten świat staje się powoli zamkniętą całością. Zaczniemy budować nową normalność w zupełnie innych okolicznościach. W sytuacji, gdy całe sektory gospodarki legną w gruzach. Gdy wielu z nas nie będzie miało gdzie wrócić do pracy. Gdy, po tygodniach izolacji zdamy sobie sprawę, że od gromadzenia dóbr i wolności przemieszczania się po całym świecie ważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa – własnego i najbliższych. Do świata nagle zamkniętych granic, które otwierane będą bardzo nieufnie, nawet tam, gdzie wcześniej nie było żadnych barier. Do rzeczywistości gospodarczej, w której nie będą miały zastosowania dotychczas znane metody stymulacji. To ,,nowe nieznane” będzie na pewno trudne i ludzkość będzie musiała się zdrowo namęczyć, aby zbudować nową normalność. Przed pandemią nikt nie mógł nawet sobie wyobrazić, jakie konsekwencje będzie miało zatrzymanie na wiele tygodni całej gospodarki globu. I może lepiej sobie tego nie wyobrażać, bo rzeczywistość i tak nas zaskoczy.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Reklama