To może być jeden z najbardziej dramatycznych skutków restrykcyjnej polityki imigracyjnej, prowadzonej przez administrację Donalda Trumpa. Strach przed wyjściem z cienia i deportacją może utrudnić ogólnokrajową walkę z pandemią koronawirusa. Z wielu miejsc w USA napływają podobne sygnały – imigranci obawiają się zwrócić o pomoc medyczną.
Imigranci nawet w normalnych czasach rzadziej niż inni szukają opieki zdrowotnej. Wielu z nich nie jest ubezpieczonych, a badania, czy wizyty w szpitalu grożą gigantycznymi rachunkami. Można skorzystać z Medicaid, ale to z kolei może utrudnić legalizację. Od niecałego miesiąca obowiązują bowiem zaostrzone przepisy pozwalające urzędnikom na odmowę zmiany statusu osobom uznanym za obciążenie publiczne (public charge).
Jak najdalej od lekarzy
Z badań Kaiser Family Foundation przeprowadzonych w 2019 roku wynika, że o ile ubezpieczenia zdrowotnego nie posiada 8 proc. obywateli, to już w przypadku legalnych imigrantów odsetek wzrasta do 23 proc., a wśród nieudokumentowanych wynosi już 45 proc. Jeśli dodamy do tego strach przed skorzystaniem z Medicaid z obawy przed public charge rule, łatwiej zrozumiemy, dlaczego w momencie pandemii imigranci znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.
Instytucje zajmujące się imigrantami ostrzegały przed tym, że za prezydentury Trumpa spadła liczba wizyt u lekarzy i w szpitalach, w obawie przed konsekwencjami prawnymi w toku legalizacji. Gdy tylko pojawiło się zagrożenie pandemią, sygnały stały się jeszcze bardziej alarmujące.
Marco Trujillo, który działa w Central Community Health Board – koalicji organizacji z Cincinnati zajmujących się ułatwianiem imigrantom dostępu do służby zdrowia – opowiada, że w ostatnich dniach został zalany pytaniami dotyczących koronawirusa. Jak twierdzi, co najmniej dwie osoby opowiadały o swoich objawach, które były zbieżne z symptomami infekcji koronawirusem. Obie nie dały się namówić na wizytę u lekarza. Powód? Ich nieuregulowany status imigracyjny.
Alarmująca świnka
To nie wyimaginowany problem. Epidemiolożka z John Hopkins University Jennifer Nuzzo, która badała rozwój epidemii świnki w 2018 roku odkryła, że choroba rozprzestrzeniała się szczególnie szybko w społecznościach zdominowanych przez nieudokumentowanych cudzoziemców lub uboższych legalnych imigrantów nie posiadających ubezpieczenia zdrowotnego. Ze zrozumiałych względów unikali oni kontaktu ze służbą zdrowia. Lekarze także obawiali się wysyłać swoich pacjentów na badania, obawiając się deportacji imigrantów. W rezultacie trudno było nawet oszacować rzeczywiste wymiary epidemii. To była jednak zwykła świnka, a nie zjadliwy wirus, z którym jeszcze służba zdrowia żadnego kraju jeszcze sobie nie poradziła.
Pracować do upadłego
To nie jedyne obawy imigrantów, zarówno legalnych jak i nielegalnych, wykonujących najgorzej płatne prace. Nie mniej silny jest też strach przed utratą zatrudnienia i materialnych podstaw utrzymania rodziny. Ponieważ nie przysługują im żadne świadczenia, a żyją od wypłaty do wypłaty, jedynym wyjściem jest dalsza praca, nawet jeśli ma się objawy infekcji.
Działacze pracujący na co dzień w tych społecznościach przypominają, że osoby z dochodami na poziomie płacy minimalnej nie mają środków ani na odwiedzanie lekarzy, ani na robienie zapasów. Już sam apel aby zgromadzić jedzenie i lekarstwa na cały miesiąc brzmi jak okrutny żart. Podobnie jest z możliwością przejścia na pracę zdalną. Rodzaj wykonywanych przez nich zajęć nie pozwala zwykle na pracę w domu, co jeszcze bardziej naraża ich na zakażenie. Biorąc pod uwagę, że koszt testów na koronawirusa waha się w granicach 100-250 dolarów, a Kongres i poszczególne stany nie śpieszą się ze zwalnianiem nieubezpieczonych z opłat, wielu imigrantów nie będzie mogło sobie na nie pozwolić. Dodajmy jeszcze barierę językową, bo nie wszędzie władze i organizacje społeczne są w stanie dotrzeć z informacjami dotyczącymi epidemii.
Wypuścić narażonych na ryzyko
W takich okolicznościach imigranci potrzebują pomocy z zewnątrz. Zrozumiała to Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich – American Civil Liberties Union (ACLU), która wystąpiła z pozwem przeciwko U.S. Immigration and Customs Enforcement (ICE), w którym domaga się wypuszczenia na czas pandemii części imigrantów przetrzymywanych w ośrodkach w stanie Waszyngton, regionie najbardziej dotkniętym przez COVID-19. Według ACLU dalsza ich izolacja w zamkniętym ośrodku stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia imigrantów zaliczanych do grupy najwyższego ryzyka. Miejsca te sprzyjają bowiem przekazywaniu groźnego wirusa. Jeśli sąd przychyli się do argumentów ACLU, władze będą musiały wypuścić kobiety w ciąży oraz osoby cierpiące na choroby przewlekłe i starsze, jako najbardziej zagrożone.
Lepiej późno niż wcale?
Problem ma już wymiar polityczny. Kongresmani z Partii Demokratycznej wezwali Immigration and Customs Enforcement (ICE) do powstrzymania się z operacjami zatrzymywania nielegalnych imigrantów, zwłaszcza w pobliżu szpitali i klinik. ICE zareagowało wyjaśnieniem, że ,,nie prowadzi działań w placówkach medycznych, poza sytuacjami wyjątkowymi”. Joe Biden wspomniał podczas debaty wyborczej, że nawet “ksenofobiczni faceci” powinni życzyć sobie, aby nieudokumentowani imigranci mogli zwrócić się o pomoc medyczną bez obaw przed deportacją.
Administracja najwyraźniej zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. W miniony weekend zaktualizowano stronę Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Pojawił się tam apel zachęcający imigrantów z objawami zakażenia wirusem COVID-19 do szukania pomocy medycznej. Według zapewnień, nie będzie się to liczyć jako korzystanie ze świadczeń publicznych. Jednocześnie jednak przekazane demokratycznym kongresmanom przez szefa US Citizenship and Immigration Services (USCIS) Kena Cuccinelli dokumenty dotyczące procedur mówią wyraźnie, że urzędnicy imigracyjni przy podejmowaniu decyzji o zmianie statusu powinni zwracać uwagę na formy pomocy społecznej, z których korzystają imigranci włącznie z tymi, z których skorzystano w celu przeprowadzenia testów i terapii dla COVID-19. I komu tu wierzyć? Do USCIS chyba jednak dotarła waga zagrożenia i od minionego piątku zapewnia, że skorzystanie ze świadczeń publicznych przy diagnostyce i leczeniu koronawirusa nie wpłynie na rozpatrywanie wniosków o zmianę statusu. Natomiast ci imigranci, którzy nie będą mogli pracować lub kształcić się w czasie pandemii i skorzystają ze świadczeń publicznych, dostaną szansę na wytłumaczenie się przed urzędnikami USCIS.
Wysoka cena strachu
Życie pokaże, czy to wystarczy na przełamanie bariery strachu, jaką administracja Trumpa wybudowała w ostatnich latach zaostrzając wiele procedur i szykanując imigrantów. O życiu wielu imigrantów przesądzą najprawdopodobniej lokalne kliniki (community clinics), o ile otrzymają wsparcie rządu i dostęp do testów.
Ale unikanie kontaktu ze służbą zdrowia stało się dla wielu sposobem na przetrwanie. Istnieje więc obawa, że imigranci w obawie przed władzami będą opóźniać moment zwrócenia się o pomoc medyczną do ostatniej chwili. Trafią do klinik już jako poważnie chorzy, a przez dłuższy czas będą zarażać innych.
Nowe regulacje dotyczące public charge są skomplikowane i trudne do ogarnięcia nawet dla osób znających system opieki społecznej. Imigranci zapamiętali z nich jedno – należy za wszelką cenę unikać korzystania ze świadczeń publicznych. Problem w tym, że cenę za zaostrzanie przepisów imigracyjnych i budowanie atmosfery strachu zapłaci nie administracja, ale całe społeczeństwo.
Jolanta Telega [email protected]