Są takie dni, a może nawet tylko chwile, kiedy najzwyczajniej w świecie czuję, że jestem bezsilny, bądź to wobec jakichś faktów zewnętrznych, którym nie mogę podołać, bądź też wobec samego siebie. W ogóle większość wyrazów, zaczynających się na „bez”, jak: bezsilność, bezradność, beznadziejność, budzą trudne uczucia przegranej, słabej woli, braku siły i motywacji, bycia powalonym. Kiedy widzę, jak wiele mam do zrobienia każdego dnia i jak wiele samodyscypliny jest mi potrzebne do tego, by móc zrealizować zamierzone plany, a równocześnie mam świadomość, jak szybko ucieka czas i nie nadążam z liczeniem kolejnych miesięcy, czuję w takich chwilach, że siły opadają do minimum i pozostaje jakieś dziwne zmęczenie. Rodzi się wtedy bunt, dlaczego jest tak, a nie inaczej, czasami pojawia się zniechęcenie, odchodzi radość, jest jakieś przygnębienie i poszukiwanie sposobu, jak z tego wyjść.
Jestem przekonany, że uczucie to znane jest chyba każdemu. Zdaję sobie sprawę, że łączy się ono z ludzką, słabą kondycją, zależną od Siły Wyższej, którą dla wielu jest Bóg. On jest Wszechmogący i kiedy w chwilach bezsilności pojawia się iskierka wiary w Jego obecność, to wraz z nią przychodzi nadzieja, że może jednak nie jest jeszcze tak źle i w końcu jakoś to wszystko ogarnę. Gorzej, kiedy o Nim zapominam. W ostatnich kilku latach bardzo popularną postacią wśród Polaków-katolików stał się włoski ksiądz Dolindo Ruotolo, uczeń św. Ojca Pio. Ciekawe, że wielu Włochów nie słyszało jeszcze o jego istnieniu. Dla Polaków stał się tak znany dzięki krótkiej modlitwie, powszechnie cytowanej, niczym akt strzelisty: „Panie, Ty się tym zajmij!”. Jest w niej coś szczególnego, jakby przerzucenie punktu ciężkości z mojej bezsilności na moc Tego, który jest Wszechmocny. I w tym samym momencie staje się jakoś lżej, wraca motywacja, człowiek czuje się bardziej gotowy do dalszego działania. Pod warunkiem jednak, że nie ulegnie lenistwu i zdając się na Pana, sam ucieknie w dalsze hołdowanie własnej niemocy, obiecując sobie, że „jutro będzie lepiej”. Czemu jednak nie zacząć jeszcze dziś?
Zwierzając się kiedyś z mojej bezsilności koledze, usłyszałem dobrą radę: postanów sobie z dnia na dzień, co chcesz osiągnąć. Niech to będzie jeden lub dwa cele, niezależne od codziennych obowiązków narzuconych na przykład w pracy. Skoncentruj się, żeby je zrealizować. A kiedy się uda, uciesz się tym małym sukcesem i bądź wdzięczny. Jestem przekonany, że tak to działa. Po co od razu zakładać coś, co z góry okazuje się niemożliwym do osiągnięcia w jeden dzień? Może trzeba najpierw ocenić realnie swoje własne siły i możliwości oraz czas, który na to mogę przeznaczyć. Forsując się ponad siły jednego dnia, mogę ich nie mieć już następnego dnia, a przecież lepiej iść małymi krokami, byle do przodu. Zasada umówienia się z samym sobą i Siłą Wyższą, czytaj: z Panem Bogiem, na jeden dzień, jest złotą zasadą i dzięki niej można osiągać prawdziwe sukcesy. Byleby nie zabrakło pokory i konsekwencji. Pokorą będzie właściwe ocenienie siebie, swoich zdolności i braków, a konsekwencją będzie to, że mając wyznaczony cel zrobię wszystko, by go osiągnąć. A przy tym będę szukał wsparcia u Wszechmogącego.
Nieoceniona bywa obecność kogoś drugiego, kto mnie rozumie, przy kim mogę zwierzyć się także z własnych bezradności i bezsilności. Ktoś taki to prawdziwy przyjaciel, człowiek, któremu ufam i który samemu idąc do przodu, będzie mnie motywował, kiedy tego potrzebuję. Przyjaciele bywają niczym aniołowie stróżowie, gotowi pomagać, gdy trzeba. To jednak działa w dwie strony. Nie zawsze przecież czuję się bezsilny lub bezradny. Kiedy zatem czuję większą siłę, powinienem pomagać drugiemu. Przy okazji 35. rocznicy męczeństwa bł. ks. Jerzego Popiełuszki, z wielkim zainteresowaniem i przejęciem obejrzałem w telewizji polskiej filmy i dokumenty na temat jego życia. Bardzo wiele razy próbowano go uczynić bezsilnym. Po ludzku były to tak wielkie ataki natury psychicznej, duchowej, fizycznej, że nie daleko do tego, by dać się złamać. On jednak, będąc wrażliwym, serdecznym człowiekiem, mimo bezsilności i bezradności nie uległ. Zwyczajna, prosta i zarazem silna wiara w Boga, a także bliskość ludzi, dawały mu wsparcie do tego stopnia, że nie uległ nawet wtedy, kiedy czuł i wiedział, że zapadł już wyrok na jego życie. Nazwałem ks. Jerzego „patronem bezsilnych”, niezwykle skutecznym przyjacielem tych, którzy swoją bezsilność i bezradność potrafią uznać i wyrazić, przyjąć i na nią się zgodzić.
Bezsilność może stać się błogosławieństwem i wcale nie musi być przekleństwem. Może być źródłem nowej siły i energii, która motywuje do osiągania kolejnych celów w życiu. Byleby nie zostać z nią samemu zbyt długo.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama