Jeśli koronawirus jest dla nas groźny, to jeszcze bardziej przerażające są związane z nim panika, plotki i lawina fake newsów. Wszystko to prowadzi do zachowań prowadzących świat prosto w otchłań recesji.
O tym, że światowa gospodarka zaczęła staczać się po równi pochyłej świadczy decyzja szefów kilku największych banków centralnych świata z amerykańskim Fedem na czele. Wszystkie zdecydowały się na obniżenie stóp procentowych. Monetarne manewry nie rozwiążą problemów świata i nie wyleczą ludzkości z koronawirusa, mogą jednak pomóc w łagodzeniu gospodarczych problemów związanych epidemią. Także tych, które społeczeństwa gotują sobie same, ulegając zbiorowym histeriom.
Psychoza związana z koronawirusem zmusiła burmistrza Nowego Jorku Bill de Blasio do ostentacyjnego pojawienia się w chińskiej restauracji na Queensie. W Wielkim Jabłku opustoszały ulice w dzielnicach zamieszkałych przez społeczności imigrantów z Azji. Taksówkarze nie chcą tam jeździć. W nowojorskim Chinatown sprzedaż spadła w lutym o 30-80 proc. Lokalni sprzedawcy mówią, że jest gorzej niż podczas epidemii SARS, wirusa H1N, a nawet po zamachach z 11 września 2001 roku. Wówczas ludzie nie bali się wrócić do restauracji, mimo że istniało przeświadczenie, iż ataki mogą się powtórzyć. Wiem o czym piszę, bo pracując na Manhattanie sam podzielałem te nastroje. Teraz jest tylko irracjonalny strach.
Telewizyjne obrazki opustoszałych ulic wielkich miast, świecących pustkami atrakcji turystycznych nie wróżą dobrze nie tylko branży turystycznej. Nie od dziś wiadomo, że linie lotnicze operują na bardzo niewielkim marginesie zysku. Jeśli zaczną wozić powietrze zamiast pasażerów, co już się dzieje, bankructwo staną się kwestią czasu. Już w trakcie pisania tego felietonu media przekazały informację o plajcie największego wewnętrznego przewoźnika w Wielkiej Brytanii FlyBe. Do wcześniejszych kłopotów finansowych linii lotniczych dołączył także koronawirus. Ofiarą epidemii padł nawet… James Bond. Dystrybutorzy najnowszego odcinka przygód agenta 007 odłożyli na później premierę filmu obawiając się słabej frekwencji w kinach. W produkcję włożono tak duże pieniądze, że postanowiono nie ryzykować.
Przykładem komunikacyjnej paranoi okazała powielona przez CNN informacja o spadku popytu na piwo… Corona, oczywiście w związku z epidemią. Wiadomość oparta na niewielkim sondażu przeprowadzonym przez niszową firmę poszła w świat i została masowo powielona przez media społecznościowe. Trochę jako anegdota, trochę jako dowód na ludzką głupotę, trochę jako potwierdzenie ogarniającej świat paranoi. Zrobiło się i śmieszno i straszno – jak mawiają Rosjanie. Constellation Brands, właściciel marki, zareagował wyrazami współczucia dla chorych na koronawirus i zapewnił, że apetyt konsumentów na piwo serwowane zazwyczaj z limonką nie słabnie. Ta reakcja to PR-owy majstersztyk, ale historia meksykańskiego trunku pokazuje, jak głęboko potrafi sięgać społeczna histeria.
W mediach społecznościowych powielane są milionami tweety i posty z teoriami spiskowymi na temat koronawirusa. Szkoda je nawet omawiać, bo i po co? Ale są także fake newsy, które mogą mieć katastrofalne konsekwencje. Na Facebooku pojawiły się np. posty zachęcające do picia wybielacza do prania jako środka na koronawirus. Skutki takiej kuracji na pewno okazałyby się dużo bardziej opłakane od polskiej wódki stanowiącej według Japończyków (znów przekaz z Google News) świetne remedium na tegoroczną plagę. Na Węgrzech pojawiły się fake newsy o rzekomo niebezpiecznych konsekwencjach migracji ptaków z krajów, gdzie stwierdzono obecność wirusa, w związku z czym zaczęto niszczyć gniazda bocianów, do których na wiosnę wracały te zwierzęta. To tylko wierzchołek góry lodowej otaczających nas informacji, jakże często fałszywych i opartych na plotkach.
W dobie Facebooka, Twittera, czy Google nie nauczyliśmy się skutecznie oddzielać informacyjnego ziarna od plew. Stąd już tylko krok do reakcji, którymi nie kieruje rozum a emocje. Bo czymże tłumaczyć pustki w chińskich restauracjach, choć ich właściciele nie byli ostatnio w prowincji Wuhan i gotują głównie z lokalnych składników? Albo nagłą niechęć do kupowania w chińskich witrynach internetowych, na których jeszcze niedawno szukaliśmy z zapałem dobrych okazji. Wolimy zaczekać pomimo informacji z wiarygodnych źródeł, że koronawirus nie przetrwałby międzykontynentalnej podróży.
Podczas jednej z najbardziej precedensowych spraw rozstrzygających o granicach wolnego słowa w USA – Schenck v. United States z 1919 –sędzia Oliver Wendell Holmes miał powiedzieć: ,,Nawet najbardziej restrykcyjna ochrona zasady wolności słowa nie powinna chronić człowieka, który bez powodu krzyczy ‘pali się’ w teatrze, wywołując tym samym panikę”. Czy jednak w dobie mediów społecznościowych można powstrzymać takie próby? Na razie Google i Twitter wybrały inną drogę – wyróżniając i promując informacje pochodzące z wiarygodnych źródeł, np. z Centers for Disease Control. Facebook zobowiązał się z kolei do usuwania wpisów uznanych za fałszywe i/lub szkodliwe. Nie są to narzędzia niezawodne, bo wciąż w wynikach wyszukiwań pojawiać się będą mniej lub bardziej oczywiste fejki, a sensacyjne informacje rozprzestrzeniać się będą w tempie – nomen omen – wirusa. Nie chronią nas też od tego, co wydaje się być inną plagą naszych czasów – polityki. Widać to zwłaszcza w krajach, w których toczą się kampanie wyborcze, Polski i USA nie wyłączając. Ale czerpanie politycznych zysków z ludzkiego nieszczęścia to już temat na zupełnie inny felieton.
Tomasz Deptuła
Reklama