Temat koronawirusa z chińskiego Wuhan coraz częściej podejmowany jest już nie tylko w mediach, które każdego dnia donoszą o kolejnych osobach zakażonych oraz o miejscach pojawiania się tego wielkiego zagrożenia. Pracując w parafii z Włochami opowiadają ze strachem o sytuacji w ich ojczyźnie, która stała się ogniskiem rozprzestrzeniania się wirusa w Europie. Mówią o członkach swoich rodzin, pozamykanych szkołach, urzędach, a ostatnio także kościołach, o panice, która w szybkim tempie zatacza coraz szersze kroki, o pustych półkach w sklepach, gdzie ludzie wykupują wszystko co się tylko da, aby w ten sposób się zabezpieczyć. Kilka tygodni temu miasto, w którym mieszkam, sparaliżowała wiadomość, że do portu wpłynął prom z kilkoma tysiącami pasażerów na pokładzie i kilkunastu ma objawy zakażenia, że zostali przewiezieni do lokalnego szpitala. Ludzie wyrażali bunt i sprzeciw, zanim okazało się, że był to na szczęście fałszywy alarm. Jedno jest pewne: Boimy się skutków działania wirusa, który jest w stanie uśmiercać, a na którego póki co szczepionki nie ma. Są oczywiście tacy, którzy w pojawieniu się tego zagrożenia dopatrują się teorii spiskowych, jednak jak napisali we wspólnym oświadczeniu naukowcy z Niemiec, Holandii, USA i innych krajów: „Występujemy wspólnie z mocnym potępieniem teorii spiskowych sugerujących, że COVID-19 (choroba wywoływana przez koronawirusa) nie ma naturalnego pochodzenia (…) Teorie spiskowe nie służą niczemu poza wywoływaniem strachu, sianiem plotek i przesądów, które godzą w globalną współpracę w walce z wirusem”.
Kolejny raz w swej historii świat doświadcza, jak bardzo nieporadny jest w wielu kwestiach, które wciąż go zaskakują i uświadamiają, że nie ze wszystkim można sobie poradzić tak od razu. Wydawać by się mogło, że rozwój nauki, techniki i w ogóle wszystkiego na świecie jest w tak zaawansowanym punkcie, że jest to punkt wręcz doskonały. A jednak nie jest tak. Zanim się znajdzie skuteczne lekarstwo, sytuacja pociąga za sobą wiele ofiar. Wciąż przecież bardzo częste są choroby, zaliczane do kategorii „nieuleczalnych”. Pomimo tej doskonałości w świecie wciąż rozgrywają się też okrutne wojny, niszczące wszystko, zabijające ludzi, skazujące na poszukiwanie bezpiecznego miejsca. Tak bardzo wiele jest ciągle skrajnego ubóstwa i biedy, wykorzystywania ludzi, handlu ludźmi, analfabetyzmu i innych dramatów. A z drugiej strony wydaje się, że współczesny człowiek wcale nie pokornieje, nie wyciąga wniosków, nie próbuje zmieniać się na lepsze. I tak jak wiele już razy odrzucał Boga i wciąż Go odrzuca, próbując udowodnić sobie, że Bóg nie jest mu do niczego potrzebny. Pokusa samowystarczalności, samostanowienia i egoizmu jest wciąż bardzo silna i czasem zupełnie podświadomie ulegamy jej wszyscy.
Daleki jestem od stwierdzenia, że wszelkie nieszczęścia, z koronawirusem włącznie, są karą Bożą, czy też spełnianiem apokaliptycznych przepowiedni, znakami nadchodzącego „końca świata”. Nie uważam w ten sposób. Staram się jednak odczytywać te zjawiska jako pewien znak, a może bardziej głos, wołający o to, by się przebudzić i popatrzyć na życie na nowo, przyjmując je jako dar i zadanie, u którego początku jest Bóg, który kocha. Bardzo trafnie powiedział papież Franciszek w czasie liturgii w Środę Popielcową: „W obliczu ogromu galaktyk i przestrzeni jesteśmy maleńcy. Jesteśmy prochem we wszechświecie. Ale jesteśmy prochem umiłowanym przez Boga”. Odkrycie tego faktu, przyjęcie go i zgoda na niego, oznaczają, że człowiek staje się bardziej pokorny, ale też i spokojniej przeżywa swoją codzienność. Czując się kochanym przez Boga, człowiek kocha także bliźniego, potrafi być bezinteresowny, nie ulega dwulicowości i obłudzie.
Sytuacja, w której znalazł się świat, a w nim każdy człowiek, nie powinna siać paniki, która niczego nie zmieni. Jestem przekonany, że potrzeba pełnego nadziei wołania do Boga z prośbą o pomoc. Potrzeba na nowo zwrócenia się ku Bogu i uznania, że to On jest Panem świata, jego Ojcem. W historii znanych jest wiele udokumentowanych przypadków nadprzyrodzonego działania, dzięki któremu zwalczano takie czy inne sytuacje, choroby i zarazy. Niewielu wie, zwiedzając Rzym, że Zamek Anioła znajdujący się nad Tybrem, nieopodal Watykanu ma swoją szczególną historię. Jest on zwieńczony figurą archanioła Michała, który nawiązuje do legendarnej wizji papieża Grzegorza Wielkiego. Gdy zaraza pustoszyła miasto, papież podczas procesji pokutnej miał zobaczyć nad Mauzoleum Hadriana postać archanioła Michała, który na znak wysłuchania próśb, schował swój miecz do pochwy, a zaraza ustąpiła.
Nie trzeba zatem zamykać kościołów, mówią mi Włosi, przerażeni tym faktem, który dzieje się w północnej części ich kraju. Należy oczywiście słuchać naukowców i lekarzy, zachowywać ostrożność, przestrzegać higieny i środków bezpieczeństwa. Potrzeba też tego, by ludzie wierzący zwracali się w ufnej i pokornej modlitwie do Boga i by z nadzieją patrzyli w przyszłość. Warto odkryć siłę Suplikacji śpiewanych przez naszych ojców. I jak mówi papież Franciszek: „Nie zamieniajmy zatem nadziei w pył, nie zamieniajmy w popiół marzenia, jakie ma Bóg wobec nas. Nie ulegajmy rezygnacji”.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama