„Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie” – modlą się chrześcijanie w modlitwie błagalnej, śpiewanej dziś najczęściej w okolicach Nowego Roku i w Wielkim Poście. Suplikacje te są częścią Trisagionu – pieśni pochwalnej na cześć Trójcy Świętej, znanej zarówno w obrządku wschodnim, jak i łacińskim.
Jak widać z kolejności wymienionych klęsk, epidemii i zaraz obawiano się bardziej od braku żywności, pożogi, a nawet konfliktów zbrojnych. “Morowe powietrze” oznaczało bowiem epidemię, przed którą nie było ratunku. W dawnych czasach choroba uderzała we wszystkich, pustosząc ogromne połacie kontynentów. W VI wieku przez tzw. dżumę Justyniana zmarło 40 proc. mieszkańców Bizancjum. 800 lat później podobna do niej “czarna śmierć” pochłonęła co trzeciego mieszkańca Europy, choć XIV-wieczna epidemia ominęłą ówczesną Polskę. Została po nich zbiorowa pamięć o danse macabre, ceremoniach ukazujących równość wszystkich wobec śmierci.
Przez wieki dżuma, cholera, tyfus, ospa i inne choroby zakaźne zabierały ogromną liczbę ludzkich istnień, trzebiąc choćby całe populacje nieodpornych na europejskie choroby Indian w obu Amerykach. Żniwo pandemii grypy “hiszpanki”, która przeszła przez cały świat w latach 1918-19 (genotyp podobny do znanej już naszemu pokoleniu “świńskiej” grypy) było większe od liczby ofiar I wojny światowej – najkrwawszego do ówczesnych czasów konfliktu w historii ludzkości. Wirus rozprzestrzenił się błyskawicznie po całym świecie i to w czasach, gdy nie istniał jeszcze system transportu lotniczego, a podróż z Ameryki do Europy oznaczała wiele dni spędzonych na morzu.
W spokojnych czasach wśród przyczyn zgonów w rozwiniętych społeczeństwach dominują choroby nie epidemiczne: układu krążenia oraz nowotwory, ale mimo postępów medycyny lęk przed morowym powietrzem pozostał w naszej podświadomości i zachowaniach społecznych. Strach przed nieznanym poparty jest doświadczeniami poprzednich pokoleń. Potęgują go jeszcze media pisząc o pandemiach XXI wieku – SARS, eboli oraz grypach o zwierzęcych nazwach – ptasiej i świńskiej. Do tego dochodzą mniej lub bardziej sensacyjne doniesienia dotyczące bioterroryzmu i arsenałów broni biologicznej rozwijanych przez różne kraje. Bo gdzieś w tajnych laboratoriach może powstać coś, nad czym ludzkość nie będzie w stanie zapanować. Świat stał się globalną wioską, więc mówiąc o zagrożeniu pandemią, pytamy się nie czy do niej dojdzie, ale kiedy to się stanie. Biologia i medycyna uczą nas o tym, że mutacji bakterii i wirusów nie da się do końca przewidzieć. A świadomośći, że nawet kiedy zdołamy opanować najgroźniejsze z zagrożeń, pojawią się nowe – jest jeszcze straszliwsza.
Piszę te słowa obserwując panikę, jakiej zaczyna ulegać Europa, do której dotarł wirus SARS-CoV-2 zwany koronawirusem. W dobie otwartych granic i masowej komunikacji lotniczej trudno o skuteczną kwarantannę. Przykładem mogą być kibice z Hiszpanii i Chorwacji, którzy przywieźli do swoich krajów chorobę z wyprawy na mecz Ligi Mistrzów do północnych Włoch. Administracja Donalda Trumpa ogłasza co prawda sukces w powstrzymywaniu pandemii, ale nawet jego własni eksperci uważają, że rozprzestrzenienie się koronawirusa w Stanach to tylko kwestia czasu, choćby dlatego, że coraz więcej wskazuje na to, iż wirusa mogą przenosić osoby nie zdradzające objawów infekcji, a część chorych przechodzi zakażenie w łagodny sposób. Nie o politykę tu jednak chodzi, ale o spokojne podejście do problemu i zapobieganie zachowaniom na pograniczu paniki. Kluczem jest przekazywanie rzetelnych i sprawdzonych informacji przez źródła, na których nie ciążą podejrzenia o próby manipulacji. Ważne jest też zachowanie właściwych proporcji. Warto pamiętać, że zwykła grypa odpowiada w USA za co najmniej 12 tys. zgonów rocznie, czyli ponad 30 osób codzienne. Koronawirus mimo szybkiego rozprzestrzeniania się pochłania proporcjonalnie więcej ofiar tylko w Chinach. A znalezienie na niego szczepionki jest tylko kwestią czasu.
Jeśli powinniśmy się czegokolwiek obawiać, to ekonomicznych skutków pandemii. Będąc globalną wioską uzależniliśmy się od siebie nawzajem. Ograniczenie aktywności gospodarczej w jednym rejonie świata prędzej czy później zostanie odczute w innym. Mimo wojny celnej USA z Chinami nie poradzilibyśmy sobie bez importu towarów z tego kraju. Państwo Środka z kolei importuje surowce z całego świata, więc zamknięcie całych regionów grozi efektem logistycznego domina. Spadek konsumpcji, pozamykane fabryki, opóźnienia w dostawach i to nie tylko w Chinach – to już rzeczywistość. Jeśli ten stan się przedłuży, skutki odczujemy wszyscy. Warto jednak pamiętać, że każda pandemia się kiedyś kończy, choć wszystko wskazuje na to, że przesilenie jeszcze przed nami. Mając świadomość, że gdzie działają emocje, trudno o racjonalne argumenty, nie warto ulegać panice i spokojnie przygotować się na trudniejsze czasy.
A modlitwy oddające nasz strach przed nieznanym? “Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie” – zwykł mawiać św. Ignacy Loyola, założyciel zakonu jezuitów. Do tego samego zgromadzenia należy sam papież Franciszek.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Reklama