Władze stanu Alaska poinformowały, że syn prezydenta Trumpa, Donald Jr., uzyskał pozwolenie na wyprawę myśliwską, której celem jest zabicie niedźwiedzia grizzly na pustkowiu w okolicach miasta Nome. Rocznie wydaje się 27 pozwoleń na tego rodzaju polowania, a licencje przyznaje się na zasadzie loterii. Jednak zainteresowanie polowaniami na grizzly nieustannie maleje, a w tym roku były tylko trzy aplikacje o wydanie zezwoleń...
Kontrowersyjne polowania
Syn prezydenta ma polować na Półwyspie Seward, a za przywilej ten zapłacił 1160 dolarów. Ponadto organizacja Safari Club urządziła licytację, której zwycięzcy za cenę 150 tysięcy dolarów będą mogli towarzyszyć młodemu Trumpowi w jego myśliwskiej eskapadzie wzdłuż wybrzeży Alaski. Wcześniej Donald Jr. uczestniczył już w kilku polowaniach nie tylko na Alasce, ale również w Kanadzie. Wspomniana licytacja, odbywająca się w ramach konwencji Safari Club w Las Vegas, oferowała również miejsca na wyprawy do Namibii, RPA i Zimbabwe i spotkała się z ostrą krytyką ze strony wielu organizacji działających na rzecz ochrony zwierząt.
W czasie obrad wystąpiła znana dawniej grupa The Beach Boys, ale bez dwóch jej członków. Brian Wilson i Al Jardine wezwali do zbojkotowania całej imprezy, a szefowa Humane Society of the United States, Kitty Block, powiedziała: – To doroczne wydarzenie jest największym na świecie spotkaniem ludzi, którzy celebrują bezsensowne zabijanie zwierząt i handlowanie nimi. Safari Club wydaje miliony dolarów na to, by zabijać zagrożone wymarciem stworzenia.
Powszechnie wiadomo, że syn prezydenta jest zapalonym myśliwym, do czego nie można mieć jakichkolwiek pretensji. Jednak od pewnego czasu pojawiają się dość bulwersujące doniesienia, które podają w wątpliwość legalność jego myśliwskich wyczynów. Przed kilkoma miesiącami Donald Jr. zastrzelił w Mongolii rzadki okaz dzikiej owcy, co wywołało podejrzenia, iż zezwolenie na to uzyskał od mongolskich władz w wyniku nacisków ze strony Białego Domu.
Wcześniej Eric i Donald Trump pozowali do zdjęć po polowaniu w Zimbabwe, gdzie zabili słonia i chwalili się na fotografiach jego odciętym ogonem. Donald Jr. próbował potem tłumaczyć, iż polowanie było całkowicie legalne i uzasadnione, gdyż w niektórych częściach Zimbabwe populacja słoni jest zbyt duża. Twierdził też, że jest zwolennikiem skutecznej ochrony zwierząt zagrożonych wymarciem, co jednak zostało przyjęte niemal jak żart.
Donald Jr. w przeszłości twierdził w różnych wywiadach, iż pasją myśliwską zaraził się od swojego czeskiego dziadka, Miloša Zelnicka, do którego jeździł jako dziecko ze swoją matką, Ivaną Trump. Prawdą jest, że Miloš często zabierał swojego wnuka na polowania, ale nie ma wątpliwości co do tego, że nie uczył go tropienia i zabijania afrykańskiej zwierzyny lub rzadkich okazów azjatyckiej fauny. Chodziło raczej na pewno o polowania na zające, jelenie i dzikie kaczki.
Horror i wątpliwa sława
Prezydent Trump w przeszłości nazywał polowania na egzotyczną zwierzynę „horrorem”, ale za jego rządów zliberalizowane zostały znacznie przepisy dotyczące przywożenia do USA trofeów myśliwskich, np. skór czy poroża. Mimo to wspomniane już polowanie Donalda Jr. w Mongolii wywołało wiele wątpliwości, a amerykańska agencja US Fish and Wildlife Service wszczęła w tej sprawie dochodzenie, które ma ustalić, czy mongolskie polowanie było zgodne z prawem. Chodzi przede wszystkim o to, że Donald Jr. nie uzyskał od władz Mongolii odpowiedniego pozwolenia przed myśliwską wyprawą, a dostał ją dopiero znacznie później, gdy dzika owca została już uśmiercona. Nie wiadomo też dokładnie, co stało się z upolowanym zwierzęciem, a wwiezienie jakichkolwiek trofeów z tego polowania do USA byłoby niezgodne z prawem.
Faktem jest, że niezależnie od wszystkich tych wydarzeń i dyskusji upodobania myśliwskie Erica i Donalda budzą coraz więcej kontrowersji i stają się z wolna problemem dla Białego Domu. Jest to problem przede wszystkim wizerunkowy. Zdjęcia obu braci siedzących triumfalnie na zastrzelonych zwierzętach mogą budzić uznanie tylko w bardzo wąskich kręgach, natomiast w ogromnej większości opinia publiczna jest w stosunku do tych eskapad nastawiona bardzo krytycznie.
Krytyka ta nie wynika wyłącznie z troski o faunę, szczególnie tę w jakiś sposób zagrożoną. Chodzi również o to, iż prezydenccy synowie jeżdżą po świecie i korzystają z wielu przywilejów, głównie dlatego, iż są bogaci i mają oczywiste powiązania z Białym Domem. Niemal pewne jest na przykład to, iż polowanie na rzadką owcę w Mongolii było możliwe wyłącznie dlatego, iż prezydent Trump obiecał coś w zamian mongolskiemu przywódcy. Nikt nie wie też dokładnie, w jaki sposób Donald Jr. „załatwia” swoje polowania w obcych krajach. Nie wiadomo nawet, czy przyznanie mu na Alasce pozwolenia na upolowanie niedźwiedzia grizzly to wynik loteryjnego szczęścia, czy też jakichś zakulisowych przetargów.
Jednak pytaniem nadrzędnym ze strony orędowników ochrony przyrody jest to, dlaczego w ogóle trzeba zabijać na Alasce niedźwiedzie i czemu takie polowania mają służyć. Wydaje się, że możni tego świata chcą po prostu chwalić się swoimi zdobyczami, tak jak przed laty Hermann Goering chwalił się polowaniami na rysie, dziki i wilki w Puszczy Białowieskiej. Polowania takie odbywają się, bo mogą się odbywać, ale związana z nimi krytyka staje się coraz bardziej natarczywa i nie przynosi nikomu żadnej sławy. Nie przynosi też sławy synom prezydenta, którzy zapewne w przyszłości nie będą już pozować do zdjęć z ubitą zwierzyną.
Andrzej Malak
Reklama