Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 03:49
Reklama KD Market

Parowozem w siną dal

Z Kalifornii nadeszła smutna wiadomość. Zginął tam 64-letni „Mad” Max Hughes, który wystrzelił się w powietrze na pokładzie rakiety, którą też sam skonstruował. Szczegółów technicznych nie znam, ale był to rzekomo bolid napędzany parą. Hughes miał nadzieję dolecieć na wysokość ok. 5 tysięcy stóp, a potem wylądować przy pomocy spadochronu. Jednak przebieg lotu był zupełnie inny, jako że wehikuł wzniósł się tylko na nieznaczną wysokość, a następnie runął na ziemię. Niczyja śmierć nie jest oczywiście śmieszna, ale ta akurat do pewnego stopnia jest. Hughes wierzył, iż Ziemia jest płaska i zamierzał to udowodnić w jakiś sposób swoimi rakietowymi eskapadami. Jego wysiłki rodzą jednak szereg istotnych pytań. Jeśli nasz glob to istotnie talerz, to nie trzeba nigdzie latać kosmicznymi lokomotywami. Wystarczy wybrać się pieszo w dowolnym kierunku, by po pewnym czasie dojść do krawędzi Ziemi, z której można spojrzeć w dół, zapewne w otchłań Hadesu. Nie rozumiem też, w jaki sposób lot na wysokość 5 tysięcy stóp mógłby cokolwiek udowodnić. Max mógł wszak wsiąść do samolotu i polecieć do wybranego miejsca na wysokości ponad 30 tysięcy stóp, co jednak i tak nie udowodniłoby tezy o płaskości naszej planety. Wreszcie trudno jest zrozumieć, dlaczego rakieta miała napęd parowy. Być może byłoby to pożyteczne w przypadku dawnych pociągów pośpiesznych z Wrocławia do Jeleniej Góry, które zwykle były opóźnione o 240 minut, ale latająca lokomotywa to niezbyt dobry wehikuł astronautyczny. Najbliższe otoczenie Hughesa uważało go za pasjonata, który był nieszkodliwie stuknięty. W roku 2002 zapisał się na przykład w Księdze Rekordów Guinnessa, wykonując najdłuższy w historii skok limuzyną Lincoln Town Car, szybując nią na odległość 103 stóp. Natomiast przed rokiem wykonał jeden pomyślny lot swoją parową rakietą, choć dotarł tylko do wysokości 1870 stóp. Były współpracownik Maxa, Darren Shuster, powiedział telewizji TMZ: – Gdy Bóg go tworzył, posługiwał się zapewne jakimś specjalnym wzorcem, bo Hughes był człowiekiem wyjątkowym i zawsze szedł absolutnie na całość. Jestem pewien, że się cieszy, iż odszedł od nas w taki właśnie sposób. Może się i cieszy, pewnie gdzieś poza krawędzią ziemskiego talerza, ale – szczerze mówiąc – jeśli rzeczywiście był człowiekiem śmiałym oraz dociekliwym, nie bardzo rozumiem, dlaczego nie poświęcił swojego talentu jakimś bardziej istotnym badaniom. Zbudowanie za 20 tysięcy dolarów z odpadów metalu parowej rakiety, z której pokładu miałoby się rzekomo zaobserwować płaskość Ziemi, wydaje się przedsięwzięciem zgoła idiotycznym. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż ludzie od dawna latają znacznie wyżej niż 5 tysięcy stóp, a loty te raczej potwierdzają kulistość naszej planety, a nie jej płaskość. To tak, jakby ktoś chciał udowodnić, że można podróżować po drogach z szybkością większą niż 30 mil na godzinę przez zbudowanie motoroweru rozwijającego prędkość o jedną milę większą, podczas gdy obok śmigają potężne 4-cylindrowe yamahy i harleye. Zorganizowane towarzystwo o nazwie Flat Earth Society powstało w 1956 roku w Anglii z inicjatywy Samuela Shentona. Był to człowiek, który święcie wierzył w to, że Ziemia jest płaska. Gdy znacznie później pokazano mu zdjęcia zrobione przez astronautów, stwierdził, iż kulistość Ziemi jest pozorna i wynika ze stosowania szerokokątnych obiektywów. Organizacja Shentona miała w swoim czasie 3500 członków. Później jednak zaczęła podupadać i ostatecznie zaprzestała działalności w 2002 roku. Jednak dwa lata później została wskrzeszona w Kalifornii i działa do dziś. Zgodnie z obecnie obowiązującą doktryną „płaskoziemców”, centrum naszej planety stanowi Biegun Północny, a krawędź talerza otoczona jest wysoką na 150 stóp ścianą lodu, co oznacza, iż nie trzeba będzie budować za meksykańskie pieniądze muru granicznego odgradzającego nas od diabła Rokity, marzącego o nielegalnej imigracji. Ponadto według tej teorii Słońce i Księżyc to płaskie dyski o średnicy 32 mil, wiszące nad nami niczym ścienne obrazy. Znaczna większość ludzi takich jak Hughes wierzy w to, że liczne organizacje, takie jak rządy, uczelnie, towarzystwa naukowe, linie lotnicze, itd. uczestniczą w zakrojonym na wielką skalę spisku, którego celem jest podtrzymywanie „mitu” o kulistości Ziemi. Zgodnie z tymi poglądami kosmosu w zasadzie nie ma, nasz glob jest sercem wszechświata, a wszystkie dotychczasowe loty w przestrzeń kosmiczną zostały sfingowane. No a Kopernik przewraca się w grobie. I tu powstaje problem. Jeszcze w XIX wieku ludzie wierzący w płaskość Ziemi posługiwali się głównie argumentami religijnymi i uważali, że nowoczesna astronomia jest w gruncie rzeczy zamachem na wiarę w Boga i na treści zawarte w Biblii. Dziś jednak religijne podłoże takich organizacji jak Flat Earth Society jest znacznie słabsze. W związku z tym powstaje pytanie – dlaczego wszystkie wymienione powyżej instytucje miałyby nas oszukiwać na wielką skalę, by szerzyć fałszywą wiedzę o kulistości Ziemi, Układzie Słonecznym i ogromnym wszechświecie? Jeśli Ziemia jest płaska, kto może zyskać w jakikolwiek istotny sposób na wciskaniu nam kitu o jej kulistości? Może George Soros albo Jeff Bezos, ale raczej wątpię. Maxa Hughesa można podziwiać za upór i odwagę. Jednak metodologia jego działania była od samego początku bezsensowna, a lot rakietowym samowarem w celu udowodnienia płaskości Ziemi w zasadzie równa się obserwacjom teleskopowym mającym na celu przekonanie wszystkich, iż Księżyc to krążek żółtego sera. Ja oczywiście wierzę, że tak właśnie jest i mam nadzieję, że to ementaler i że kanapki oraz drinki są schowane gdzieś po ciemnej stronie naszego naturalnego satelity. Andrzej Heyduk

K9-20-Grizzly-fot-Pixabay

K9-20-Grizzly-fot-Pixabay

K9-20-Italia fot Pixabay

K9-20-Italia fot Pixabay

K9-20-Loving-vs-Virginia-fot-Pixabay

K9-20-Loving-vs-Virginia-fot-Pixabay

K9-20-SS_Cotopaxi_1920_fot_Wikipedia

K9-20-SS_Cotopaxi_1920_fot_Wikipedia

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama