Tomek ma 24 lata. Jego rodzice przyjechali z Polski, poznali się w Stanach Zjednoczonych. Jest jedynakiem. W wieku 18 lat zakosztował „zakazanego owocu” marihuany, innych narkotyków i oczywiście alkoholu. Zaczęło się coraz szybsze spadanie w dół. Prośby rodziców na nic się zdały. Trudno jest przekonać człowieka, który na dodatek przeżywa okres młodzieńczego buntu, do tego, żeby tak po prostu przestał i zmienił życie. Na nic się zdają obietnice, kiedy jest się w towarzystwie, w którym „wszyscy tak robią”. Przecież trzeba być „trendy” i „cool”. Nie można inaczej, bo ceną będzie wykluczenie. Szkoła z dala od rodziców, mieszkanie z innymi, nowy świat poza schematami i kontrolą. I tylko to okrutne poczucie, raz po raz, że się jest coraz niżej i niżej. I żeby zapomnieć, trzeba znów wziąć albo zapić. A może jutro będzie lepiej i się uda, tylko po co? Dwa lata temu pojechał do Polski na wakacje. Rodzice wysłali go na całe dwa miesiące, żeby jakoś ratować syna. Dla nich nieprzespane noce, głowy pełne najczarniejszych myśli. Cena rodzicielskiej miłości. W tym czasie mama Tomka będąc na polskiej niedzielnej mszy dowiaduje się o organizacji, która zupełnie darmowo prowadzi program pomagający wyciąganiu ludzi z uzależnienia. Oparty na metodzie 12 kroków, która okazuje się wciąż niezwykle skuteczna, zakłada co najmniej trzymiesięczny pobyt w jednym z domów organizacji, gdzie w grupie prowadzona jest terapia. W czasie mszy członkowie organizacji rozdawali ulotki dzieląc się świadectwem wychodzenia z nałogów. Mama wzięła tę ulotkę z nadzieją, jakby ktoś wyciągnął do niej i całej rodziny, a zwłaszcza syna, niewidzialną pomocną dłoń.
Rodzice wyjechali po Tomka na lotnisko. Ojciec mówi mu, że zawiozą go do ośrodka, gdzie dostanie pomoc. Warunek jest jeden: „Albo tam pojedziesz i poddasz się terapii, albo nie wracaj więcej do domu”. Zdeterminowany ojciec mówi do syna mocne słowa: „Moja żona nie będzie więcej cierpiała z twojego powodu. Nie przesypiała nocy, nie zamartwiała się. Koniec. Albo-albo”. W rzeczywistości Tomek był najcenniejszym oczkiem w głowie swoich rodziców. Oni sami, podobnie jak wielu rodaków na emigracji, bez języka angielskiego, zapracowani, w pracy „kontraktorskiej” i na sprzątaniu domków, chcieli zapewnić wszystko dla swojego dziecka. Tomek ląduje w ośrodku. Terapia okazuje się skuteczna. Przestaje ćpać i pić. Pozbywa się nawet na trwałe telefonu komórkowego. Już ponad rok jest czysty i trzeźwy. Wraz z innymi zaczyna dawać świadectwo, rozdając ulotki i namawiając ludzi, żeby ratowali siebie i innych.
Słucham świadectwa Tomka i czuję się głęboko wzruszony i poruszony. Ludzie w kościele ocierają łzy, spontanicznie biją brawa. Szczególne poruszenie widzę wśród rodziców, których dzieci są w wieku tego młodego człowieka albo sami borykają się z takimi problemami. Ulotki znikają w szybkim tempie. Nie mam wątpliwości, że to autentyczne świadectwo i światło nadziei jest jak kochająca dłoń Kogoś, kto naprawdę bardzo kocha swoje dzieci i komu na nich bardzo zależy. Może trzeba przyjąć tę pomoc i uwierzyć, że można zmienić swoje życie i zacząć od nowa?
Wszystko to dzieje się w kontekście zbliżającego się w roku kościelnym okresu Wielkiego Postu. Jeszcze kilka dni i kolejny raz rozpocznie się czas 40 dni szansy na zmianę i nowe życie. Sam mam świadomość, że często podchodziłem do tego czasu jedynie z garścią pobożnych życzeń. Z czasem widzę jednak, że to jest niezwykły czas łaski. Wierzę w to im bardziej dociera do mnie prawda, nie będąca jakimś mitem czy wymyśloną historią, prawda o Jezusowym cierpieniu dla mojego zbawienia, które wiążę się z wyzwoleniem i darem nowego życia. W ogóle od jakiegoś czasu coraz więcej modlę się modlitwami do Krwi Jezusa Chrystusa i Boleści Maryi. To taki mój etap duchowej drogi. A w Wielkim Poście będą jeszcze Droga Krzyżowa i Gorzkie Żale i sama praktyka postu. Jest tak wiele okazji, żeby spotkać się i dotknąć własnej słabości, niedomagań, uzależnień, upadków w grzech. Nie teoretycznie, nie jako pobożne gadanie, ale bardzo konkretnie. Jakby je zwać i kimkolwiek będąc, chyba każdy ma świadomość swojej niedoskonałości. I nie chodzi tylko o to, żeby odmówić sobie na post słodyczy, ale bardziej zmierzyć się z czymś konkretnym, tak, by doprowadziło to zmiany w stylu życia i bycia. Oczywiście jest lęk przed taką ewentualną zmianą. A jakże! Ciało się buntuje, podpowiadając drogi ucieczki. Kiedy jednak słucham takich ludzi jak Tomek i wielu innych, choćby moich chicagowskich przyjaciół, którym udało się i dzisiaj są bardzo szczęśliwymi ludźmi, ciągle pracując nad tym i wspierając się w grupach wsparcia, wiem, że zmiany są możliwe. Mitem są hasła, które wpajają, że nie ma co się starać. Ci ludzie w swoim nowym życiu stają się wyciągniętymi dłońmi samego Boga, którzy chcą konkretnie pomagać innym. Nie wszystkim niestety się udaje pomóc. I takie tragiczne historie są też dobrze znane.
Jest jednak szansa! Warto o tym pomyśleć i po prostu spróbować. Mój tegoroczny Wielki Post będzie miał także w tle dość odważną treść pod tytułem: „Memento mori!”, czyli: „Pamiętaj, że umrzesz!”, ale o tym innym razem. Świadomość ograniczenia życia na ziemi jest czymś bardzo potrzebnym, nie można jednak zapominać, że życie jest darem i zadaniem. Darem, który trzeba w końcu przyjąć, a nie tylko biernie przeżywać i zadaniem, które należy wykonać. Dlatego jest szansa! To bardzo dobre hasło i nie tylko na post!
Ks. Łukasz Kleczka
P.S. Imię bohatera zostało zmienione.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama