Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 06:33
Reklama KD Market

Pochwała prawyborów

To nie jest szczęśliwy okres dla demokratów. Medialny spektakl związany z impeachmentem zakończył się zgodnie z przewidywaniami – uniewinnieniem prezydenta. Co więcej, z sondaży wynika, że nie podkopał pozycji Donalda Trumpa, który w triumfalnym orędziu o stanu państwa nawet się nie zająknął na temat parlamentarnego oskarżenia. Na domiar złego Partia Demokratyczna zaliczyła wizerunkową wpadkę w Iowa, sprawiając wrażenie chaosu przy ogłaszaniu wyników tamtejszych prawyborów. Co więcej – w tym małym stanie porażkę ponieśli kandydaci uważani za faworytów. To jednak początek bardzo długiej drogi. Dla demokratów nie ma dziś ważniejszego zadania niż sprawne przejście przez proces prawyborów. Proces wyłaniania kandydata Partii Demokratycznej na prezydenta będzie w tym roku bardzo emocjonujący. Warto wziąć w nim udział, jeśli utożsamiamy się właśnie z tą opcją (w Illinois prawybory wyznaczono na 17 marca). Szybkie wyłonienie silnego kandydata w prawyborach w sytuacji, gdy drugie ugrupowanie ma urzędującego prezydenta starającego się o reelekcję jest zawsze politycznym priorytetem. Dla przybyszów z Europy sam koncept prawyborów jest często trudny do ogarnięcia. W końcu w niewielu krajach na Starym Kontynencie ukształtował się system dwupartyjny i obowiązują jednomandatowe okręgi wyborcze. Szok poznawczy potęgują różnice między poszczególnymi stanami w sposobie wyborów kandydatów na urzędy. Wystarczy porównać Maine i Iowa – dwa stany, gdzie zaczynają się prawyborcze harce. Każdy stan ma swoją własną ordynację prawyborczą – od formuły konwentykli, czyli wieców partyjnych (caucuses), poprzez różne formuły głosowania z wykorzystaniem istniejącego systemu lokali wyborczych. Wynika to z długoletnich lokalnych tradycji, czy uwarunkowań historycznych i geograficznych. Mamy tu prawybory zarówno w formule zamkniętej, gdy osoby deklarujące się jako zwolennicy jednej partii mogą wyłaniać kandydatów w ramach swojego stronnictwa, jak i w formułach bardziej otwartych, dopuszczających do wyboru wyborców niezależnych, a nawet zwolenników partii przeciwnej. Ale jeśli przyjrzeć się dłużej, to właśnie jest kwintesencją demokracji. Porównajmy to chociażby z wyłanianiem kandydatów w drodze wewnątrzpartyjnych dyskusji, jak to ma miejsce na Starym Kontynencie. Tu, w USA decyduje o tym sam wyborca, który często potrafi zaskakiwać pozbawiając szans na reelekcję nawet najbardziej uznanych i zasłużonych polityków. Zdarzają się także przypadki masowego dopisywania do list wyborczych pominiętych kandydatów. Uwaga mediów skupia się przecież przede wszystkim na wyścigu do Białego Domu, ale wyborcy w prawyborach decydują, kogo chcieliby widzieć na innych stanowiskach zarówno na szczeblu federalnym, jak i stanowym i lokalnym. Poza latami wyborów prezydenckich tym procesem selekcji polityków interesuje się stosunkowo niewielka część wyborców. A szkoda. Prawybory kryją jednak w sobie pewne pułapki. O ostatecznym wyniku wyborów w listopadzie decyduje przede wszystkim umiarkowana część elektoratu, która przerzuca swoje głosy z kandydatów jednej partii na drugą. Kto z nas nie słyszał o republikanach Clintona, czy demokratach Reagana, którzy przesądzili o ostatecznych wynikach wyborczych w ubiegłym stuleciu? Zgodnie z tą logiką kandydat Partii Demokratycznej będzie musiał więc być do zaakceptowania przez część wyborców o umiarkowanych poglądach, co niemal automatycznie wyklucza z wyścigu największych radykałów, bazujących na skrajnie lewicowej retoryce. I odwrotnie – republikanin nie powinien praktykować otwartej homofobii, czy ksenofobii. Tymczasem tradycyjnie wstępny etap kampanii to czas prezentowania ostrych, często bardzo kontrowersyjnych opinii przez kandydatów nie mających szans na ostateczne zdobycie nominacji. Teoria, że podczas prawyborów można sobie pozwolić na ekstremizm, a potem przesunąć się w stronę centrum nie zawsze sprawdza się w praktyce. Prawybory nie dają gwarancji, że nominat każdej z dwóch partii będzie cieszył się popularnością wystarczającą do przekonania nieprzekonanych.  Pojawia się problem tzw. electability, czyli zdolności do odniesienia wyborczego zwycięstwa w wyborach powszechnych przy prezentowaniu zbyt ekstremalnych poglądów. W przypadku tegorocznych wyborów – zbyt lewicowych, bo Partia Republikańska ma przecież Donalda Trumpa starającego się o reelekcję. A jaki prezydent jest na co dzień – każdy przecież widzi. W każdym przypadku – partyjne konwencje, które latem zamykają proces prawyborczy i przypieczętowują nominacje, są  zwykle ceremonialną i medialną formalnością. Po stronie demokratów będzie na pewno ciekawiej, co jednak nie powinno zniechęcać zwolenników republikanów do wzięcia udziału w swoich prawyborach, bo przecież w listopadzie Ameryka będzie wybierała nie tylko prezydenta. Tomasz Deptuła Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama