Ze statystyk wynika, że liczba osób zakażonych koronawirusem jest zaniżana - twierdzi Amesh Adalja, ekspert ds. pandemii z Centrum Bezpieczeństwa Zdrowia Johnsa Hopkinsa w Baltimore, z którym rozmawiała agencja Reutera.
Ekspert zauważa, że w Wuhanie, który jest epicentrum choroby, umiera jedna na 23 zakażone osoby, z kolei w całych Chinach - jedna na 50, a na świecie - jedna na 114.
Zdaniem naukowca stosunkowo wysoka śmiertelność w Wuhanie wynika głównie z tego, że nie wszystkie przypadki zakażenia koronawirusem w tym mieście i w całej prowincji Hubei są zgłaszane. Brakuje także odpowiedniego wyposażenia do przeprowadzania testów oraz łóżek dla chorych. Agencja Reutera, powołując się na świadków, podaje, że w Wuhanie część zakażonych z łagodniejszymi objawami nie jest przyjmowana do szpitali.
"W czasie epidemii należy bardzo sceptycznie interpretować wskaźniki śmiertelności, ponieważ często tylko najcięższe przypadki przykuwają uwagę" - powiedział Adalja. Ekspert szacuje, że śmiertelność w wyniku zakażenia koronawirusem najprawdopodobniej jest poniżej 1 proc. Według danych z wtorku w wyniku choroby zmarły 492 osoby. Zgodnie z założeniami naukowca oznaczałoby to, że zakażonych jest ponad 49 tys. ludzi, podczas gdy oficjalnie na świecie potwierdzono 24,5 tys. przypadków zakażenia.
W niedzielę przedstawiciel Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w Pekinie Gauden Galea powiedział Reuterowi, że ze wstępnych obliczeń wynika, iż umiera mniej niż 2 proc. zakażonych, a odsetek ten wciąż maleje.
"Warto pamiętać, że gdy rozpoczęła się epidemia grypy H1N1 w 2009 roku, szacunki wskazywały śmiertelność na poziomie 10 proc. Okazały się one bardzo błędne" - przypomniał David Fisman, epidemiolog z Uniwersytetu w Toronto. (PAP)
Reklama