„Bałem się w nocy tak bardzo wojny, że nie mogłem zasnąć przez co dzisiaj ledwo radzę sobie w stanie pokoju w pracy”, napisał na Facebooku Mateusz, młody człowiek z Krakowa. Kiedy rano przeczytałem te słowa, a następnie zacząłem codzienne przeglądanie serwisów informacyjnych, dotarło do mnie, że sytuacja jest rzeczywiście bardzo poważna. Chodząc po kolędzie piszę na drzwiach ten wyjątkowy rok, jakim jest „2020”. Czasami podejmuję rozmowę na temat lat dwudziestych, w które właśnie wkroczyliśmy. Sto lat temu były to lata szczególne, określane jako szczęśliwe i twórcze w historii i kulturze światowej. Tuż po koszmarze I wojny światowej, otwarły nowe możliwości. Rzeczywiście miło poczytać literaturę opisującą niepowtarzalny klimat lat dwudziestych i trzydziestych minionego stulecia. Dziś rodzi się pytanie, jakie będą te nasze lata dwudzieste, w które dopiero co wkroczyliśmy? To pytanie zadają sobie nie tylko ludzie młodzi, którzy weszli dopiero w dorosłe życie, ale także rodzice i dziadkowie, każdy, kto żyje świadomie i nie może zmieścić mu się w głowie, jak to jest możliwe, że w tak rozwiniętym świecie wciąż jest tyle wojen. I jeszcze ta okropna wizja kłębiącej się sytuacji na Bliskim Wschodzie, która może być zarzewiem najgorszego w skutkach dramatu.
O tym, że giną ludzie, niewinni ludzie i młodzi żołnierze, o niszczeniu kolejnych terytoriów, dowiadujemy się z wiadomości niemal codziennie. Jest takie wielkie niebezpieczeństwo, któremu wielu ludzi uległo, że z czasem rodzi się uczucie totalnej obojętności. Skoro nie dotyka to mnie i moich najbliższych i dzieje się to gdzieś tam, daleko, to po co się tym zajmować. Ta obojętność i znieczulica wręcz, objawiają się w ciągle drażliwym i dzielącym społeczeństwo temacie uchodźców, których wielka liczba opuszcza miejsca swojego życia właśnie z powodu wojny. Uciekają szukając bezpieczeństwa. Zależy im na tym, żeby móc normalnie żyć, a dzieci i młodzi, by mogli rozwijać się, uczciwie pracować, zakładać rodziny. To chyba najbardziej normalne pragnienie każdego człowieka. Niestety, kiedy życie się z dala od realiów, a tragizm sytuacji nie dociera do świadomości ludzi żyjących dobrze, bezpiecznie i wygodnie, stając się arbitrami wobec rzeczywistości, która jest im zupełnie obca. Do czasu. Kiedy kilka lat temu papież Franciszek ostrzegał, że trwa trzecia wojna światowa w kawałkach, jego głos pozostawał zlekceważony. Zwłaszcza przez kraje bogate, w których nikomu nawet na myśl by nie przeszło, że kawałek tej wojny może wydarzyć się tutaj, a nie gdzie indziej. Ten brak uważności jest tragiczny. Pokazuje, jak bardzo niedojrzale przeżywają ludzie swoje życie, jak bardzo często są po prostu odrealnieni.
Słucham nieraz wspomnień parafian, którzy przeżyli 11 września 2001 roku. Niemal naocznie. Są tacy, którzy mówią z wielkimi emocjami, że każdego dnia dziękują Bogu, że mieli wtedy na drugą zmianę do pracy na Manhattanie. Inni opowiadają, jak godzinami trwał wyjazd z Nowego Jorku, by dotrzeć do domu. Wszyscy byli w szoku, cierpiący i z poczuciem niewiadomej. Niemal codziennie spotykam w kościele kobietę, której syn zginął tego dnia pracując na jednym z pięter World Trade Center. Następnego dnia papież św. Jan Paweł II mówił: „W dniu wczorajszym mrok ogarnął ludzkość, godność człowieka została straszliwie znieważona (…). Jak to możliwe, że dochodzi do wybuchów tak dzikiego okrucieństwa? Ludzkie serce jest otchłanią, z której wyłaniają się czasem straszliwe, mordercze zamysły, zdolne w jednej chwili wstrząsnąć spokojnym i pracowitym życiem całego narodu.” Ten mrok jest wciąż niesłychanie gęsty. Ks. Mieczysław Puzewicz napisał na swoim blogu: „Nie wiem jak długo poczekamy jeszcze na wojnę, która obejmie cały świat i zostanie nazwana trzecią z kolei. Na pewno jest do niej coraz bliżej. Śledzę wydarzenia na Bliskim Wschodzie, przypominają niestety początek pierwszego światowego konfliktu (1914), który rozpoczął się od zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda.” To bardzo smutne i wywołujące strach słowa.
Co można i powinno się zrobić? Czy możemy mieć jakikolwiek wpływ na zmianę sytuacji? Otóż jestem przekonany, że tak! Trzeba jednoczyć się w wierze. Św. Jan Paweł II mówił we wspomnianym wystąpieniu, 10 września 2001: „Nawet gdy moce ciemności zdają się przeważać, człowiek wierzący wie, że zło i śmierć nie mają ostatniego słowa. Na tej prawdzie opiera się chrześcijańska nadzieja; nią karmi się w tej chwili nasza ufna modlitwa”. Papież Franciszek także wzywa dzisiaj wszystkich do modlitwy, dialogu i samokontroli oraz uniknięcia cienia wrogości. Taka postawa powinna być bliska każdemu. I trzeba przerwać jakąkolwiek nienawiść jedni wobec drugich także na własnych podwórkach. Trzeba dojrzeć do tego, by wspólnie podając sobie ręce, wołać o pokój i ten pokój zaprowadzać. Bez względu na różnice etniczne, kulturowe czy religijne. Trzeba na nowo obudzić w sobie braterstwo i wiarę w moc Boga. Ks. Puzewicz pisze dalej: „Powoli witajmy się z wojną, której rezultatu nie możemy przewidzieć. Chyba, że pozwolimy Panu Bogu odmienić nasze serca przez miłość. Chociaż najczęściej takie pragnienia przychodzą jednak dopiero po zakończeniu wojny.”
Postanowiłem częściej odprawiać Mszę św. o zachowanie pokoju i sprawiedliwości na świecie i modlić się codziennie w tej intencji: „Boże, Stwórco świata, Ty kierujesz biegiem dziejów, wysłuchaj nasze błagania i udziel pokoju w naszych czasach, abyśmy z radością mogli wychwalać Twoje miłosierdzie”. Nie chcę ulegać zapewnieniom, że jest bezpiecznie i mnie to nie dotyczy. Wręcz przeciwnie, dotyczy bardziej niż mogłoby się wydawać.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama