Przełom roku to w redakcjach szczególny czas. Przerwa od zwykłej rutyny. Cykl wydawniczy staje na głowie a redakcje zaczynają pracować na zwiększonych obrotach. Trzeba planować wydania świąteczne, przygotowywać dodatkowe teksty i przygotować się na zwiększoną objętość numerów. Tak jest wszędzie, niezależnie od tego, gdzie i z jaką częstotliwością wydawane jest pismo.
Jako redaktor polonijnego tytułu i korespondent wielu polskich wydawnictw przerabiałem ten scenariusz wielokrotnie na przestrzeni prawie trzydziestu lat. Zwłaszcza obyczaj pisania tzw. year-enderów, czyli tekstów podsumowujących mijający rok. Niezależnie od tego, czy polecenia przekazywano mailem, telefonicznie czy face-to-face. zawsze wyglądało to podobnie: Podsumuj mi rok w Ameryce, na świecie, w gospodarce, w polityce, kulturze, wśród Polonii (niepotrzebne skreślić) – słyszał autor. I nieszczęsny delikwent siadał do maszyny do pisania (te czasy też pamiętam!) lub komputera.
Zaczynała się męka. Z syntezą wydarzeń w zadanym temacie nie było co prawda specjalnych problemów, ale prawdziwe schody wiązały się z dodatkowym życzeniem redaktorów naczelnych. Zawsze zleceniu year-endera padało dodatkowe polecenie: I koniecznie napisz o tym co się zdarzy w najbliższym roku.
W ten sposób dziennikarz musiał zamienić się w proroka, niezależnie od indywidualnych zdolności profetycznych. Masz babo placek – myślałem za każdym razem gdy otrzymywałem zlecenie pisania year-endera. Jeśli chodzi o zdolności magiczne jestem stuprocentowym mugolem. A tu spróbuj przewidzieć to co nieprzewidywalne. Napisz coś mądrze, a przynajmniej tak, aby się nie wygłupić. Choć tekst prasowy żyje zwykle przez kilka, czy kilkanaście godzin, (no może parę dni w przypadku tygodnika, czy miesięcznika), gdzieś w tyle głowy kołatała myśl – a co będzie jeśli napiszę coś idiotycznego? Co będzie, jeśli ktoś zapamięta to co napisałem i za rok mi o tym przypomni, a w międzyczasie na świat spadną wszelkie nie dające się przewidzieć klęski? Np. walnie w nas asteroida, przejdzie straszliwy huragan, zatrzęsie się ziemia, wybuchną wojny, zawalą się giełdy, a politycy zmądrzeją? (gwoli wyjaśnienia – tę ostatnią ewentualność uważam za najmniej prawdopodobną). Myśląc tak dziennikarz (a wiem, że to uczucie nie było wyłącznie moim udziałem) grzeszył wyjątkowym brakiem skromności, bo prawdopodobieństwo, że za rok ktokolwiek będzie pamiętał cokolwiek z jego twórczości było bliskie lub równe zeru. Media społecznościowe jeszcze skróciły cykl życia naszych tekstów, a w okolicach Świąt i sylwestra czytelnicy mają naprawdę dużo ważniejsze zajęcia niż łapanie dziennikarzy za napisane słowo. Autor year-endera musiałby napisać naprawdę nieprawdopodobne bzdury, aby zostało mu to zapamiętane na wieki, tzn. do okolic sylwestra kolejnego roku.
Przyznam się szczerze, że w tym roku znalazłem się w komfortowej sytuacji. Nikt expressis verbis nie złożył mi propozycji napisania year-endera. (Dzięki Pani Redaktor Naczelna!) Widać taki przywilej felietonisty. Nie znaczy to jednak, że moje dziennikarskie sumienie nie zaczęło narzucać po cichu mi takiej powinności. Kończy się jeden rok, zaczyna następny – musisz coś o tym napisać – szeptał mi gdzieś na ucho zawodowy duszek. I… nie byłem w stanie nic mądrego wymyślić. Im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego przed jak trudnym wyzwaniem stanęli w tym roku autorzy noworocznych komentarzy i analiz. Nie chodzi tu o to, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy Andrzej Duda i Donald Trump zostaną w tym roku wybrani na kolejne kadencje. To tylko powierzchowny przejaw życia politycznego dwóch krajów, prawda, że bliskich naszym sercom. Mam na myśli narastające poczucie wielkiej niepewności i świadomość wyzwań cywilizacyjnych przed jakimi stanęliśmy jako rodzaj ludzki. Świadomość znaczących przesunięć stref wpływów w skali geopolitycznej, co w przeszłości w nieubłagany sposób prowadziło do mniej lub bardziej ukrytych konfliktów. Wyzwań cywilizacyjnych związanych z galopującym postępem technologicznym, internetem rzeczy, upowszechnieniem sztucznej inteligencji, osiągnięciami genetyki i związanych z tym nieuchronnymi zmianami społecznymi. Last but not least z wołaniem tysięcy naukowców, ostrzegających przed konsekwencjami zmian klimatycznych i apokaliptyczną wizją zagłady ludzkości. Niezależnie od tego co sądzimy o rzeczywistej roli człowieka w zachodzących wokół nas procesach trudno przejść nad tym do porządku dziennego.
Nie będę więc bawił się w proroka. Podzielę się tylko swoim przeczuciem, że zbliżamy się do jakiegoś punktu granicznego, jakiegoś point of no return, który przesądzi o naszej dalszej przyszłości. Choć z drugiej strony mam też świadomość, że podobne przeświadczenie towarzyszyło niemal każdemu pokoleniu.
Do Siego Roku!
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
fot. Pexels.com
Reklama