Kolejna batalia dotycząca zmian w procedurach imigracyjnych znalazła rozstrzygnięcie w sądzie. Tym razem sąd federalny zawiesił wejście w życie przepisu dotyczącego osób ubiegających się o zielone karty poza granicami USA. Ale podobne potyczki dotyczą także innych decyzji administracji.
Michael Simon, sędzia federalny z Oregonu dosłownie za pięć dwunasta wstrzymał obowiązek przedstawiania przez przyszłych imigrantów dowodów na posiadanie ubezpieczenia medycznego po przyjeździe do USA. Przepisy miały wejść w życie w minioną niedzielę. Blokada ma obowiązywać do momentu rozpatrzenia meritum sprawy, wniesionej przez siedmiu obywateli USA oraz organizację Justice Action Center. Kolejne posiedzenie w tej sprawie wyznaczono na 22 listopada.
Spisek sędziów Obamy?
W pozwie można przeczytać, że nowe przepisy w praktyce wyeliminują dwie trzecie potencjalnych kandydatów na imigrantów. W szczególny sposób regulacje miałyby uderzać w osoby korzystające ze sponsorowania rodzinnego. „Jesteśmy wdzięczni, że sąd uznał za konieczne natychmiastowe zablokowanie regulacji” – komentuje Esther Sung, prawniczka Justice Action Center. Biały Dom w opublikowanym oświadczeniu wyraził z kolei stanowcze niezadowolenie z powodu orzeczenia. „Zakwestionowanie decyzji uznanych przez prezydenta za najlepsze dla kraju przez jednego sędziego okręgowego jest niesłuszne i niesprawiedliwe” – twierdzą służby prasowe prezydenta. Administracja musi jednak czekać na rozstrzygnięcia Temidy i pogodzić się z tym, że jej decyzje zaskarżane są w stanach, gdzie łatwiej o liberalniejszych sędziów nominowanych za czasów Baracka Obamy. Także sędzia Simon zaczął swoją pracę w 2011 roku, a więc za poprzedniego prezydenta. Co więcej, w czasach młodości był wolontariuszem Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich (ACLU). Z takim życiorysem trudno posądzać go o prorepublikańskie sympatie.
Ubezpieczeniowa pułapka
Proklamacja prezydenta Donalda Trumpa z początku października zmieniała przepisy dotyczące stosunkowo wąskiej grupy osób. Nie dotyczyła bowiem osób już posiadających zielone karty, dzieci azylantów, czy uchodźców. Tym niemniej wymóg, aby osoby ubiegające się o stały pobyt w USA musiały przedstawić dowody na posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego w ciągu 30 dni od przyjazdu musiał wywołać ogromne emocje.
Proklamację prezydenta odebrano jako kolejną próbę ograniczenia dostępu imigrantów do świadczeń społecznych oraz odchodzenia od imigracji opartej na kryteriach rodzinnych. Donald Trump wprost zresztą o tym napisał: „Imigranci przyjeżdżający do naszego kraju nie powinni obciążać naszego systemu opieki zdrowotnej, a tym samym amerykańskich podatników”.
Według prezydenckich przepisów imigranci musieliby wykazać, iż byliby w stanie wykupić ubezpieczenie medyczne dla siebie i rodziny, albo przedstawić zaświadczenie od pracodawcy, że zapewni takie świadczenie. Kandydatów dyskwalifikowałby natomiast udział w takich programach jak Medicaid lub w subsydiach w ramach Affordable Health Act.
Bilans sądowych starć
Walka o utrzymanie obecnego sytemu przepisów i regulacji przeniosła się na dobre przed oblicze Temidy. Administracja Trumpa poniosła tu wcześniej kilka porażek.
Wcześniej sądy federalne w trzech stanach zakwestionowały zaostrzenie przepisów o obciążeniu publicznym (public charge). Do pozwów dołączyło się łącznie 21 stanów, które argumentowały, iż regulacje dyskryminowałaby ogromną grupę uboższych imigrantów i narażało dobrostan ich dzieci, często będących obywatelami USA. Także i w tym przypadku przepisy nie wejdą w życie do czasu wydania ostatecznego orzeczenia.
Przeciwnikom administracji udało się także odrzucić plany administracji przesunięcia funduszy budżetowych na budowę płotu na granicy z Meksykiem. Chodziło o – bagatela – 3,6 miliarda dolarów z kasy Pentagonu. We wrześniu sędziowie, także mianowani za czasów Obamy, zakwestionowali nowe regulacje dopuszczające błyskawiczne deportacje imigrantów, jeszcze przed przesłuchaniem przed sędzią imigracyjnym.
Administracja jednak łatwo się nie poddaje. Tam gdzie sądy niższych instancji wydają decyzje nie po myśli Białego Domu, Departament Sprawiedliwości wnosi apelacje. Część tych batalii znajdzie zapewne swój finał w Sądzie Najwyższym.
Prawnicy walczący o prawa imigrantów mają prawo czuć się jak w oblężonej twierdzy. Administracji, wykorzystującej, a często naciągającej swoje prerogatywy, skutecznie udało się wprowadzić w życie szereg zmian zaostrzających przepisy imigracyjne. Wymieńmy chociażby ograniczenie liczby przyjmowanych uchodźców, zmiany dotyczące kryteriów dla wykwalifikowanych pracowników, czy restrykcje przy przyznawaniu azylu. Biały Dom argumentuje, że nie próbuje zmieniać litery prawa, a jedynie przepisy i regulacje wprowadzane za czasów poprzednich administracji, które pełne są luk i niedoskonałości. To wszystko w retoryce walki o „merytoryczny” system imigracyjny i obronę interesów obywateli. Chodzi przede wszystkim o wpuszczanie do USA osób, które będą w stanie same się utrzymać i nie będą odbierać świadczeń należnych Amerykanom – tłumaczy Biały Dom. I konsekwentnie stosuje taktykę salami, ograniczając drobnymi krokami legalną imigrację.
Między prawem, interpretacją i … polityką
Przed sądami federalnymi postawiono niełatwe zadanie rozstrzygania o granicach kompetencji władzy wykonawczej, egzekwującej wolę Kongresu. Oprócz twardej litery prawa sędziowie muszą poruszać w trudno definiowalnej prawniczej materii, takiej jak intencje ustawodawcy, czy dotychczasowa linia interpretacji prawa. Jeśli Stany Zjednoczone prowadziły w ostatnich dwóch dekadach mniej lub bardziej konsekwentną politykę imigracyjną, trudno bez zmiany ustaw przez Kongres zmieniać o 180 procent interpretację prawa – argumentują prawnicy występujący w obronie praw imigrantów. A to właśnie próbuje robić administracja, dążąc do ograniczenia legalnej imigracji tylko do ludzi wykształconych i bogatych. Tymczasem amerykański system nigdy nie przewidywał wykluczenia osób z krajów rozwijających, pragnących ciężko pracować aby realizować własną wersję amerykańskiego snu.
Orzekanie w tych sprawach jest tym trudniejsze, że odbywa się w atmosferze ostrego sporu politycznego i trwającej już prezydenckiej kampanii wyborczej. To dlatego po każdej decyzji sędziego na czynniki pierwsze rozkładana jest jego dotychczasowa linia orzecznicza i polityczne sympatie. Pokusa, aby wykorzystać sądy w obecnej batalii jest ogromna. Oby trzecia władza wyszła z niej bez oskarżeń o stronniczość.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.Depositphotos.com
Reklama