Za kulisami ringu: Grzegorz Soszyński
Managerowie Grzegorza Soszyńskiego, który jest na siódmym, wysokim miejscu światowego rankingu wagi półciężkiej IBF, stanęli przed poważnym dylematem – brać walkę z trudnym rywalem, mając kontrakt na stole, czy uwierzyć w zapewnienia, że ich pięściarz dostanie coś znacznie większego – walkę o tytuł mistrza świata. Zaryzykowali...
- 11/27/2012 06:30 PM
Managerowie Grzegorza Soszyńskiego (21-1, 10 KO), który jest na siódmym, wysokim miejscu światowego rankingu wagi półciężkiej International Boxing Federation, stanęli w ostatnich miesiącach przed poważnym dylematem – brać walkę z trudnym rywalem, na gorącym wyjazdowym ringu, mając kontrakt na stole, czy uwierzyć w zapewnienia promotora o znanym nazwisku, że ich pięściarz dostanie coś znacznie większego – walkę o tytuł mistrza świata. Zaryzykowali, idąc na całość, a reszta była już historią, którą ci wszyscy, którzy ciągle myślą, że zrobienie walki to trzy telefony i uścisk dłoni prezesa, powinni przeczytać.
Część 1: „Eagle” jedzie do Doniecka
Na biurku managerów Soszyńskiego w Stanach, Radosława Kondera i Wesleya Chylickiego, kontrakt na walkę ze sklasyfikowanym na siódmym miejscu rankingu WBA wagi junior ciężkiej Iago Kiladze (19-0, 13 KO) w Doniecku, był na stole nieco ponad trzy tygodnie przed terminem walki zaplanowanej na 10 listopada. Bez rewelacji, nie było czasu na obóz treningowy, ale Grzegorz i tak przychodził na salę Sama Colonny, sporą część kariery spędził walcząc w junior ciężkiej, więc zapadła decyzja, że jedzie na Ukrainę, rozpoczęły się nawet sparingi. Bardzo ważny dla tej decyzji był też fakt, że od marcowego zwycięstwa z Rayco Sandersem, Soszyński nie był ani razu w ringu, ale jak większość pięściarzy w Stanach, musiał być gotowy na propozycję „w ostatniej chwili”, więc na sali Grzegorza nie brakowało.
Cześć 2: „Eagle” jedzie do Los Angeles
Dosłownie kilka dni po zaakceptowaniu wyjazdu Soszyńskiego na Ukrainę (już kupowano bilety lotnicze), do akcji wkroczył Frank Warren. Właściwie nie Warren, który do końca udawał, że nie wie o co chodzi, tylko jego główny matchmaker - Dean Powell. Ponieważ kłócący się z Donem Kingiem Ryan Coyne wypadł jako rywal w walce o mistrzostwo świata WBO dla mającego się pokazać po raz pierwszy w USA Nathana Cleverly’ego, Powell, za pośrednictwem polskiego matchmakera Roberta Krzaka, skontaktował się z ekipą Soszyńskiego. Według Powella, czekano tylko na akceptacje ze strony WBO. Reszta miała być już tylko formalnością, były słowa, że „zaraz wysyłamy kontrakt”. Walkę w Doniecku odwołano, bo daty walki były te same – 10 listopada tylko kontynenty się nie zgadzały.
Przynętą w postaci walki o tytuł mistrza świata WBO, Powell machał jeszcze przez dziesięć dni. Były dziesiątki – dziennie- emailowych, sms-owych i bezpośrednich zapewnień, że „tylko z wami negocjujemy”, składane w tym samym czasie, kiedy według trenera Grzegorza, Sama Colonny, cytuję: „Ja sam wiedziałem o czterech równoległych negocjacjach. Pewnie było ich więcej”. Póżniej były wymówki Powella, że szef WBO nie chce się zgodzić na Soszyńskiego, bo jest w IBF, ale go nie ma rankingu WBO i tylko dlatego nie chcą go zaakceptować, ale „czekajcie, bo zaraz coś wykombinujemy”. Na koniec była jeszcze wersja, że „robimy walkę z Soszyńskim, ale chyba nie o tytuł”. Później zapadła cisza.
Część 3: „Eagle” zostaje w Chicago
Cisza została przerwana 24 godziny po zaprzestaniu kontaktu z ekipą Grzegorza Soszyńskiego ogłoszeniem, że rywalem Cleverlego będzie... duma Południowej Dakoty, niejaki Shawn Hawk, ośmieszony w poprzedniej walce przez mającego zaledwie osiem walk zawodowych Elaidera Alvareza. 10 listopada w „Staples Center”, na gali Showtime, „The Sioux Warrior” Hawk, w dniu walki z Cleverlym nie figurował w pierwszej piętnastce żadnego z rankingów – nawet tego WBO,a walka i tak była o tytuł. Wszystkie „straszne przeszkody” stojące na drodze walki Cleverly’ego z Soszyńskim, okazały się zwykłymi wymysłami ekipy Warrena.
Managerowie Soszyńskiego oraz polski matchmaker zrobili wszystko, co można, by pięściarz wyszedł na ring do walki życia, ale ten obrazek – wcale nie odosobniony – dedykuję wszystkim tym kibicom przekonanym ciągle, że w boksie jakieś reguły gry muszą przecież obowiązywać. Nic z tego, panowie i panie.
Przemek Garczarczyk
Reklama