Jared Kushner, który jest wprawdzie bliskim doradcą Donalda Trumpa i pałęta się nieustannie po Białym Domu, w zasadzie nie posiada żadnych kwalifikacji, a jego jedynym atutem jest to, że jego żoną jest Ivanka Trump. Faktem jest, że studiował zarządzanie biznesem na Harwardzie, ale dostał się tam rzekomo za fiskalnym wstawiennictwem swojego ojca, który trafił potem do więzienia za malwersacje finansowe. Jeśli chodzi o doświadczenie w sferze polityki i stosunków międzynarodowych Kushner posiada dokładnie takie same kwalifikacje jak ja, czyli żadne. Mimo to, został obarczony misją wynegocjowania trwałego pokoju na Bliskim Wschodzie i zakończenia konfliktu między Izraelem i Palestyną. Jego szanse na sukces są mniej więcej porównywalne do prawdopodobieństwa niespodziewanego wschodu słońca na zachodzie.
Kushner jeździł parę razy na Bliski Wschód, ale spotykał się niemal wyłącznie z politykami izraelskimi, co jest o tyle zrozumiałe, że Palestyńczycy nie chcą z nim rozmawiać, gdyż uważają go za stronniczego palanta bez pojęcia. Od lat nie toczą się żadne rozmowy izraelsko-palestyńskie, a teść Kushnera wielokrotnie już dawał do zrozumienia – zarówno czynami jak i słowami – że idealnym rozwiązaniem bliskowschodniego impasu powinno być zmuszenie Palestyńczyków do życia w „Wielkim Izraelu” w roli obywateli drugiej kategorii.
Choć oficjalnego, bliskowschodniego planu pokojowego Trumpa nikt na razie nie zna, ze wstępnych przecieków wynika, że Kushner zamierza promować „dynamiczny rozwój gospodarczy” Palestyny, co ma tak mocno zadowolić upodlonych ludzi, mieszkających od lat pod okupacją, że nagle przestaną narzekać, zaakceptują żydowską dominację i przestaną opowiadać głupoty o suwerennym państwie palestyńskim.
W Bahrajnie ma wkrótce dojść do międzynarodowej konferencji poświęconej tym planom, pod hasłem „Peace and Prosperity”. Jednak Palestyńczyków nikt o tej konferencji nie poinformował i nie wiadomo, czy wezmą w niej udział, a nawet gdyby wzięli, i tak niczego to nie zmieni. Ciekaw jestem, co by powiedzieli Polacy, gdyby w czasie niemieckiej okupacji jakiś facet sprzyjający Berlinowi zaproponował, by dali sobie spokój z partyzanką i zaakceptowali teutońską hegemonię w zamian za więcej szynki w sklepach. A do tego w zasadzie sprowadza się „plan” Kushnera.
Fiasko tego wszystkiego jest nieuniknione, o czym zapewnie wie również sam Kushner, ale skoro teść dał tu tak ważkie zadanie, czymś się przecież musi chłopak wykazać. Jeśli wierzyć niektórym wtajemniczonym, szczególnie byłym pracownikom Białego Domu, ulubionym zajęciem Jareda jest wymądrzanie się i szeptanie do prezydenckiego ucha bezwartościowych rad. Przynajmniej w tym dziele odnosi pewne sukcesy, które jednak nie przekładają się na nic korzystnego w sensie publicznym. Natomiast jego bliskowschodnia misja już teraz jest totalną katastrofą, która jednak zostanie z pewnością okrzyknięta ogromnym osiągnięciem amerykańskiej polityki zagranicznej.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
fot.MICHAEL REYNOLDS/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama