Wydaje się, że dla obecnej ekipy w Białym Domu winę za niemal każdy problem ponoszą obcokrajowcy, a szczególnie ci, którzy nie są biali. Hordy "brązowych" atakują nas z południa, Irańczycy ostrzą sobie nuklearne zęby, a Chińczycy knowają, by podwyższyć nam ceny taniochy w Walmartach. Ostatnio do tej imponującej listy winowajców dopisani zostali zagraniczni piloci.
Biały Dom, z inspiracji kilku republikańskich polityków, twierdzi obecnie, że dwie tragiczne katastrofy samolotów Boeing 737 Max, najpierw w Indonezji, a potem w Etiopii, to nie wynik tego, iż maszyna ta posiada istotną wadę systemu MCAS (Maneuvering Characteristics Augmentation System), o czym piloci nic nie wiedzieli, ale tego, że szkolenie tychże pilotów pozostawia wiele do życzenia, a ponadto obsługa naziemna też jest do kitu. Kongresmen Paul Mitchell z Michigan wyraził pogląd, że "mamy zastrzeżenia zarówno do procesu szkolenia pilotów, jak i rzetelności zapisywanych przez nich danych pokładowych". Zawtórował mu tymczasowy szef agencji FAA, Daniel Elwell, który stwierdził, że należy dokonać globalnego przeglądu standardów szkolenia pilotów. Jest to o tyle kuriozalne, że to właśnie ta agencja pozwoliła koncernowi Boeing na "samokontrolę" swoich samolotów i zatwierdzanie ich gotowości do eksploatacji.
Okazało się niespodziewanie, że Kongres wie lepiej od wszystkich innych, jak należy latać samolotami pasażerskimi. Potwierdził to jednoznacznie Garret Graves, kongresmen z Luizjany, którego zdaniem indonezyjscy i etiopscy piloci nie mają większego pojęcia o sztuce pilotażu, a on ma, ponieważ posiada licencję pilota, choć nie na latanie pasażerskimi odrzutowcami. Pan Graves na forum komisji Kongresu do spraw transportu grzmiał: "Przecież trzeba wiedzieć, jak latać".
No właśnie. Jak jakieś tam niebiałe ciemniaki w Azji i Afryce mogą posiadać taką wiedzę? Okazuje się, że firma Boeing nie ponosi żadnej winy za śmierć ponad 300 osób, bo winni są niedouczeni piloci i beztroscy mechanicy. Prawda jest jednak niepokojąco inna. Nawet gdyby faktem było to, że szkolenie pilotów było niewłaściwe, nic nie jest w stanie zmienić faktu, iż Boeing i FAA zatwierdzili do eksploatacji samolot z wadliwym systemem stabilizacyjnym MCAS, o którym nie było początkowo ani słowa w fabrycznych instrukcjach.
W ostatnich dniach wyszło na jaw, że po katastrofie w Indonezji, ale przed kraksą w Etiopii grupa pilotów (bieluśkich jak śnieg, amerykańskich, bo z American Airlines i z pewnością świetnie wyszkolonych) spotkała się z przedstawicielem koncernu Boeing, by zadać mu kilka pytań na temat systemu MCAS. Nie było to spotkanie idylliczne. Wzburzeni piloci domagali się wyjaśnień na temat tego, dlaczego załoga indonezyjskich linii Lion Air nie miała pojęcia o tym, że ich maszyna taki system posiadała. "Przecież do cholery powinniśmy wiedzieć, jakie mamy systemy pokładowe" – powiedział jeden z nich, na co pracownik Boeinga odparł, że nawet gdyby załoga wiedziała o systemie MCAS, to i tak by jej to nie pomogło. Przyznał tym samym nieopatrznie, że samolot Boeing 737 Max był na tyle spartolony, że piloci byli bez szans.
Wszystko to jednak dla republikańskich "ekspertów" d/s pilotażu nie ma większego znaczenia. Wszak należy założyć, że piloci w Indonezji i Etiopii nie tylko byli niedouczeni, ale wyznawali wiarę muzułmańską, a to w murach dzisiejszego Białego Domu jest mieszanką wybuchową.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
fot.MICHAEL REYNOLDS/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama