Tak niepostrzeżenie minął nam 2 maja, pomiędzy 1. i 3., dniami dla Polaków od lat świątecznymi, nawet gdy ten pierwszy przypomina o pochodach Święta Pracy. 2 maja jest od 2002 roku obchodzony jako Dzień Polonii i Polaków za Granicą. Ustanowiony przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, z inicjatywy Senatu, w dowód uznania wielowiekowego dorobku i wkładu Polonii i Polaków za granicą w odzyskanie przez Polskę niepodległości, wierność i przywiązanie do polskości oraz pomoc Ojczyźnie w jej najtrudniejszych momentach. Niepostrzeżenie minął, bo z roku na rok ginie gdzieś w kalendarzu. Bogu dzięki, Polskie Misje Katolickie o nim pamiętają. Bo przecież jest co świętować. Bycie częścią Polonii w Stanach Zjednoczonych to brzmi i powinno brzmieć dumnie. Odkąd do niej należę, nie mam wątpliwości, że mamy tu swoją tożsamość, że nie powinniśmy niczego się wstydzić ani ulegać zupełnie niepotrzebnym kompleksom. To my, Polonia, wiele miejsc na świecie wzbogacamy naszą kulturą, tradycją i przywiązaniem do religii. Kiedy każdego roku w Chicago manifestujemy naszą polskość na Paradzie Konstytucji 3 Maja, a w Nowym Jorku na Paradzie Pułaskiego w październiku, możemy iść z podniesioną głową. Nie jesteśmy dłużnikami, jesteśmy współobywatelami, tworzymy to społeczeństwo i przyczyniamy się do jego rozwoju. Od dziesiątków lat.
Mam wrażenie, że choć żyjemy w wielkim świecie, czasami może nieco dzikim, to jednak bardzo różnimy się od naszych rodaków w Polsce. I nie myślę tu bynajmniej w kategoriach ekonomicznych. Różnica polega na tym, że, póki co, nie dzielimy się aż tak mocno między sobą. Kwestie polityki nie są na pierwszym miejscu. Mimo wszystko, potrafimy być bardziej razem. I oby tak zostało jak najdłużej!
Jedno z moich „okien na świat”, czyli internet z mediami społecznościowymi, informuje w ostatnim czasie o gwałtownych burzach dzielących Polaków. Co chwila jakieś nowe uderzenie. W tych dniach na topie jest tęcza. Prowokacja goni prowokację. Najpierw wystrój grobu Pańskiego w jednym z kościołów w Płocku, gdzie pośród współczesnych „grzechów” umieszczono „LGBT” i „Gender”. W odpowiedzi – rozpowszechniane plakaty z wizerunkiem Ikony Matki Boskiej Częstochowskiej, której aureola została przedstawiona w kolorach tęczy, będącej symbolem ruchów LGBT. Wielka wojna i niekończące się dyskusje.
Powiem szczerze, nie lubię wystrojów w kościołach, w których treścią wiodącą jest polityka, czy choćby wymienianie grzechów, jak to zrobiono w Płocku. Lubię wystrój jak najprostszy, który pomaga mi się modlić i adorować Jezusa Chrystusa, a który nie rozbija mnie wewnętrznie i nie wzmacnia mojego nastawienia przeciwko innym. To nie jest miejsce i czas. Nie mogę powiedzieć, że taki styl mi się podoba, gdyż jest dla mnie odrażający. Podobnie, jak odrażająca jest tęczowa aureola nałożona na Ikonę Jasnogórską. Zabolało mnie, kiedy to zobaczyłem. Tu nie chodzi o tęczę. To nie jest prawdziwa tęcza, która zachwyca na niebie i która jest od zawsze biblijnym znakiem przymierza z Bogiem. To są różne tęcze. Ta, wykorzystana jako odwet, jest prowokacyjna. I szkoda wielka, że ludzie tę prowokację przyjęli, a nawet posunięto się do prokuratorskiej akcji. Zupełnie bez potrzeby. Na takie prowokacje się po prostu nie odpowiada. Mimo wszystko jednak mnie zabolało. I jedno i drugie. Ani Grób Pański ani Ikona Jasnogórska nie mogą być kartami przetargowymi prowokacji. Mają jednoczyć, a nie dzielić!
A wracając do Polonii i Polaków za granicą. Oby jak najdłużej łączyły nas pikniki, odpusty, festiwale, okolicznościowe bankiety, poprzedzane mszą świętą i modlitwą! Oby jak najczęściej łączyły nas spotkania w naszych domach, garażach i „na jardach”, czyli w ogródkach. Oby miejscami naszych spotkań były nasze kościoły, ośrodki duszpasterskie, szkoły, sklepy, domy kultury, parki, banki i nasze polonijne media. Tam potrafimy być razem, bez względu na to, z jakiej części Polski pochodzimy, kim jesteśmy i od kiedy tutaj żyjemy. Bez względu też na to, jakie mamy dzisiaj poglądy. Mamy wspólny mianownik, który brzmi – „jestem Polakiem”. Oby tak było nie tylko za granicą, ale także w Polsce. Mniej przygadywania, szumu i nienawiści, a więcej wspólnoty i zrozumienia.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot.Dariusz Lachowski
Reklama