Gdy dorastałam w latach 80. i 90., o drugiej wojnie światowej mówiło się dużo. Pamiętam wizyty kombatantów, świadków historii, byłych więźniów oświęcimskich, którzy podczas akademii szkolnych pokazywali nam pasiaste uniformy i wytatuowane na przedramionach numery. Mieć dziadka lub babcię, którzy “przeżyli obóz” – nie było niczym nadzwyczajnym. Pod koniec podstawówki zabrano nas również na wycieczkę klasową do Oświęcimia. Pamiętam, że podczas zwiedzania b. obozu koncentracyjnego niektórzy chłopcy pajacowali, podczas gdy dziewczyny słabły na widok sterty ludzkich włosów.
25 lat później w innych czasach i w innym kraju moje dzieci o wojnie i Holokauście uczą się tylko z książek, ewentualnie filmów. Przy odrobinie szczęścia mogą wybrać się z klasą do muzeum Holokaustu w Skokie. Mało tego, wychowuję je w kraju, gdzie swój głos mają zwolennicy tezy, że obozy zagłady nie istniały (jeden z nich, niejaki Arthur Jones, w 2018 r. próbował nawet startować w wyborach na kongresmena z 3. okręgu na południu Chicago), a media regularnie zaliczają krzywdzące dla Polaków, choć w rzeczywistości żenujące dla nich samych wpadki przy określaniu historyczno-geograficznego położenia byłych obozów.
Tym bardziej podczas niedawnej wizyty w Polsce zapragnęłam zabrać moje dzieci do Miejsca Pamięci w Oświęcimiu. Może w razie potrzeby to one będą świadkami historii wśród swoich amerykańskich kolegów? Z rzadko spotykaną – jak na amerykańskie nastolatki – powagą na twarzach, ukradkiem podglądane przeze mnie, w milczeniu i podniosłości zmieszanej momentami z niedowierzaniem odbyły kilkugodzinne zwiedzanie w polskojęzycznej grupie. Ani przez moment nie okazały znużenia. Raz nawet upomniały mnie w miejscu, gdzie przeoczyłam tablicę apelującą o nierobienie zdjęć.
Z myślą o osobach negujących Holokaust, twierdzących, że obozy śmierci były wymysłem, wyszłam z założenia, że robienie zdjęć w byłym obozie koncentracyjnym i zagłady Auschwitz-Birkenau jest nie tylko uzasadnione, lecz nawet wskazane. Zwłaszcza że – jak oznajmiła pod koniec zwiedzania edukatorka – Miejsce Pamięci i Muzeum zostało zachowane właśnie po to, by opowiadać całemu światu o tym, co wydarzyło się na tych terenach. Tylko w dwóch miejscach b. obozu zaleca się powstrzymanie się od fotografowania.
Większość spośród tysięcy turystów, którzy przewijają się przez Miejsce Pamięci (zwiedzanie dostępne jest dziś w siedemnastu językach), świadoma jest symboliki tego miejsca i zachowuje należytą powagę i kulturę robienia zdjęć. Niestety co jakiś czas można spotkać młodzież, która zdaje się mylić były obóz zagłady z atrakcją turystyczną.
Jak wytłumaczyć pozy nastolatków w podskoku w niesławnej bramie z napisem “Arbeit Macht Frei”? Młodego człowieka szczerzącego się do kamery w telefonie na kijku na słynnych torach Auschwitz II-Birkenau? Balansowanie niczym na równoważni na szynach, którymi tysiące osób dziennie jechało na śmierć? Co kieruje dziewczyną, która na Instagramie zamieszcza zdjęcie siebie dotykającej kolczastego drutu i wykrzywiającej się w “zabawnym” grymasie bólu? Niewiedza? Głupota? Brak wychowania? Wina rodziców? A może to typowe dla młodzieży pajacowanie naszych czasów, oznaka niedojrzałości, z którą nie warto walczyć?
Szkoda, że posiadanie najnowszego smartfonu i inteligentnych gadżetów nie idzie w parze z posiadaniem minimalnego ilorazu inteligencji, który nakazuje uszanowanie miejsca, które jest największym cmentarzyskiem świata.
Joanna Marszałek
Matka, żona, dziennikarka. Ustronianka, w USA od 2000 r. Duchem niepoważna smarkula, która przez większość czasu musi udawać dorosłą. Naiwna idealistka, szczególnie wyczulona na ludzką krzywdę i niesprawiedliwość na świecie. Tłumaczka, blogerka, kierowca, zaopatrzeniowiec, kucharka i sprzątaczka. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Visual & Communication Department w City Colleges of Chicago. Od 2016 r. z dumą piastuje stanowisko kierownika działu społecznego „Dziennika Związkowego”.
fot.Joanna Marszałek
Reklama